Jarek (keiw) - Luźne wpisy
Moderator: infernal
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Czerwiec 2021
Tydzień 3: 14-20.06 - 83,8 km - "Gorąc"
No cóż, tydzień pod względem temperatur bardzo ciężki. No Pomorzu Zachodnim gorąc przyszedł najszybciej i upały chyba były (i jeszcze są) jedne z największych w kraju.
Nad ranem temperatura spadała jedynie do 22-23 st. a o północy słupki pokazywały jeszcze 27-28st. W pokojach mam okna od zachodu, temperatura cały czas utrzymuje się w granicach 28-30 st. nawet nocą.
To wszystko męczy i w tym tygodniu najbardziej zawaliłem ćwiczenia.
Po prostu ciężko jest ćwiczyć jak masz 30 st. w pokoju i się kleisz do maty.
Odpuściłem, odpoczynek może nie zaszkodzi
Poniedziałek:
Regeneracyjne 10km dzień po biegu w górach.
Biegałem w Rawiczu, około godziny 10:00, świeciło słonko a temperatura była około 20 st. więc pogoda dobra.
Po górach czułem "czwórki" (jak zawsze), źle nie było ale bieg bez lekkości
Wtorek:
Regeneracja: trochę chodzenia po Rawiczu.
Na targu w Rawiczu kupiłem sobie miodek:
Temperatura dobijała już do 29 st.
Później podróż autem do Szczecina i spacer po podróży.
Kolejna przyrodnicza zagadka - co tak ładnie kwitnie?
Środa:
W "czwórkach" jeszcze trzymały domsy więc postanowiłem zrobić kolejny bieg spokojny.
Biegłem po 8 rano jak temperatura była jeszcze około 20 st.
Później było trochę chodzenia.
Temperatura się rozkręcała.
Czwartek:
Rano zrobiłem około 8km spaceru a było już 25 st.
Słońce trawy już wypaliło.
Postanowiłem pobiegać coś w ramach aklimatyzacji cieplnej w upale przed godziną 14-stą. Na sobotę umówiłem się z Przemkiem, że przyjdę na Parkrun, więc w czwartek nie chciałem za bardzo robić akcentu, ale i tak go zrobiłem
Jeszcze domsy mnie lekko trzymały.
Garmin zaproponował mi 5x8min po @4:48 na przerwach 3 min.
Były 32 st. w cieniu i stwierdziłem, że może to nie będzie złe
Na akcent pobiegłem na w miarę zacienioną pętlę ale poniosła mnie z lekka fantazja i zamiast po 4:48 pierwsze powtórzenie zrobiłem tempem 4:36.
Wydawało mi się to całkiem spokojne bieganie i postanowiłem dalej się trzymać tego tempa
Całość:
Jak widać dowiozłem to do końca, ostatnie lekko szybciej ale ani więcej ani szybciej w tym upale bym już nie zrobił. Piąte powtórzenie to już biegłem siłą woli.
Jak biegłem do domu po akcencie to chyba z 3x zatrzymałem się i już miałem wyłączyć zegarek i dalej iść, ale zawsze jakoś się pozbierałem, bo mówiłem sobie że na ultra lżej nie będzie Puls na "schłodzeniu" (jakim?) miałem masakrycznie wysoki.
Piątek:
Dzień odpoczynku od biegania. Nie napiszę, że regeneracja bo przy takich temperaturach po prostu ciężko się właściwie zregenerować.
Wyszedłem trochę pochodzić w tym upale ale szukałem cienia, wyszło 7km spaceru.
Termometr w zaciemnionym miejscu pokazywał 37 st.
Sobota:
Na Parkrun z domu mam około 6km i normalnie bym tam pobiegł ale o 8 rano była pełna patelnia i 27 stopni. Nie wspomnę o gorącej nocy, która mnie tylko umęczyła
Pojechałem więc na Arkonkę autem. Zabrałem do auta więcej wody. Chciałem zrobić z 4-5km rozgrzewki, później 5km Parkrun i finalnie dotruchtać po lesie do 20 km.
Zrobiłem 4km rozgrzewki. W jej trakcie musiałem skorzystać z "tojki", po wyjściu z której po prostu się ze mnie lało - stała w słońcu więc pozostawiam sprawę waszej wyobraźni
Szczerze miałem dość tej pogody i postanowiłem Parkrun przelecieć po 5:00 by się za bardzo nie męczyć. Spotkałem Przemka, który miał powalczyć o wynik ale w tych warunkach postanowił po prostu mocniej pobiec.
Trochę to mnie zmotywowało i postanowiłem, ze jednak pobiegnę BNP, zacznę po 5:00 i co 1km będę obcinał 10s: 5:00/4:50/4:40/4:30 i ostatni kilometr ile dam radę.
Dodam, że od roku nie biegłem w sumie żadnego zorganizowanego biegu.
Wystartowaliśmy, zacząłem jak planowałem spokojnie, Przemek szybko odskoczył, biegnąć swoim tempem. Coś się we mnie przełamało, może bieg wspólny z innymi, czego od dawna nie robiłem.
Dogoniłem Przemka i trzymałem już tempo około 4:07.
Nie odpuściłem do końca, Przemek został, bo to dla niego było za szybko.
Na ostatnim kilometrze "łyknąłem" jeszcze dwóch biegaczy, jeden mnie wcześniej wyprzedził.
Parkrun wyszedł z czasem 20:37
Całość - Parkrun zaznaczyłem czerwonym obramowaniem - Stryd zmierzył 40m więcej:
Wynik mnie cieszy, biorąc pod uwagę niedawny bieg po górach, przedwczoraj robiony akcent, ciężką pogodę oraz to, że nie było to bieg na maksa.
Od powrotu Parkrun w zeszłą sobotę mamy też w Szczecinie zmienioną trasę. Miejsce jest to samo ale obecna trasa jest bardziej "pofalowana" więc trochę bardziej wymagająca. Wcześiej robiliśmy prawie trzy okrążenia po 1700m dookoła Arkonki a teraz jest jedno większe plus jedno mniejsze. Na stronie Parkrun trasa jest już zaktualizowania.
No cóż, podobno to kobieta zmienną jest a ja tu wszystko zmieniałem w czasie biegu
Po Parkrun chwila odpoczynku i jeszcze potruchtałem 4km w ramach schłodzenia i dałem sobie spokój z dokręceniem do 20 km ze względu na upał i ogólną niechęć.
Zwaliło się tam też już za dużo ludzi - na kąpielisko.
Całość:
Po południu przejechałem się też rowerem robiąc 15,5 km w miarę zacienionym miejscu. Przyszły jakieś chmury i temperatura z 37 st spadła do 35 nic się jednak z tych chmur w tym dniu nie wykluło.
Wieczorem oglądałem mecz i położyłem się po meczu spać.
Niedziela:
Budzik nastawiłem na 4:30 ale sam wstałem o 4:29
Kolejna ciężka noc. O tej godzinie temperatura spadła najniżej w ciągu doby do 23 st.
Szybka toaleta i przed piątą zacząłem bieg.
Na bieg zrobiłem sobie 1,2l izo: pomarańcza, cytryna, miód, sól i woda.
Wszystko wypiłem, miałem jeszcze w zapasie 0,5l samej wody ale tego już nie ruszyłem.
Od samego początku już się mocno pociłem. Do 6:30 było w miarę znośnie, później słońce szło coraz wyżej i robiło się ciężkawo.
Na szczęście o tej porze miałem jeszcze sporo cienia. Większość trasy to cross.
W pewnym momencie jak przebiegłem ul. Miodową to wyskoczył z 10m przede mną spory odyniec. Chyba nawzajem się z lekka wystraszyliśmy
Cały bieg:
Relive:
https://www.relive.cc/view/vYvrAJXyNxq
***
W sumie zostały jeszcze 2 tyg. biegania z większym kilometrażem a ostatnie 2 tyg, przed ultra już luzuję.
Jutro druga dawka Pfizera więc treningi w tym tygodniu uzależniam od samopoczucia.
Dziś chcę coś spokojnego potruchtać.
Tydzień 3: 14-20.06 - 83,8 km - "Gorąc"
No cóż, tydzień pod względem temperatur bardzo ciężki. No Pomorzu Zachodnim gorąc przyszedł najszybciej i upały chyba były (i jeszcze są) jedne z największych w kraju.
Nad ranem temperatura spadała jedynie do 22-23 st. a o północy słupki pokazywały jeszcze 27-28st. W pokojach mam okna od zachodu, temperatura cały czas utrzymuje się w granicach 28-30 st. nawet nocą.
To wszystko męczy i w tym tygodniu najbardziej zawaliłem ćwiczenia.
Po prostu ciężko jest ćwiczyć jak masz 30 st. w pokoju i się kleisz do maty.
Odpuściłem, odpoczynek może nie zaszkodzi
Poniedziałek:
Regeneracyjne 10km dzień po biegu w górach.
Biegałem w Rawiczu, około godziny 10:00, świeciło słonko a temperatura była około 20 st. więc pogoda dobra.
Po górach czułem "czwórki" (jak zawsze), źle nie było ale bieg bez lekkości
Wtorek:
Regeneracja: trochę chodzenia po Rawiczu.
Na targu w Rawiczu kupiłem sobie miodek:
Temperatura dobijała już do 29 st.
Później podróż autem do Szczecina i spacer po podróży.
Kolejna przyrodnicza zagadka - co tak ładnie kwitnie?
Środa:
W "czwórkach" jeszcze trzymały domsy więc postanowiłem zrobić kolejny bieg spokojny.
Biegłem po 8 rano jak temperatura była jeszcze około 20 st.
Później było trochę chodzenia.
Temperatura się rozkręcała.
Czwartek:
Rano zrobiłem około 8km spaceru a było już 25 st.
Słońce trawy już wypaliło.
Postanowiłem pobiegać coś w ramach aklimatyzacji cieplnej w upale przed godziną 14-stą. Na sobotę umówiłem się z Przemkiem, że przyjdę na Parkrun, więc w czwartek nie chciałem za bardzo robić akcentu, ale i tak go zrobiłem
Jeszcze domsy mnie lekko trzymały.
Garmin zaproponował mi 5x8min po @4:48 na przerwach 3 min.
Były 32 st. w cieniu i stwierdziłem, że może to nie będzie złe
Na akcent pobiegłem na w miarę zacienioną pętlę ale poniosła mnie z lekka fantazja i zamiast po 4:48 pierwsze powtórzenie zrobiłem tempem 4:36.
Wydawało mi się to całkiem spokojne bieganie i postanowiłem dalej się trzymać tego tempa
Całość:
Jak widać dowiozłem to do końca, ostatnie lekko szybciej ale ani więcej ani szybciej w tym upale bym już nie zrobił. Piąte powtórzenie to już biegłem siłą woli.
Jak biegłem do domu po akcencie to chyba z 3x zatrzymałem się i już miałem wyłączyć zegarek i dalej iść, ale zawsze jakoś się pozbierałem, bo mówiłem sobie że na ultra lżej nie będzie Puls na "schłodzeniu" (jakim?) miałem masakrycznie wysoki.
Piątek:
Dzień odpoczynku od biegania. Nie napiszę, że regeneracja bo przy takich temperaturach po prostu ciężko się właściwie zregenerować.
Wyszedłem trochę pochodzić w tym upale ale szukałem cienia, wyszło 7km spaceru.
Termometr w zaciemnionym miejscu pokazywał 37 st.
Sobota:
Na Parkrun z domu mam około 6km i normalnie bym tam pobiegł ale o 8 rano była pełna patelnia i 27 stopni. Nie wspomnę o gorącej nocy, która mnie tylko umęczyła
Pojechałem więc na Arkonkę autem. Zabrałem do auta więcej wody. Chciałem zrobić z 4-5km rozgrzewki, później 5km Parkrun i finalnie dotruchtać po lesie do 20 km.
Zrobiłem 4km rozgrzewki. W jej trakcie musiałem skorzystać z "tojki", po wyjściu z której po prostu się ze mnie lało - stała w słońcu więc pozostawiam sprawę waszej wyobraźni
Szczerze miałem dość tej pogody i postanowiłem Parkrun przelecieć po 5:00 by się za bardzo nie męczyć. Spotkałem Przemka, który miał powalczyć o wynik ale w tych warunkach postanowił po prostu mocniej pobiec.
Trochę to mnie zmotywowało i postanowiłem, ze jednak pobiegnę BNP, zacznę po 5:00 i co 1km będę obcinał 10s: 5:00/4:50/4:40/4:30 i ostatni kilometr ile dam radę.
Dodam, że od roku nie biegłem w sumie żadnego zorganizowanego biegu.
Wystartowaliśmy, zacząłem jak planowałem spokojnie, Przemek szybko odskoczył, biegnąć swoim tempem. Coś się we mnie przełamało, może bieg wspólny z innymi, czego od dawna nie robiłem.
Dogoniłem Przemka i trzymałem już tempo około 4:07.
Nie odpuściłem do końca, Przemek został, bo to dla niego było za szybko.
Na ostatnim kilometrze "łyknąłem" jeszcze dwóch biegaczy, jeden mnie wcześniej wyprzedził.
Parkrun wyszedł z czasem 20:37
Całość - Parkrun zaznaczyłem czerwonym obramowaniem - Stryd zmierzył 40m więcej:
Wynik mnie cieszy, biorąc pod uwagę niedawny bieg po górach, przedwczoraj robiony akcent, ciężką pogodę oraz to, że nie było to bieg na maksa.
Od powrotu Parkrun w zeszłą sobotę mamy też w Szczecinie zmienioną trasę. Miejsce jest to samo ale obecna trasa jest bardziej "pofalowana" więc trochę bardziej wymagająca. Wcześiej robiliśmy prawie trzy okrążenia po 1700m dookoła Arkonki a teraz jest jedno większe plus jedno mniejsze. Na stronie Parkrun trasa jest już zaktualizowania.
No cóż, podobno to kobieta zmienną jest a ja tu wszystko zmieniałem w czasie biegu
Po Parkrun chwila odpoczynku i jeszcze potruchtałem 4km w ramach schłodzenia i dałem sobie spokój z dokręceniem do 20 km ze względu na upał i ogólną niechęć.
Zwaliło się tam też już za dużo ludzi - na kąpielisko.
Całość:
Po południu przejechałem się też rowerem robiąc 15,5 km w miarę zacienionym miejscu. Przyszły jakieś chmury i temperatura z 37 st spadła do 35 nic się jednak z tych chmur w tym dniu nie wykluło.
Wieczorem oglądałem mecz i położyłem się po meczu spać.
Niedziela:
Budzik nastawiłem na 4:30 ale sam wstałem o 4:29
Kolejna ciężka noc. O tej godzinie temperatura spadła najniżej w ciągu doby do 23 st.
Szybka toaleta i przed piątą zacząłem bieg.
Na bieg zrobiłem sobie 1,2l izo: pomarańcza, cytryna, miód, sól i woda.
Wszystko wypiłem, miałem jeszcze w zapasie 0,5l samej wody ale tego już nie ruszyłem.
Od samego początku już się mocno pociłem. Do 6:30 było w miarę znośnie, później słońce szło coraz wyżej i robiło się ciężkawo.
Na szczęście o tej porze miałem jeszcze sporo cienia. Większość trasy to cross.
W pewnym momencie jak przebiegłem ul. Miodową to wyskoczył z 10m przede mną spory odyniec. Chyba nawzajem się z lekka wystraszyliśmy
Cały bieg:
Relive:
https://www.relive.cc/view/vYvrAJXyNxq
***
W sumie zostały jeszcze 2 tyg. biegania z większym kilometrażem a ostatnie 2 tyg, przed ultra już luzuję.
Jutro druga dawka Pfizera więc treningi w tym tygodniu uzależniam od samopoczucia.
Dziś chcę coś spokojnego potruchtać.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Czerwiec 2021
Tydzień 4: 21-27.06 - 105,8 km - "Górki"
Tydzień z dobrą pogodą, z dobrym kilometrażem i sporą ilością górek.
Poniedziałek:
To był u nas jeszcze ostatni dzień upału z temperaturą ponad 30 st.
Przed południem wybrałem się na spokojne bieganie w pofalowanym terenie.
Upał już lepiej znosiłem ale w tym dniu wilgotność bardzo poszła w górę i lało się ze mnie strasznie. Po południu miały przyjść burze i już to było czuć w powietrzu.
Było chłodniej, tylko 31 st. w cieniu
Wtorek:
Dzień regeneracji.
Pogoda w końcu super, pierwszy dzień z temperaturą około 20 st.
Na pieszo wybrałem się do szpitala na drugą dawkę Pfizera i zrobiłem 6 km spaceru.
Później jeszcze dorzuciłem 3 km - spotkanie na kawie z Kubą - @svolken przyjechał schłodzić się do Szczecina
Środa:
Po szczepionce czułem się dobrze, postanowiłem pobiegać spokojnie na górkach.
Pojechałem do Siadła Dolnego i tam zapętliłem sobie dwie górki: jedna dłuższa oraz krótszy ale stromy punkt widokowy.
Planowałem, że pod górkę będzie truchcik a nawet marsz.
Było spokojnie ale musiałem czasami trochę szybciej biec, bo pojawiały się wkurzające, gryzące końskie muchy
Ponad 600m przewyższeń zrobione gdzieś na dystansie 9 km, bo reszta to dobiegnięcie i powrót po terenie w miarę płaskim.
Świeciło słonko, podejście na punkt widokowy jest nasłonecznione i było trochę gorąco, około 24 st. w cieniu.
Czwartek:
Kolejny dzień po szczepieniu i nic złego się nie działo. Postanowiłem jednak odpuścić bieg tempowy.
Zrobiłem dłuższy bieg spokojny ale co kilometr wrzuciłem przebieżkę 20 kilka sekund.
Pogoda była super, około 21 st., po 10-tym km zaczął lekko kropić deszcz. Słońce cały czas za chmurami. Biegło się dobrze choć na początku trochę czuć było wczorajsze górki.
Nad jeziorkiem przechadzały się gęsi gęgawa: https://pl.wikipedia.org/wiki/Gęgawa - wiem, bo na Connect rozpoznał je kolega Przemek
Piątek:
Dzień regeneracji. Zarejestrowałem 3,5 km spaceru.
Kupiłem żele kofeinowe "Ale" i czereśnie, ale razem ich nie planowałem przyjmować
Sobota:
Postanowiłem zrobić longa połączonego z Parkrun i wrzucić trochę crossa po górkach.
Zakładałem, że wyjdzie około 30 km i dlatego na Parkrun miało być szybciej ale raczej w granicach 4:30-4:25. Jak zwykle mnie jednak lekko poniosło i 5 km wyszło w 21:14
Całość:
Początek biegło mi się ciężko, dopiero odblokowałem się biegnąc Parkrun. Po nim chwilę odpocząłem i zrobiłem 4 crosowe pętle na górce wzdłuż ul. Miodowej i one wchodziły dość lekko.
Bieg na czczo. Ze sobą zabrałem kupione wczoraj dwa kofeinowe żele "Ale" oraz 0,6l wody.
Pierwszy żel zjadłem po Parkrun około 13-go km a drugi po około 23-cim km. Woda skończyła się na 27 km ale stwierdziłem, że dociągnę do domu a zimne piwo 0% będzie smakować lepiej
Ogólnie z tego biegu jestem bardzo zadowolony.
Relive: https://www.relive.cc/view/vLqeGzkJLdO
Po południu żona mnie jeszcze namówiła na 10,3 km spaceru
Relive: https://www.relive.cc/view/vNOPrxDRg2q
Niedziela:
Na dobicie nóg postanowiłem wrzucić spokojne 20 km po górkach w Puszczy Bukowej.
Trasa wymagająca. Było dość ciepło 25 st. w cieniu i zero wiatru. Biegałem po 15-stej.
Zużyłem około 1l elektrolitów.
Relive: https://www.relive.cc/view/vmqX28VRmLO
Ta woda ma rzeczywiście taki kolor: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jezioro_Szmaragdowe
***
W całym tygodniu nazbierało się około 1900 m przewyższeń - jak na Szczecin, który leży podobno nad morzem to całkiem przyzwoicie.
Został mi ostatni tydzień z większym kilometrażem. Później do zawodów już luzuję.
W środę lub czwartek podsumuję miesiąc. Zrobię jeszcze wpis za obecny tydzień.
Niestety wróciły upały, teraz mam już 29 st.
Później, już do ultra, raczej nie będę robił wpisów.
Tydzień 4: 21-27.06 - 105,8 km - "Górki"
Tydzień z dobrą pogodą, z dobrym kilometrażem i sporą ilością górek.
Poniedziałek:
To był u nas jeszcze ostatni dzień upału z temperaturą ponad 30 st.
Przed południem wybrałem się na spokojne bieganie w pofalowanym terenie.
Upał już lepiej znosiłem ale w tym dniu wilgotność bardzo poszła w górę i lało się ze mnie strasznie. Po południu miały przyjść burze i już to było czuć w powietrzu.
Było chłodniej, tylko 31 st. w cieniu
Wtorek:
Dzień regeneracji.
Pogoda w końcu super, pierwszy dzień z temperaturą około 20 st.
Na pieszo wybrałem się do szpitala na drugą dawkę Pfizera i zrobiłem 6 km spaceru.
Później jeszcze dorzuciłem 3 km - spotkanie na kawie z Kubą - @svolken przyjechał schłodzić się do Szczecina
Środa:
Po szczepionce czułem się dobrze, postanowiłem pobiegać spokojnie na górkach.
Pojechałem do Siadła Dolnego i tam zapętliłem sobie dwie górki: jedna dłuższa oraz krótszy ale stromy punkt widokowy.
Planowałem, że pod górkę będzie truchcik a nawet marsz.
Było spokojnie ale musiałem czasami trochę szybciej biec, bo pojawiały się wkurzające, gryzące końskie muchy
Ponad 600m przewyższeń zrobione gdzieś na dystansie 9 km, bo reszta to dobiegnięcie i powrót po terenie w miarę płaskim.
Świeciło słonko, podejście na punkt widokowy jest nasłonecznione i było trochę gorąco, około 24 st. w cieniu.
Czwartek:
Kolejny dzień po szczepieniu i nic złego się nie działo. Postanowiłem jednak odpuścić bieg tempowy.
Zrobiłem dłuższy bieg spokojny ale co kilometr wrzuciłem przebieżkę 20 kilka sekund.
Pogoda była super, około 21 st., po 10-tym km zaczął lekko kropić deszcz. Słońce cały czas za chmurami. Biegło się dobrze choć na początku trochę czuć było wczorajsze górki.
Nad jeziorkiem przechadzały się gęsi gęgawa: https://pl.wikipedia.org/wiki/Gęgawa - wiem, bo na Connect rozpoznał je kolega Przemek
Piątek:
Dzień regeneracji. Zarejestrowałem 3,5 km spaceru.
Kupiłem żele kofeinowe "Ale" i czereśnie, ale razem ich nie planowałem przyjmować
Sobota:
Postanowiłem zrobić longa połączonego z Parkrun i wrzucić trochę crossa po górkach.
Zakładałem, że wyjdzie około 30 km i dlatego na Parkrun miało być szybciej ale raczej w granicach 4:30-4:25. Jak zwykle mnie jednak lekko poniosło i 5 km wyszło w 21:14
Całość:
Początek biegło mi się ciężko, dopiero odblokowałem się biegnąc Parkrun. Po nim chwilę odpocząłem i zrobiłem 4 crosowe pętle na górce wzdłuż ul. Miodowej i one wchodziły dość lekko.
Bieg na czczo. Ze sobą zabrałem kupione wczoraj dwa kofeinowe żele "Ale" oraz 0,6l wody.
Pierwszy żel zjadłem po Parkrun około 13-go km a drugi po około 23-cim km. Woda skończyła się na 27 km ale stwierdziłem, że dociągnę do domu a zimne piwo 0% będzie smakować lepiej
Ogólnie z tego biegu jestem bardzo zadowolony.
Relive: https://www.relive.cc/view/vLqeGzkJLdO
Po południu żona mnie jeszcze namówiła na 10,3 km spaceru
Relive: https://www.relive.cc/view/vNOPrxDRg2q
Niedziela:
Na dobicie nóg postanowiłem wrzucić spokojne 20 km po górkach w Puszczy Bukowej.
Trasa wymagająca. Było dość ciepło 25 st. w cieniu i zero wiatru. Biegałem po 15-stej.
Zużyłem około 1l elektrolitów.
Relive: https://www.relive.cc/view/vmqX28VRmLO
Ta woda ma rzeczywiście taki kolor: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jezioro_Szmaragdowe
***
W całym tygodniu nazbierało się około 1900 m przewyższeń - jak na Szczecin, który leży podobno nad morzem to całkiem przyzwoicie.
Został mi ostatni tydzień z większym kilometrażem. Później do zawodów już luzuję.
W środę lub czwartek podsumuję miesiąc. Zrobię jeszcze wpis za obecny tydzień.
Niestety wróciły upały, teraz mam już 29 st.
Później, już do ultra, raczej nie będę robił wpisów.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Podsumowanie czerwca:
- bieganie: 421 km
- rolki: 30,8 km
- rower: 15,5 km
- ćwiczenia: 14 h
- spacery: zarejestrowałem ~121 km
Tydzień 5: 28-30.04 - 37,3 km (tylko dni czerwca)
Poniedziałek:
12 km biegu regeneracyjnego, ale ze względu na temperaturę, ponad 30 st. w cieniu (wrócił upał), puls poszedł do góry, za to wpadła aklimatyzacja cieplna.
Spora ilości km w nogach ale biegło się całkiem dobrze.
Wtorek:
Regeneracja.
Pomimo upału zrobiłem też ćwiczenia. Nie lubię kleić się do maty ale cóż, taki mamy klimat
Środa:
Part I:
Nie za bardzo wiedziałem co biegać. Pogoda była bardzo ciężka.
Miały przyjść burze, wilgotność skoczyła prawie do 90%, było 28 st. w cieniu, sporo chmur, po prostu sauna parowa.
Garmin zasugerował 30min biegu tempowego @4:40. Postanowiłem to zrobić i potruchtać całościowo do około 20 km. Zapomniałem jednak zabrać picia.
Trzymałem się na szczęście założeń Garmina a i tak było mi bardzo ciężko.
Na akcent wybrałem się na stadion.
Puls był masakryczny, jak i samopoczucie, to odpuściłem pomysł z bieganiem do 20 km.
Puls przy tempie 4:40 doszedł do 170 bpm
Całość:
Po południu przyszła burza, waliły grzmoty, oberwała się chmura i zaczęło lać.
Dodam, że leje do teraz. W mediach możecie zobaczyć co dzieje się w Szczecinie.
Part II
Jak przeszła część z grzmotami i tylko lało postanowiłem wyjść pobiegać
Zrobiłem 12 km zalewany wodą, ale nie biegło się źle. Było ciepło, około 20 st.
Puls już zupełnie inny niż kilka godzin wcześniej.
W czwartki zazwyczaj biegam, ale dziś bieg odpuszczam. Zalane jest totalnie wszystko a z nieba ciągle dowala.
Podsumuję jeszcze ten tydzień a później będzie przerwa.
- bieganie: 421 km
- rolki: 30,8 km
- rower: 15,5 km
- ćwiczenia: 14 h
- spacery: zarejestrowałem ~121 km
Tydzień 5: 28-30.04 - 37,3 km (tylko dni czerwca)
Poniedziałek:
12 km biegu regeneracyjnego, ale ze względu na temperaturę, ponad 30 st. w cieniu (wrócił upał), puls poszedł do góry, za to wpadła aklimatyzacja cieplna.
Spora ilości km w nogach ale biegło się całkiem dobrze.
Wtorek:
Regeneracja.
Pomimo upału zrobiłem też ćwiczenia. Nie lubię kleić się do maty ale cóż, taki mamy klimat
Środa:
Part I:
Nie za bardzo wiedziałem co biegać. Pogoda była bardzo ciężka.
Miały przyjść burze, wilgotność skoczyła prawie do 90%, było 28 st. w cieniu, sporo chmur, po prostu sauna parowa.
Garmin zasugerował 30min biegu tempowego @4:40. Postanowiłem to zrobić i potruchtać całościowo do około 20 km. Zapomniałem jednak zabrać picia.
Trzymałem się na szczęście założeń Garmina a i tak było mi bardzo ciężko.
Na akcent wybrałem się na stadion.
Puls był masakryczny, jak i samopoczucie, to odpuściłem pomysł z bieganiem do 20 km.
Puls przy tempie 4:40 doszedł do 170 bpm
Całość:
Po południu przyszła burza, waliły grzmoty, oberwała się chmura i zaczęło lać.
Dodam, że leje do teraz. W mediach możecie zobaczyć co dzieje się w Szczecinie.
Part II
Jak przeszła część z grzmotami i tylko lało postanowiłem wyjść pobiegać
Zrobiłem 12 km zalewany wodą, ale nie biegło się źle. Było ciepło, około 20 st.
Puls już zupełnie inny niż kilka godzin wcześniej.
W czwartki zazwyczaj biegam, ale dziś bieg odpuszczam. Zalane jest totalnie wszystko a z nieba ciągle dowala.
Podsumuję jeszcze ten tydzień a później będzie przerwa.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Ostatni wpis opisujący przygotowanie do ultra.
Cały ten tydzień: 105 km, tylko dni lipcowe 1-4.07: 67,8 km
Czwartek - Piątek 1-2 lipiec:
Regeneracja
W piątek żona namówiła mnie na spacer do Decathlon i zrobiliśmy 12,5 km.
Jeszcze w sporej ilości miejsc widać skutki długotrwałej ulewy.
Sobota 3 lipiec:
Part I
Rano pojechałem na Parkrun. Całość, z rozgrzewką i "schłodzeniem" (dobiegnięcie do auta), wyszła 9 km.
Na Parkrun bez szaleństwa bo wiedziałem co jeszcze mam w planie ale też miałem dość wysoki puls.
5 km ukończyłem z czasem 24:14.
Ostatni km nieplanowo zrobiłem szybciej ponieważ w tym miejscu o 9:00 wystartował też inny bieg (start z innego punktu) i musiałem w końcówce wyprzedzić trochę ludzi, by nie było zamieszania na mecie a i tak trzeba było krzyczeć, że kończysz Parkrun.
Do tego drugiego biegu jeszcze wrócimy
Tak po ulewach, jeszcze dzień wcześniej, wyglądała pętla na Arkonce gdzie biegaliśmy:
(zdjęcia z sieci).
Na szczęście służby ogarnęły sprawę, a rano jeszcze przed biegiem, były osoby, które oczyszczały trasę z zalegających przeszkód.
Wróciłem do domu, trochę odpocząłem, zjadłem rosół z większą ilością makaronu, spakowałem prowiant i ponownie pojechałem na Arkonke na bieganie.
Part II
Był to bieg charytatywny, który trwał 25h od 9 rano właśnie na trasie Parkrun na pętli 1700 m wokół Arkonki z profesjonalnym pomiarem czasu: http://www.raz.szczecin.pl/2017-06-04-1 ... /regulamin
Plusem jest to, że można wystartować o której się chce i przebiec ile kto da radę.
Ja przyjechałem przed 14-stą. Postanowiłem spokojnie przebiec maraton ale biegło się dobrze to dociągnąłem do 30 równych pętli, czyli do 51 km.
Organizator zapewnia tylko wodę (ale były też jakieś słodycze i pomarańcze).
Trzeba mieć swoje zaopatrzenie.
Lapowałem ręcznie i nie używałem pauzy.
Po 12-stu i 20-stu kółkach wbiegłem do namiotu i uzupełniłem zapasy - wolniejsze okrążenia.
Zjadłem dwa batony, kilka kabanosów i wypiłem litr Pepsi oraz 0,6 l izo i kilka kubków wody.
Cały bieg ciągiem. Weszło fajnie ale nogi mnie już bolały - całość po asfalcie.
Poszczególne okrążenia:
Ciekawostka: Stryd zmierzył cały dystans 51,11 km - po prostu super
Cały bieg w nowych Altra Escalante 2.5
Z porannym bieganiem razem wyszło 60 km. To ostatnie długie bieganie przed ultra. Już zdecydowanie luzuję.
Niedziela 4 lipiec:
7,5 km biegu regeneracyjnego. Było 27 st. w cieniu ale biegło mi się dobrze.
Już kolejnych wpisów nie będzie. Jutro wyjeżdżamy na odpoczynek. Będzie trochę wędrowania i bieganie raczej spokojne i bez dłuższych longów.
Zestawienie miesięcznego kilometrażu w ramach przygotowań do ultra:
Start KBL 110km: 16 lipca o 20.00 (godzina może się jeszcze zmienić).
1. Ukończyć w zdrowiu i spotkać się ze znajomymi i nieznajomymi
2. Ukończyć z lepszym czasem niż 2 lata temu, czyli do pobicia 17h 40min
Do usłyszenia.
Cały ten tydzień: 105 km, tylko dni lipcowe 1-4.07: 67,8 km
Czwartek - Piątek 1-2 lipiec:
Regeneracja
W piątek żona namówiła mnie na spacer do Decathlon i zrobiliśmy 12,5 km.
Jeszcze w sporej ilości miejsc widać skutki długotrwałej ulewy.
Sobota 3 lipiec:
Part I
Rano pojechałem na Parkrun. Całość, z rozgrzewką i "schłodzeniem" (dobiegnięcie do auta), wyszła 9 km.
Na Parkrun bez szaleństwa bo wiedziałem co jeszcze mam w planie ale też miałem dość wysoki puls.
5 km ukończyłem z czasem 24:14.
Ostatni km nieplanowo zrobiłem szybciej ponieważ w tym miejscu o 9:00 wystartował też inny bieg (start z innego punktu) i musiałem w końcówce wyprzedzić trochę ludzi, by nie było zamieszania na mecie a i tak trzeba było krzyczeć, że kończysz Parkrun.
Do tego drugiego biegu jeszcze wrócimy
Tak po ulewach, jeszcze dzień wcześniej, wyglądała pętla na Arkonce gdzie biegaliśmy:
(zdjęcia z sieci).
Na szczęście służby ogarnęły sprawę, a rano jeszcze przed biegiem, były osoby, które oczyszczały trasę z zalegających przeszkód.
Wróciłem do domu, trochę odpocząłem, zjadłem rosół z większą ilością makaronu, spakowałem prowiant i ponownie pojechałem na Arkonke na bieganie.
Part II
Był to bieg charytatywny, który trwał 25h od 9 rano właśnie na trasie Parkrun na pętli 1700 m wokół Arkonki z profesjonalnym pomiarem czasu: http://www.raz.szczecin.pl/2017-06-04-1 ... /regulamin
Plusem jest to, że można wystartować o której się chce i przebiec ile kto da radę.
Ja przyjechałem przed 14-stą. Postanowiłem spokojnie przebiec maraton ale biegło się dobrze to dociągnąłem do 30 równych pętli, czyli do 51 km.
Organizator zapewnia tylko wodę (ale były też jakieś słodycze i pomarańcze).
Trzeba mieć swoje zaopatrzenie.
Lapowałem ręcznie i nie używałem pauzy.
Po 12-stu i 20-stu kółkach wbiegłem do namiotu i uzupełniłem zapasy - wolniejsze okrążenia.
Zjadłem dwa batony, kilka kabanosów i wypiłem litr Pepsi oraz 0,6 l izo i kilka kubków wody.
Cały bieg ciągiem. Weszło fajnie ale nogi mnie już bolały - całość po asfalcie.
Poszczególne okrążenia:
Ciekawostka: Stryd zmierzył cały dystans 51,11 km - po prostu super
Cały bieg w nowych Altra Escalante 2.5
Z porannym bieganiem razem wyszło 60 km. To ostatnie długie bieganie przed ultra. Już zdecydowanie luzuję.
Niedziela 4 lipiec:
7,5 km biegu regeneracyjnego. Było 27 st. w cieniu ale biegło mi się dobrze.
Już kolejnych wpisów nie będzie. Jutro wyjeżdżamy na odpoczynek. Będzie trochę wędrowania i bieganie raczej spokojne i bez dłuższych longów.
Zestawienie miesięcznego kilometrażu w ramach przygotowań do ultra:
Start KBL 110km: 16 lipca o 20.00 (godzina może się jeszcze zmienić).
1. Ukończyć w zdrowiu i spotkać się ze znajomymi i nieznajomymi
2. Ukończyć z lepszym czasem niż 2 lata temu, czyli do pobicia 17h 40min
Do usłyszenia.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Już mam dość kamieni a ultra dopiero w piątek
Biegania było mało ale chodzenia, w tym po górach (Sudety) całkiem sporo.
Bolą mnie trochę nogi, bolą mnie lekko plecy, no ale takie jest życie biegacza amatora
Jutro ruszam na Lądek, może trochę odpocznę
Biegania było mało ale chodzenia, w tym po górach (Sudety) całkiem sporo.
Bolą mnie trochę nogi, bolą mnie lekko plecy, no ale takie jest życie biegacza amatora
Jutro ruszam na Lądek, może trochę odpocznę
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
W oczekiwaniu na start kupiłem sobie czapeczkę, którą kiedyś polecał mi chyba Robert @Sikor
Pogoda dziś w kratkę: pada, świeci słonko. Niestety już w nocy ma zacząć lać i tak całą sobotę.
Trasa jest długa więc liczę, że się uda zmieścić pomiędzy chmurami deszczowymi
Zegarki mamy zsynchronizowane, czekamy już tylko na start
Traking będzie na:
http://wyniki.b4sport.pl/bieg-k-b-l-110-km/e3061.html
Dzięki za dobre słowa
Pogoda dziś w kratkę: pada, świeci słonko. Niestety już w nocy ma zacząć lać i tak całą sobotę.
Trasa jest długa więc liczę, że się uda zmieścić pomiędzy chmurami deszczowymi
Zegarki mamy zsynchronizowane, czekamy już tylko na start
Traking będzie na:
http://wyniki.b4sport.pl/bieg-k-b-l-110-km/e3061.html
Dzięki za dobre słowa
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
DFBG 2021 - KBL 110 km - Część 1 - "Słowem wstępu"
Od 5 lipca do zawodów przebiegłem tylko 53.2 km. Nic specjalnego, w większości spokojne bieganie. Jeden raz wplotłem w bieg szybszą piątkę. Zbiorczo:
Bieganie ograniczyłem nawet bardziej niż chciałem ponieważ wpadło sporo chodzenia, w tym z żoną sporo wędrówek po górach - Sudety.
W poniedziałek 12.07 wędrowaliśmy na Ślężę:
W środę, 2 dni przed zawodami, powędrowałem jeszcze trochę w Złotym Stoku:
Samego chodzenia do czasu zawodów było w lipcu około 150 km, z tego około 60km po górach.
Ogólnie w czasie całych przygotowań do ultra sporo też chodziłem i uważam, że to jest również ważny element przygotowań.
Jednak wędrówki bezpośrednio przed zawodami wymęczyły mi lekko stopy, nie chodzi mi o zmęczenie mięśniowe a o odciski, z którymi później musiałem mierzyć się w czasie zawodów.
Kilka lat temu kupiłem sobie buty trailowe Kiprun Trail MT - jeden z moich gorszych zakupów. Buty te mnie często w biegu obcierały i powodowały pęcherze.
Przeznaczyłem je na górskie wędrówki, bo wydawało mi się, że tam dają radę.
Teraz też w większości w nich wędrowałem i myślę, że właśnie to był błąd.
Jeszcze do tego tematu wrócę.
Do Lądka wyruszyłem w środę 14 lipca. Po drodze z Wrocławia zabrałem Łukasza @Jan123 z synem. Jechaliśmy przez Złoty Stok i oni tam zwiedzali kopalnię złota a ja sobie w tym czasie wędrowałem - jest wyżej.
Jak przyjechaliśmy do Złotego Stoku to zaczęła się burza. Lało i grzmiało, już myślałem, że będę musiał cały czas siedzieć gdzieś na miejscu ale na szczęście szybko to przeszło i zrobiła się fajna pogoda.
Ze Złotego Stoku pojechaliśmy do Kłodzka. Łukasz tam sprzedał syna , trochę pochodziliśmy po mieście, wypiliśmy kawę i zjedliśmy lody.
W końcu ruszyliśmy do Lądka. Tam przywitała nas piękna tęcza
Czwartek - dzień przed zawodami - był dniem spotkań, przygotowań.
Zrobiłem z rana jajecznicę i akurat, po długiej podróży, dojechali Paweł z Agnieszką.
W pięknych okolicznościach przyrody zjedliśmy śniadanie i wypiliśmy kawę.
Gdybym wiedział, że będą tak szybko, to był kupił więcej jajek i użył większej patelni
Zrobiliśmy zakupy a później siedząc w ogródku "przy kawie" wrzuciłem Pawłowi i Agnieszce do zegarków lepsze mapy, wgrałem traki i ogólnie coś tam im namieszałem
Spakowaliśmy sobie na spokojne worki na przepaki.
Czas szybko upływał. Od godziny 17 ruszył start dystansów 240 i 130 km. Po tym wydawane były dla nas pakiety i poszliśmy je odebrać i oddać przepaki.
Już wieczorem, Agnieszka i Paweł pojechali do swojego miejsca odpoczynku a ja jeszcze zrobiłem makaron z kurczakiem, ananasem i jogurtem naturalnym.
Piątek - dzień zawodów.
W Lądku już było pełno ludzi, na posiłki czekało się bardzo długo, nie chciałem też eksperymentować na własnym żołądku i dlatego w czwartek wieczorem zrobiłem coś sprawdzonego i pożywnego.
Z rana poszedłem po świeże pieczywo i kupiłem muffinki do kawy.
Później, na kilka etapów, zjedliśmy całość zrobionej potrawy i nie mieliśmy potrzeby iść i "polować" na obiad.
Około południa dojechał z Opola kolega Sławek. Byliśmy już w komplecie.
Autobusy do Kudowy mieliśmy od 16.30. Umówiliśmy się wszyscy, że będziemy już czekać od 16.00.
Udało się załapać do pierwszych podstawionych autobusów.
Jak przyjechaliśmy do Kudowy Zdrój to mieliśmy jeszcze chyba około 1,5h do startu.
Zabrałem chłopaków na pyszne gofry i kawę.
Tam sobie przypomniałem, że z lodówki nie zabrałem przygotowanych kabanosów i pokrojonego w kostkę sera żółtego. Poszedłem więc do sklepu z logo zielonego płaza i kupiłem dwie paczki kabanosów.
W końcu ruszyliśmy do "Las Palmas" czyli Parku Zdrojowego gdzie mieliśmy miejsce startu.
W tym miejscu ma swoją metę dystans 130 km (tu kończyłem bieg w zeszłym roku) a dystans 240 km ma swój punkt kontrolny i przepak.
Czas zleciał mi naprawdę szybko, zupełnie nie denerwowałem się, czułem się całkiem dobrze.
Start falowy ruszył o 19.00. Na początek 30 osób "elity" - osób, które zadeklarowały walkę o miejsca na trasie.
Po elicie ruszyła na raty cała reszta, w tym my.
Tak wyglądały statystyki zbiorcze naszego dystansu:
***
Jeszcze jestem na wyjeździe. Piszę z doskoku i na raty. Proszę o zrozumienie
Od 5 lipca do zawodów przebiegłem tylko 53.2 km. Nic specjalnego, w większości spokojne bieganie. Jeden raz wplotłem w bieg szybszą piątkę. Zbiorczo:
Bieganie ograniczyłem nawet bardziej niż chciałem ponieważ wpadło sporo chodzenia, w tym z żoną sporo wędrówek po górach - Sudety.
W poniedziałek 12.07 wędrowaliśmy na Ślężę:
W środę, 2 dni przed zawodami, powędrowałem jeszcze trochę w Złotym Stoku:
Samego chodzenia do czasu zawodów było w lipcu około 150 km, z tego około 60km po górach.
Ogólnie w czasie całych przygotowań do ultra sporo też chodziłem i uważam, że to jest również ważny element przygotowań.
Jednak wędrówki bezpośrednio przed zawodami wymęczyły mi lekko stopy, nie chodzi mi o zmęczenie mięśniowe a o odciski, z którymi później musiałem mierzyć się w czasie zawodów.
Kilka lat temu kupiłem sobie buty trailowe Kiprun Trail MT - jeden z moich gorszych zakupów. Buty te mnie często w biegu obcierały i powodowały pęcherze.
Przeznaczyłem je na górskie wędrówki, bo wydawało mi się, że tam dają radę.
Teraz też w większości w nich wędrowałem i myślę, że właśnie to był błąd.
Jeszcze do tego tematu wrócę.
Do Lądka wyruszyłem w środę 14 lipca. Po drodze z Wrocławia zabrałem Łukasza @Jan123 z synem. Jechaliśmy przez Złoty Stok i oni tam zwiedzali kopalnię złota a ja sobie w tym czasie wędrowałem - jest wyżej.
Jak przyjechaliśmy do Złotego Stoku to zaczęła się burza. Lało i grzmiało, już myślałem, że będę musiał cały czas siedzieć gdzieś na miejscu ale na szczęście szybko to przeszło i zrobiła się fajna pogoda.
Ze Złotego Stoku pojechaliśmy do Kłodzka. Łukasz tam sprzedał syna , trochę pochodziliśmy po mieście, wypiliśmy kawę i zjedliśmy lody.
W końcu ruszyliśmy do Lądka. Tam przywitała nas piękna tęcza
Czwartek - dzień przed zawodami - był dniem spotkań, przygotowań.
Zrobiłem z rana jajecznicę i akurat, po długiej podróży, dojechali Paweł z Agnieszką.
W pięknych okolicznościach przyrody zjedliśmy śniadanie i wypiliśmy kawę.
Gdybym wiedział, że będą tak szybko, to był kupił więcej jajek i użył większej patelni
Zrobiliśmy zakupy a później siedząc w ogródku "przy kawie" wrzuciłem Pawłowi i Agnieszce do zegarków lepsze mapy, wgrałem traki i ogólnie coś tam im namieszałem
Spakowaliśmy sobie na spokojne worki na przepaki.
Czas szybko upływał. Od godziny 17 ruszył start dystansów 240 i 130 km. Po tym wydawane były dla nas pakiety i poszliśmy je odebrać i oddać przepaki.
Już wieczorem, Agnieszka i Paweł pojechali do swojego miejsca odpoczynku a ja jeszcze zrobiłem makaron z kurczakiem, ananasem i jogurtem naturalnym.
Piątek - dzień zawodów.
W Lądku już było pełno ludzi, na posiłki czekało się bardzo długo, nie chciałem też eksperymentować na własnym żołądku i dlatego w czwartek wieczorem zrobiłem coś sprawdzonego i pożywnego.
Z rana poszedłem po świeże pieczywo i kupiłem muffinki do kawy.
Później, na kilka etapów, zjedliśmy całość zrobionej potrawy i nie mieliśmy potrzeby iść i "polować" na obiad.
Około południa dojechał z Opola kolega Sławek. Byliśmy już w komplecie.
Autobusy do Kudowy mieliśmy od 16.30. Umówiliśmy się wszyscy, że będziemy już czekać od 16.00.
Udało się załapać do pierwszych podstawionych autobusów.
Jak przyjechaliśmy do Kudowy Zdrój to mieliśmy jeszcze chyba około 1,5h do startu.
Zabrałem chłopaków na pyszne gofry i kawę.
Tam sobie przypomniałem, że z lodówki nie zabrałem przygotowanych kabanosów i pokrojonego w kostkę sera żółtego. Poszedłem więc do sklepu z logo zielonego płaza i kupiłem dwie paczki kabanosów.
W końcu ruszyliśmy do "Las Palmas" czyli Parku Zdrojowego gdzie mieliśmy miejsce startu.
W tym miejscu ma swoją metę dystans 130 km (tu kończyłem bieg w zeszłym roku) a dystans 240 km ma swój punkt kontrolny i przepak.
Czas zleciał mi naprawdę szybko, zupełnie nie denerwowałem się, czułem się całkiem dobrze.
Start falowy ruszył o 19.00. Na początek 30 osób "elity" - osób, które zadeklarowały walkę o miejsca na trasie.
Po elicie ruszyła na raty cała reszta, w tym my.
Tak wyglądały statystyki zbiorcze naszego dystansu:
***
Jeszcze jestem na wyjeździe. Piszę z doskoku i na raty. Proszę o zrozumienie
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
DFBG 2021 - KBL 110 km - Część 2 - "Technikalia"
Sprzęt:
Podobny zestaw jak rok temu: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1022082#p1022082
Różnice:
- buty: na przepaku były w zapasie Altra Lone Peak ale z nich nie skorzystałem;
- skarpetki: Compressport Trail x2 (zmiana na przepaku);
- spodenki: Attiq Morpho;
- pas Compressport Free Belt Pro;
- z kurtki przeciwdeszczowej ani razu nie skorzystałem, tak samo z rękawków biegowych.
Jedzenie:
Postanowiłem dużo nie zabierać. Miałem przygotowane kabanoski Tarczyńskiego i twardy, pokrojony w kostkę ser żółty Rubin. Do tego 3 żele kofeinowe ALE i dwa dziecięce musy owocowe z Rossmanna. Finalnie, jak wspominałem, sera nie miałem
Na przepaku miałem w zapasie 3 żele Ale i 3 musy owocowe.
Od razu napiszę, że z tego zjadłem tylko dwa musy owocowe, nic więcej
Picie:
Podobnie jak rok temu: w jednej softflask 600ml miałem rozpuszczone w wodzie dwie tabletki Zdrovit Litorsal, w drugiej softflask 600ml była odgazowana Cola a w plecaku w zapasie miałem jeszcze softflask 500 ml z samą wodą.
Litorsal miałem w zapasie i je dwa razy uzupełniałem wrzucając do softflask i zalewając wodą na punktach.
Już od trzeciego punktu na ~60km przestałem przyjmować Litorsal. Softflask zalałem wodą z cytryną. W drugiej softflask rozcieńczałem colę z wodą ~50/50.
Miałem już dość słodkiego
Pogoda:
Na piątek, w dniu startu prognozy były optymistyczne i tak było.
Jak jechaliśmy autobusem z Lądka do Kudowy to po drodze padało ale w Kudowie przywitała nas słoneczna pogoda.
Jednak już od nocy prognozy przewidywały opady i tak przez całą sobotę:
Nic z tego się nie sprawdziło.
Dobrze, że nie lało ale były momenty, że marzyłem, by spadł jakiś mały deszcz
Początek biegu, do zachodu słońca, był przy pięknej pogodzie. Później towarzyszyły nam bardzo duże zamglenia. Miejscami mgła była tak gęsta, że czołówka nie pomagała.
Wilgotność rzędu 100% i bardzo ciepła noc - najchłodniej było chyba w granicach 20 stopni.
Rano kilka razy, ale dosłownie na chwilkę, pojawiło się słonko. Jak biegłem to nie zdołało się jeszcze przebić przez spore zachmurzenie.
Bieg skończyłem w sobotę przed 11.00 i na szczęście jeszcze bez patelni.
Ci co kończyli później już mieli mocne dogrzewanie.
***
Zbieram czas i siły na kolejną część
Sprzęt:
Podobny zestaw jak rok temu: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1022082#p1022082
Różnice:
- buty: na przepaku były w zapasie Altra Lone Peak ale z nich nie skorzystałem;
- skarpetki: Compressport Trail x2 (zmiana na przepaku);
- spodenki: Attiq Morpho;
- pas Compressport Free Belt Pro;
- z kurtki przeciwdeszczowej ani razu nie skorzystałem, tak samo z rękawków biegowych.
Jedzenie:
Postanowiłem dużo nie zabierać. Miałem przygotowane kabanoski Tarczyńskiego i twardy, pokrojony w kostkę ser żółty Rubin. Do tego 3 żele kofeinowe ALE i dwa dziecięce musy owocowe z Rossmanna. Finalnie, jak wspominałem, sera nie miałem
Na przepaku miałem w zapasie 3 żele Ale i 3 musy owocowe.
Od razu napiszę, że z tego zjadłem tylko dwa musy owocowe, nic więcej
Picie:
Podobnie jak rok temu: w jednej softflask 600ml miałem rozpuszczone w wodzie dwie tabletki Zdrovit Litorsal, w drugiej softflask 600ml była odgazowana Cola a w plecaku w zapasie miałem jeszcze softflask 500 ml z samą wodą.
Litorsal miałem w zapasie i je dwa razy uzupełniałem wrzucając do softflask i zalewając wodą na punktach.
Już od trzeciego punktu na ~60km przestałem przyjmować Litorsal. Softflask zalałem wodą z cytryną. W drugiej softflask rozcieńczałem colę z wodą ~50/50.
Miałem już dość słodkiego
Pogoda:
Na piątek, w dniu startu prognozy były optymistyczne i tak było.
Jak jechaliśmy autobusem z Lądka do Kudowy to po drodze padało ale w Kudowie przywitała nas słoneczna pogoda.
Jednak już od nocy prognozy przewidywały opady i tak przez całą sobotę:
Nic z tego się nie sprawdziło.
Dobrze, że nie lało ale były momenty, że marzyłem, by spadł jakiś mały deszcz
Początek biegu, do zachodu słońca, był przy pięknej pogodzie. Później towarzyszyły nam bardzo duże zamglenia. Miejscami mgła była tak gęsta, że czołówka nie pomagała.
Wilgotność rzędu 100% i bardzo ciepła noc - najchłodniej było chyba w granicach 20 stopni.
Rano kilka razy, ale dosłownie na chwilkę, pojawiło się słonko. Jak biegłem to nie zdołało się jeszcze przebić przez spore zachmurzenie.
Bieg skończyłem w sobotę przed 11.00 i na szczęście jeszcze bez patelni.
Ci co kończyli później już mieli mocne dogrzewanie.
***
Zbieram czas i siły na kolejną część
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
DFBG 2021 - KBL 110 km - Część 3 - "KBL"
Tak jak na każdym swoim ultra i tym razem postanowiłem biec bez żadnej presji na wynik. Słuchać tylko swojego organizmu i skupiać się na samym biegu. Od samego początku podchodziłem z pokorą do trasy i nie traciłem sił tam gdzie nie musiałem mając w perspektywie ogrom trasy do pokonania.
Pasterka
Do pierwszego punktu odżywczego przy schronisku w Pasterce jest 15 km - dokładnie tyle mi piknęło na zegarku kilkanaście metrów przed matą pomiarową.
Na samym początku z Kudowy trzeba było podchodzić pod Parkową Górę 475m. Trzymaliśmy się jeszcze razem z Pawłem a Sławek pobiegł lekko do przodu. Łukasz biegł swoim tempem.
Później było już trochę trasy biegowej.
Jeszcze było nam wesoło foto Pawła:
Z czasem Paweł mnie zostawił i pobiegł szybciej swoim tempem.
Na lewym foto jak mi ucieka
Zaczynało się podejście pod Błędne Skały, początek zawodów a ja niestety zacząłem się czuć coś niezbyt dobrze. Czułem ścisk w brzuchu.
Później zaczął się odcinek gdzie można było trochę przyśpieszyć, ale trzeba było uważać na korzenie jak i kamienie - jak w większości trasy.
Przez brzuch jednak za bardzo nie mogłem biec. Na tym etapie przetasowałem się też ze Sławkiem, bo z kilkoma osobami lekko pomylił trasę i musiał wracać.
Na Pasterce spotkaliśmy Pawła, który już punkt opuszczał ale chwilę zaczekał na mnie.
Uzupełniłem tam softflaski i zjadłem tylko kilka owoców.
Ściniawka Średnia - kolejny punkt odżywczy, wg Stryd na 39,4 km czyli ~24km od Pasterki.
Te punkty odżywcze w odstępach ponad 20 km bardzo się w górach dłużą.
Po opuszczeniu Pasterki szliśmy przez chwilę razem z Pawłem. Powiedziałem Pawłowi, że muszę trochę spokojniej podejść do biegu bo mam coś problemy z brzuchem. Dalej Paweł ruszył swoim tempem. Na podejściu pod Szczeliniec widziałem go już ostatni raz tej nocy.
Powoli ale w końcu wdrapałem się na samą górę. Jeszcze można było podziwiać piękne widoki malowane zachodzącym słońcem.
Przy schronisku można było też uzupełnić wodę. Dużo jej od Pasterki nie wypiłem (to około 2,5 km) ale mając na uwadze odległość do Ściniawki zalałem softflaski pod gwint.
Zaczął się labirynt wśród skał i chyba przez konieczność robienia wygibasów moje coraz większe problemy z brzuchem.
Za dużo tam fotek nie robiłem bo nie chciałem stracić zębów a już myśli miałem zajęte tym, by jak najszybciej opuścić to miejsce i wbiec do lasu. Zrobiło się ciemno.
Po pokonaniu labiryntu skalnego i setek stopni schodów, na dole spotkałem się ponownie ze Sławkiem, nie wiem jak to się stało.
Chwilę biegliśmy razem ale jak zaczął się las powiedziałem Sławkowi, że niestety muszę lecieć za potrzebą bo już ledwo ciągnę
Sławek spytał czy ma zaczekać lub iść spokojnie ale kazałem mu biec bo nie wiedziałem jak to się potoczy.
Po pierwszej takiej akcji postanowiłem jeszcze nie brać Stoperanu.
Musiałem też odpinać dolny pasek w mocowaniu plecaka bo czułem nacisk na brzuch i źle się czułem. Wybiegłem z lasu, prosta droga ale niestety zapłaciłem za brak koncentracji.
Uderzyłem mocno w coś dużym paluchem lewej stopy i zaliczyłem glebę. Na szczęście ręce trafiły w miękki teren. Wkurzony pozbierałem się i ruszyłem dalej.
Minęła może minuta i po prostu tym samym paluchem przypieprzyłem ponownie w jakiś kamień. Przeszył mnie spory ból.
Dosłownie poczułem jak paznokieć odchodzi od macierzy a dopiero mijał 20-sty kilometr
By się jakoś wspomóc wyciągnąłem już na tym etapie kijki. Zacisnąłem zęby i robiłem dalej swoje.
Trasa pozwalała trochę pobiegać ale były też męczące podejścia, które teraz znosiłem gorzej bo na podejściach musiałem przetaczać stopę przez nieszczęsny palec.
Mijałem Skalne Grzyby a po 29-tym km dotarłem na górę Rogacz 707m.
Później był zbieg do Wambierzyc. Tam piknął mi 35-ty km.
Oprócz bolącego palucha czułem już w obu stopach, że mam odciski.
Powoli kończyły się dwie softflaski 0,6l płynów ale miałem w zapasie jeszcze wodę więc byłem spokojny.
Z Wambierzyc trzeba było napierać pod górę a później przez łąki. Falujące trawy w świetle czołówki dawały mi tam dziwny efekt trójwymiarowości
Straszna parówa.
Powoli kończą się łąki. Jest z lekkiej górki a później mocniejszy zbieg asfaltem. Wiem, że za chwilę dotrę do kolejnego punktu odżywczego ale jeszcze pod koniec łąk spotykam nagle Sławka. Rozpędziłem się już wcześniej do tempa w okolicy 5:00 i tylko krzyknąłem Sławkowi, że nie chcę się zatrzymywać i spotkamy się na punkcie.
Uzupełniam płyny. Jedną softflaskę ponownie całą zalałem colą, a drugą wodą i wrzuciłem dwie tabletki elektrolitów. Zjadam tylko owoce i pomidory oraz wypiłem pół kubka piwa bezalkoholowego by trochę zabić słodki smak. Chciałem zjeść zupę ale niestety spróbowałem i żołądek nie dał rady
Na tym punkcie nie spotkaliśmy Pawła.
Ruszamy dalej ze Sławkiem, który mówi mi, że ma lekki kryzys. Przypomniałem sobie, że miałem wytrzepać buty z syfu. Usiadłem na murku i zacząłem to robić a Sławek ruszył dalej.
Przełęcz Wilcza - trzeci punkt odżywczy, wg Stryd na 59,4 km czyli ~20km od Ściniawki Średniej.
Po wywaleniu syfu z obu butów ruszyłem pod górę za Sławkiem. Dogoniłem go dość szybko i dalej energicznie szedłem pomimo bolącego palucha.
Sławek stwierdził, że nie da rady iść moim tempem. Dalej na Górę Wszystkich Świętych 648m ruszyłem sam.
Na szczycie zrobiłem szybkie foto wieży widokowej.
Jakieś towarzystwo rozkręcało tam właśnie niezłą imprezę. Z auta wyciągali pełno piwa
Zbieg z góry (trochę schodów na "Drodze Krzyżowej na Kościelcu") do Słupca zleciał szybko.
Trasa przez Słupiec jest lekko zakręcona. W tym roku już tu byłem czujny bo 2 lata temu pobiegłem jak baran za innym zawodnikiem i nadłożyłem z 600m z nawrotką
Za Słupcem zaczęło się kolejne podejście i odpikał 50-ty kilometr.
W brzuchu na szczęście przestało mi się kotłować ale trzymał mnie ciągle ścisk.
Zacząłem odczuwać ból z obu boków ciała, zewnętrzne krawędzie. Nie był to ból w lędźwiach ale nie było to przyjemne. Kolejny męczący element
Miałem już dość cukru. Z plecaka wyciągnąłem zapasową butelkę z wodą i wypiłem chyba z 300 ml.
Przebiegając przez Czerwieńczyce (52,7km) zrobiłem jeszcze to foto:
Zaczęło się podejście pod szczyt Grodnia w Górach Bardzkich. Był tam płynący strumyk gdzie się z przyjemnością schłodziłem.
Jak się wdrapie na górę to docieramy do szerokiej szutrówki i jest już zbieg do Przełęczy Wilczej, około 3km, które biegłem w granicach 5:00.
Przełęcz Wilcza - trzeci punkt odżywczy, wg Stryd na 59,4 km czyli ~20km od Ściniawki. Kolejne punkty będą już na szczęście w mniejszej odległości.
Dwa lata temu był tu też punkt pomiarowy a tym razem nie. Zdziwiłem się ale słyszałem, że inni biegacze też byli zaskoczeni.
Standardowa procedura. Uzupełniam softflaski ale do jednej leję już samą wodę a do drugiej rozwodnioną colę - z większą ilością wody.
Zjadłem kilka kawałków arbuza i pomarańczy. Spróbowałem zjeść kawałek pieczonego ziemniaka. Troszkę weszło ale nie chciałem się obciążać bo zaraz czekało ostre podejście na Wilczak.
Domyślałem się, że ból, który mnie meczy po bokach to problem z nerkami ponieważ doszły problemy z parciem na oddawanie moczu. Co chwilę musiałem się zatrzymywać i sikać ale niestety w malutkich ilościach. No tego to jeszcze nie miałem.
Wypiłem większa ilość wody i herbaty. Colę ograniczyłem do niezbędnego minimum.
Teraz zaczynała się część trasy, którą nie tak dawno (w czerwcu) biegaliśmy treningowo z Łukaszem i Sławkiem. Opis jest we wcześniejszych postach.
Wspiąłem się na Wilczak 633m, krótkie i dość ostre podejście. Zaraz za górą zegarek zasygnalizował 60-ty km.
Później było w sumie sporo odcinków biegowych ale mając tyle km w nogach i jeszcze dużo przed sobą oraz problemy, o których wcześniej wspominałem, biegłem dość spokojnie.
Po drodze ponownie schłodziłem się w górskiej wodzie przekraczanego strumienia.
Powoli zaczynało świtać, ptaki już ćwierkały.
Wpadła mi do głowy myśl, że przecież tej nocy jeszcze nie spałem i przez chwilę ogarnęło mnie jakieś znużenie
Szybko to jednak wyrzuciłem z głowy, bo bolały pęcherze, rozwalony paznokieć i nerki.
Tu, w okolicy Bardo, były chyba największe mgły.
W końcu pojawiły się łąki i wiedziałem, że za chwilę będzie asfaltówka i zbieg przez Bardo do kolejnego punktu i przepaka.
Wyprzedził mnie tu jeden z zawodników KBL bo musiałem zostawić 3 kropelki za tym zrolowanym siankiem
Pojawił się asfalt i pokryte mlekiem Bardo.
Na zbiegu do centrum miasta minął 70-ty kilometr.
Biegłem z kilkoma osobami w stronę przepaka.
Postanowiłem w ogóle nie korzystać z tego co miałem na przepaku. Planowałem tylko uzupełnić płyny i spróbować coś zjeść. Nie chciałem ruszać stóp. W plecaku miałem plastry i chciałem tylko zabezpieczyć nimi dodatkowo obojczyki bo przez odpinanie dolnego mocowania plecaka miałem już tam lekkie otarcia.
Bardo - kolejny punkt odżywczy i jedyny przepak na KBL, wg Stryd na 71,2 km czyli ~11,8km od Przełęczy Wilczej.
Tu czeka na mnie niespodzianka. Przekraczam maty pomiarowe i zmierzając w kierunku punktu odżywczego słyszę, że ktoś mnie woła.
Na ławce siedział Paweł i jego rodzinne wsparcie: Aga z Markiem.
Zaskoczyłem się bardzo, bo nawet nie zakładałem, że Pawła tu zastanę. Wiedziałem, że "support" Pawła miał tu być. Sam nawet Pawłowi mówiłem, że jak będzie na Wilczej Przełęczy to ma im dać znać.
Agnieszka powiedziała mi bym brał przepak a oni mi go zabiorą do Lądka. Tak więc nastąpiła zmiana planów. Wyciągnąłem z przepaka ręcznik i zapasowe skarpety.
Wytarłem stopy i próbowałem nakleić plastry. Wszystko jednak odpadało: bardzo duża wilgotność i dużo się pociłem. Wywaliłem te plastry. Nie chciałem za bardzo patrzeć na siny paznokieć i się zbyt denerwować. Nałożyłem "świeże" skarpetki i zmieniłem czapeczkę.
Poprzednia miała miękki daszek i łatwiej mi było operować czołówką.
Do odebranego przepaka włożyłem wszystko co miałem zbędne: kabanosy których nie ruszyłem, żele i czołówkę. Postanowiłem zostawić kurtkę bo bałem się, że zacznie lać i może będzie potrzebna by się za bardzo nie schłodzić.
Zjadłem trochę owoców, uzupełniłem wodę, wypiłem barszczyk i zjadłem jakieś cisteczko-pasztecik.
Nieplanowo zeszło tu z 30 min ale atmosfera była fajna i bardzo się cieszyłem z takiego spotkania. Super sprawa dla głowy.
Marek spojrzał na zegarek i stwierdził, że będziemy chyba w Lądku o 11.00.
Zaskoczyło mnie to z lekka bo nie sprawdzałem czasu. Powiedziałem, że na tym etapie to niech nawet policzy 2h/10km a zostało nam około 35km.
Ruszyliśmy razem z Pawłem na Drogę Krzyżową - podejście na Kalwarię 593m.
Jeszcze zanim skręciliśmy w las na drodze do przepaka spotkałem Anię i Marcina, którzy w tym roku biegli 240km. W zeszłym roku większość trasy 130km biegliśmy razem. Mieli już w nogach ponad 200km i wyglądali dobrze. Krótkie uściski, życzenia wytrwałości do końca i ruszyłem dalej. Dodam, że ukończyli cały dystans z dobrym czasem.
Bolały mnie trochę spocone dłonie od kijków i pierwszy raz właśnie przy podejściu na Kalwarię postanowiłem nałożyć rękawiczki, które też miałem w zeszłym roku.
Po około 1km jest Źródło Maryi tam napiliśmy się wody i obmyliśmy twarz.
By to zrobić zdjąłem rękawiczki i położyłem na murku. Przypomniałem sobie o nich już jak byliśmy prawie na samej górze. Na tym etapie to bym się po nie nie wrócił gdyby nawet 300zł kosztowały a kupiłem je w Decathlonie kilka lat temu za góra 30 zł
Kapliczka na Kalwarii:
Tu z Pawłem widzieliśmy się ostatni raz na trasie. Każdy z nas musiał walczyć ze swoimi problemami.
Ogólnie ten odcinek do Przełęczy Kłodzkiej był dość męczący.
Z Kalwarii było trochę zbiegania. Później zaczęło się podejście, w końcówce dość mocne, pod Ostrą Górę 720m. Następnie trasa lekko falowała wzdłuż Kłodzkiej Góry.
Gdzieś w tych okolicach spotkałem Roberta z numerem 3415, z którym tasowaliśmy się już do samej mety. Sporą część też przeszliśmy razem.
Ja czasami zostawałem by po kropelce znaczyć teren i później go doganiałem.
Na Przełęcz Kłodzką był ostry zbieg. Robert miał już z tym problemy ja na szczęście nie.
Mięśniowo trzymałem się dobrze.
Przełęcz Kłodzka - piąty punkt odżywczy, wg Stryd na 83,2 km czyli ~12km od Bardo.
Uzupełnienie płynów, tym razem zatankowałem wodę z cytryną. Zjadłem owoce i warzywa: solone pomidory i ogórki. Napiłem się też trochę herbaty.
Ruszyłem dalej z Robertem w kierunku Orłowca. Rozmawialiśmy i czas fajnie leciał.
Zaczęło się męczące podejście na Ptasznik 719m.
Z Ptasznika jest też wkurzające zejście po wielkich kamieniach, które są obrośnięte mchem. Trzeba uważać, tym bardziej, że niektóre są ruchome.
Dalej było trochę odcinka biegowego.
Jakoś jeszcze dawałem radę ale martwiłem się bólem nerek. Jedyne co dobre to, że nie zwiększał się on i że mocz miał dobry kolor.
Przebiegliśmy drogę asfaltową ze Złotego Stoku do Lądka. Zaczął się zbieg do Orłowca.
Przed Orłowcem jest zbieg gdzie trasa KBL spotyka się z trasami 68 i 45 km. Zazwyczaj w tym miejscu, wąskim i często bardzo mokrym, jest tłok ale tym razem tak nie było.
Żaden z zawodników krótszych dystansów nie zdążył tu jeszcze dotrzeć i zbiegało się dobrze. Dodam, że już do samej mety w Lądku nie zdążyła mnie dopaść żadna osoba z dystansu 68,45 i 21 km.
Orłowiec - ostatni punkt odżywczy, wg Stryd na 95,6 km czyli ~12,4km od Przełęczy Kłodzkiej.
Uzupełniłem wodę i zjadłem owoce. Jak to robiłem to wbiegł na punkt Robert. Na zbiegach zwalniał i dlatego został trochę z tyłu.
Spojrzał na zegarek i powiedział, że powinniśmy skończyć gdzieś w granicy 16h30min. Spytałem wtedy która jest godzina. Była 9:20. Wynik 16h30min dawał mi poprawę ale postanowiłem w tym momencie zawalczyć o złamanie 16h.
Z Orłowca jest około 5km podejścia w okolicę Borówkowej Góry, z której zbiegają biegacze "połówki" i tu 2 lata temu było już tłoczno. Dodam, że czasami można spotkać w tym miejscu zabłąkanego biegacza z dystansu 68km
Tym razem był spokój.
Pod górę szedłem energicznie, minąłem kilku biegaczy ze swojego dystansu. Robert został z tyłu już na tym podejściu. Trochę przed maksymalnym wzniesieniem wybiło 100km.
Na tej trasie jest pełno kamieni i takie mocniejsze podejście strasznie mi umęczyło palucha i rozpaliło miejsca z odciskami. Mięśnie się trzymały dobrze i jeszcze przed końcem wzniesienia zacząłem biec.
Kolejne kilometry wpadały w okolicach tempa 4:50 gdzie waliłem na całego po kamieniach.
Dobiegłem do ostatniej miejscowości przed Lądkiem: Lutyni.
Zaczął się asfalt i ostatnie 3 km. Dobiegłem do tablicy drogowej informującej, że jestem już w Lądku.
Został kilometr do mety. Zleciało szybko
Wbiegłem na metę kończąc bieg jeszcze przed godziną 11 z czasem 15:48:41
Mój wynik i czasy z punktów:
http://wyniki.b4sport.pl/bieg-k-b-l-110 ... K38N5.html
Ostatni odcinek ultra od Orłowca do Lądka pokonałem najszybszym tempem z całych zawodów.
Robert przybiegł z 10 minut po mnie ale wybiegał z Kudowy później niż ja i finalnie różnica między nami to niecała minuta.
Medal finiszera:
Byłem zmęczony, obolały, strasznie spocony ale i szczęśliwy.
Poszedłem do willi gdzie spaliśmy by się wykąpać, przebrać i wróciłem na metę.
Nie zdążyłem dojść jak swój bieg ukończył Paweł.
Trochę później przybiegł też Sławek, który mówił, że odżył po Bardo
Na koniec wyszliśmy w stronę Lutyni po Łukasza. Tak więc na mecie zameldowaliśmy się wszyscy
W Lądku swój górski debiut na połówce zaliczyła również Agnieszka. Jak czekałem na jej wbiegnięcie na metę to akurat przybiegł Witek @wigi kończący Złoty Maraton i zrobiłem mu kilka zdjęć.
Na razie tyle. Może jeszcze coś dopiszę. Może jakieś fotki z netu będą.
Najważniejsze w tym wszystkim była możliwość towarzyskiego spotkania się z całą naszą ekipą.
Była możliwość osobistego poznania się, pogadania itp.
Mam nadzieję, że Paweł i Łukasz nie żałują, że ich namówiłem na KBL.
Sama atmosfera DFBG jest jak co roku super.
Przez problemy, które opisywałem, w czasie biegu oczywiście zastanawiałem się po co mi to było i mówiłem sobie "Pamiętaj NIGDY WIĘCEJ! NIGDY!".
Jak co roku zapomniałem widocznie by nigdy nie mówić nigdy
Całość - Stryd zmierzył mi około 107km:
Miałem ustawione autolapy co 5km i tu złapane czasy:
Zaznaczyłem piątki, które obejmowały punkty odżywcze. Czasami piątka pikała tuż przed punktem (np Pasterka) i wtedy wiadomo, że taki punkt będzie w kolejnej piątce.
Międzyczasy oficjalnie zmierzone na punktach:
Dodam jeszcze, że kilka razy w trasie złapał mnie lekko skurcz w łydkach jak np przeskakiwałem jakieś mokre miejsce. Wykręcało mi też palce w stopach. Na szczęście to było chwilowe i w niczym nie przeszkodziło.
Oszczędziłem wam też widoku odcisków i sinego paznokcia
Tak jak na każdym swoim ultra i tym razem postanowiłem biec bez żadnej presji na wynik. Słuchać tylko swojego organizmu i skupiać się na samym biegu. Od samego początku podchodziłem z pokorą do trasy i nie traciłem sił tam gdzie nie musiałem mając w perspektywie ogrom trasy do pokonania.
Pasterka
Do pierwszego punktu odżywczego przy schronisku w Pasterce jest 15 km - dokładnie tyle mi piknęło na zegarku kilkanaście metrów przed matą pomiarową.
Na samym początku z Kudowy trzeba było podchodzić pod Parkową Górę 475m. Trzymaliśmy się jeszcze razem z Pawłem a Sławek pobiegł lekko do przodu. Łukasz biegł swoim tempem.
Później było już trochę trasy biegowej.
Jeszcze było nam wesoło foto Pawła:
Z czasem Paweł mnie zostawił i pobiegł szybciej swoim tempem.
Na lewym foto jak mi ucieka
Zaczynało się podejście pod Błędne Skały, początek zawodów a ja niestety zacząłem się czuć coś niezbyt dobrze. Czułem ścisk w brzuchu.
Później zaczął się odcinek gdzie można było trochę przyśpieszyć, ale trzeba było uważać na korzenie jak i kamienie - jak w większości trasy.
Przez brzuch jednak za bardzo nie mogłem biec. Na tym etapie przetasowałem się też ze Sławkiem, bo z kilkoma osobami lekko pomylił trasę i musiał wracać.
Na Pasterce spotkaliśmy Pawła, który już punkt opuszczał ale chwilę zaczekał na mnie.
Uzupełniłem tam softflaski i zjadłem tylko kilka owoców.
Ściniawka Średnia - kolejny punkt odżywczy, wg Stryd na 39,4 km czyli ~24km od Pasterki.
Te punkty odżywcze w odstępach ponad 20 km bardzo się w górach dłużą.
Po opuszczeniu Pasterki szliśmy przez chwilę razem z Pawłem. Powiedziałem Pawłowi, że muszę trochę spokojniej podejść do biegu bo mam coś problemy z brzuchem. Dalej Paweł ruszył swoim tempem. Na podejściu pod Szczeliniec widziałem go już ostatni raz tej nocy.
Powoli ale w końcu wdrapałem się na samą górę. Jeszcze można było podziwiać piękne widoki malowane zachodzącym słońcem.
Przy schronisku można było też uzupełnić wodę. Dużo jej od Pasterki nie wypiłem (to około 2,5 km) ale mając na uwadze odległość do Ściniawki zalałem softflaski pod gwint.
Zaczął się labirynt wśród skał i chyba przez konieczność robienia wygibasów moje coraz większe problemy z brzuchem.
Za dużo tam fotek nie robiłem bo nie chciałem stracić zębów a już myśli miałem zajęte tym, by jak najszybciej opuścić to miejsce i wbiec do lasu. Zrobiło się ciemno.
Po pokonaniu labiryntu skalnego i setek stopni schodów, na dole spotkałem się ponownie ze Sławkiem, nie wiem jak to się stało.
Chwilę biegliśmy razem ale jak zaczął się las powiedziałem Sławkowi, że niestety muszę lecieć za potrzebą bo już ledwo ciągnę
Sławek spytał czy ma zaczekać lub iść spokojnie ale kazałem mu biec bo nie wiedziałem jak to się potoczy.
Po pierwszej takiej akcji postanowiłem jeszcze nie brać Stoperanu.
Musiałem też odpinać dolny pasek w mocowaniu plecaka bo czułem nacisk na brzuch i źle się czułem. Wybiegłem z lasu, prosta droga ale niestety zapłaciłem za brak koncentracji.
Uderzyłem mocno w coś dużym paluchem lewej stopy i zaliczyłem glebę. Na szczęście ręce trafiły w miękki teren. Wkurzony pozbierałem się i ruszyłem dalej.
Minęła może minuta i po prostu tym samym paluchem przypieprzyłem ponownie w jakiś kamień. Przeszył mnie spory ból.
Dosłownie poczułem jak paznokieć odchodzi od macierzy a dopiero mijał 20-sty kilometr
By się jakoś wspomóc wyciągnąłem już na tym etapie kijki. Zacisnąłem zęby i robiłem dalej swoje.
Trasa pozwalała trochę pobiegać ale były też męczące podejścia, które teraz znosiłem gorzej bo na podejściach musiałem przetaczać stopę przez nieszczęsny palec.
Mijałem Skalne Grzyby a po 29-tym km dotarłem na górę Rogacz 707m.
Później był zbieg do Wambierzyc. Tam piknął mi 35-ty km.
Oprócz bolącego palucha czułem już w obu stopach, że mam odciski.
Powoli kończyły się dwie softflaski 0,6l płynów ale miałem w zapasie jeszcze wodę więc byłem spokojny.
Z Wambierzyc trzeba było napierać pod górę a później przez łąki. Falujące trawy w świetle czołówki dawały mi tam dziwny efekt trójwymiarowości
Straszna parówa.
Powoli kończą się łąki. Jest z lekkiej górki a później mocniejszy zbieg asfaltem. Wiem, że za chwilę dotrę do kolejnego punktu odżywczego ale jeszcze pod koniec łąk spotykam nagle Sławka. Rozpędziłem się już wcześniej do tempa w okolicy 5:00 i tylko krzyknąłem Sławkowi, że nie chcę się zatrzymywać i spotkamy się na punkcie.
Uzupełniam płyny. Jedną softflaskę ponownie całą zalałem colą, a drugą wodą i wrzuciłem dwie tabletki elektrolitów. Zjadam tylko owoce i pomidory oraz wypiłem pół kubka piwa bezalkoholowego by trochę zabić słodki smak. Chciałem zjeść zupę ale niestety spróbowałem i żołądek nie dał rady
Na tym punkcie nie spotkaliśmy Pawła.
Ruszamy dalej ze Sławkiem, który mówi mi, że ma lekki kryzys. Przypomniałem sobie, że miałem wytrzepać buty z syfu. Usiadłem na murku i zacząłem to robić a Sławek ruszył dalej.
Przełęcz Wilcza - trzeci punkt odżywczy, wg Stryd na 59,4 km czyli ~20km od Ściniawki Średniej.
Po wywaleniu syfu z obu butów ruszyłem pod górę za Sławkiem. Dogoniłem go dość szybko i dalej energicznie szedłem pomimo bolącego palucha.
Sławek stwierdził, że nie da rady iść moim tempem. Dalej na Górę Wszystkich Świętych 648m ruszyłem sam.
Na szczycie zrobiłem szybkie foto wieży widokowej.
Jakieś towarzystwo rozkręcało tam właśnie niezłą imprezę. Z auta wyciągali pełno piwa
Zbieg z góry (trochę schodów na "Drodze Krzyżowej na Kościelcu") do Słupca zleciał szybko.
Trasa przez Słupiec jest lekko zakręcona. W tym roku już tu byłem czujny bo 2 lata temu pobiegłem jak baran za innym zawodnikiem i nadłożyłem z 600m z nawrotką
Za Słupcem zaczęło się kolejne podejście i odpikał 50-ty kilometr.
W brzuchu na szczęście przestało mi się kotłować ale trzymał mnie ciągle ścisk.
Zacząłem odczuwać ból z obu boków ciała, zewnętrzne krawędzie. Nie był to ból w lędźwiach ale nie było to przyjemne. Kolejny męczący element
Miałem już dość cukru. Z plecaka wyciągnąłem zapasową butelkę z wodą i wypiłem chyba z 300 ml.
Przebiegając przez Czerwieńczyce (52,7km) zrobiłem jeszcze to foto:
Zaczęło się podejście pod szczyt Grodnia w Górach Bardzkich. Był tam płynący strumyk gdzie się z przyjemnością schłodziłem.
Jak się wdrapie na górę to docieramy do szerokiej szutrówki i jest już zbieg do Przełęczy Wilczej, około 3km, które biegłem w granicach 5:00.
Przełęcz Wilcza - trzeci punkt odżywczy, wg Stryd na 59,4 km czyli ~20km od Ściniawki. Kolejne punkty będą już na szczęście w mniejszej odległości.
Dwa lata temu był tu też punkt pomiarowy a tym razem nie. Zdziwiłem się ale słyszałem, że inni biegacze też byli zaskoczeni.
Standardowa procedura. Uzupełniam softflaski ale do jednej leję już samą wodę a do drugiej rozwodnioną colę - z większą ilością wody.
Zjadłem kilka kawałków arbuza i pomarańczy. Spróbowałem zjeść kawałek pieczonego ziemniaka. Troszkę weszło ale nie chciałem się obciążać bo zaraz czekało ostre podejście na Wilczak.
Domyślałem się, że ból, który mnie meczy po bokach to problem z nerkami ponieważ doszły problemy z parciem na oddawanie moczu. Co chwilę musiałem się zatrzymywać i sikać ale niestety w malutkich ilościach. No tego to jeszcze nie miałem.
Wypiłem większa ilość wody i herbaty. Colę ograniczyłem do niezbędnego minimum.
Teraz zaczynała się część trasy, którą nie tak dawno (w czerwcu) biegaliśmy treningowo z Łukaszem i Sławkiem. Opis jest we wcześniejszych postach.
Wspiąłem się na Wilczak 633m, krótkie i dość ostre podejście. Zaraz za górą zegarek zasygnalizował 60-ty km.
Później było w sumie sporo odcinków biegowych ale mając tyle km w nogach i jeszcze dużo przed sobą oraz problemy, o których wcześniej wspominałem, biegłem dość spokojnie.
Po drodze ponownie schłodziłem się w górskiej wodzie przekraczanego strumienia.
Powoli zaczynało świtać, ptaki już ćwierkały.
Wpadła mi do głowy myśl, że przecież tej nocy jeszcze nie spałem i przez chwilę ogarnęło mnie jakieś znużenie
Szybko to jednak wyrzuciłem z głowy, bo bolały pęcherze, rozwalony paznokieć i nerki.
Tu, w okolicy Bardo, były chyba największe mgły.
W końcu pojawiły się łąki i wiedziałem, że za chwilę będzie asfaltówka i zbieg przez Bardo do kolejnego punktu i przepaka.
Wyprzedził mnie tu jeden z zawodników KBL bo musiałem zostawić 3 kropelki za tym zrolowanym siankiem
Pojawił się asfalt i pokryte mlekiem Bardo.
Na zbiegu do centrum miasta minął 70-ty kilometr.
Biegłem z kilkoma osobami w stronę przepaka.
Postanowiłem w ogóle nie korzystać z tego co miałem na przepaku. Planowałem tylko uzupełnić płyny i spróbować coś zjeść. Nie chciałem ruszać stóp. W plecaku miałem plastry i chciałem tylko zabezpieczyć nimi dodatkowo obojczyki bo przez odpinanie dolnego mocowania plecaka miałem już tam lekkie otarcia.
Bardo - kolejny punkt odżywczy i jedyny przepak na KBL, wg Stryd na 71,2 km czyli ~11,8km od Przełęczy Wilczej.
Tu czeka na mnie niespodzianka. Przekraczam maty pomiarowe i zmierzając w kierunku punktu odżywczego słyszę, że ktoś mnie woła.
Na ławce siedział Paweł i jego rodzinne wsparcie: Aga z Markiem.
Zaskoczyłem się bardzo, bo nawet nie zakładałem, że Pawła tu zastanę. Wiedziałem, że "support" Pawła miał tu być. Sam nawet Pawłowi mówiłem, że jak będzie na Wilczej Przełęczy to ma im dać znać.
Agnieszka powiedziała mi bym brał przepak a oni mi go zabiorą do Lądka. Tak więc nastąpiła zmiana planów. Wyciągnąłem z przepaka ręcznik i zapasowe skarpety.
Wytarłem stopy i próbowałem nakleić plastry. Wszystko jednak odpadało: bardzo duża wilgotność i dużo się pociłem. Wywaliłem te plastry. Nie chciałem za bardzo patrzeć na siny paznokieć i się zbyt denerwować. Nałożyłem "świeże" skarpetki i zmieniłem czapeczkę.
Poprzednia miała miękki daszek i łatwiej mi było operować czołówką.
Do odebranego przepaka włożyłem wszystko co miałem zbędne: kabanosy których nie ruszyłem, żele i czołówkę. Postanowiłem zostawić kurtkę bo bałem się, że zacznie lać i może będzie potrzebna by się za bardzo nie schłodzić.
Zjadłem trochę owoców, uzupełniłem wodę, wypiłem barszczyk i zjadłem jakieś cisteczko-pasztecik.
Nieplanowo zeszło tu z 30 min ale atmosfera była fajna i bardzo się cieszyłem z takiego spotkania. Super sprawa dla głowy.
Marek spojrzał na zegarek i stwierdził, że będziemy chyba w Lądku o 11.00.
Zaskoczyło mnie to z lekka bo nie sprawdzałem czasu. Powiedziałem, że na tym etapie to niech nawet policzy 2h/10km a zostało nam około 35km.
Ruszyliśmy razem z Pawłem na Drogę Krzyżową - podejście na Kalwarię 593m.
Jeszcze zanim skręciliśmy w las na drodze do przepaka spotkałem Anię i Marcina, którzy w tym roku biegli 240km. W zeszłym roku większość trasy 130km biegliśmy razem. Mieli już w nogach ponad 200km i wyglądali dobrze. Krótkie uściski, życzenia wytrwałości do końca i ruszyłem dalej. Dodam, że ukończyli cały dystans z dobrym czasem.
Bolały mnie trochę spocone dłonie od kijków i pierwszy raz właśnie przy podejściu na Kalwarię postanowiłem nałożyć rękawiczki, które też miałem w zeszłym roku.
Po około 1km jest Źródło Maryi tam napiliśmy się wody i obmyliśmy twarz.
By to zrobić zdjąłem rękawiczki i położyłem na murku. Przypomniałem sobie o nich już jak byliśmy prawie na samej górze. Na tym etapie to bym się po nie nie wrócił gdyby nawet 300zł kosztowały a kupiłem je w Decathlonie kilka lat temu za góra 30 zł
Kapliczka na Kalwarii:
Tu z Pawłem widzieliśmy się ostatni raz na trasie. Każdy z nas musiał walczyć ze swoimi problemami.
Ogólnie ten odcinek do Przełęczy Kłodzkiej był dość męczący.
Z Kalwarii było trochę zbiegania. Później zaczęło się podejście, w końcówce dość mocne, pod Ostrą Górę 720m. Następnie trasa lekko falowała wzdłuż Kłodzkiej Góry.
Gdzieś w tych okolicach spotkałem Roberta z numerem 3415, z którym tasowaliśmy się już do samej mety. Sporą część też przeszliśmy razem.
Ja czasami zostawałem by po kropelce znaczyć teren i później go doganiałem.
Na Przełęcz Kłodzką był ostry zbieg. Robert miał już z tym problemy ja na szczęście nie.
Mięśniowo trzymałem się dobrze.
Przełęcz Kłodzka - piąty punkt odżywczy, wg Stryd na 83,2 km czyli ~12km od Bardo.
Uzupełnienie płynów, tym razem zatankowałem wodę z cytryną. Zjadłem owoce i warzywa: solone pomidory i ogórki. Napiłem się też trochę herbaty.
Ruszyłem dalej z Robertem w kierunku Orłowca. Rozmawialiśmy i czas fajnie leciał.
Zaczęło się męczące podejście na Ptasznik 719m.
Z Ptasznika jest też wkurzające zejście po wielkich kamieniach, które są obrośnięte mchem. Trzeba uważać, tym bardziej, że niektóre są ruchome.
Dalej było trochę odcinka biegowego.
Jakoś jeszcze dawałem radę ale martwiłem się bólem nerek. Jedyne co dobre to, że nie zwiększał się on i że mocz miał dobry kolor.
Przebiegliśmy drogę asfaltową ze Złotego Stoku do Lądka. Zaczął się zbieg do Orłowca.
Przed Orłowcem jest zbieg gdzie trasa KBL spotyka się z trasami 68 i 45 km. Zazwyczaj w tym miejscu, wąskim i często bardzo mokrym, jest tłok ale tym razem tak nie było.
Żaden z zawodników krótszych dystansów nie zdążył tu jeszcze dotrzeć i zbiegało się dobrze. Dodam, że już do samej mety w Lądku nie zdążyła mnie dopaść żadna osoba z dystansu 68,45 i 21 km.
Orłowiec - ostatni punkt odżywczy, wg Stryd na 95,6 km czyli ~12,4km od Przełęczy Kłodzkiej.
Uzupełniłem wodę i zjadłem owoce. Jak to robiłem to wbiegł na punkt Robert. Na zbiegach zwalniał i dlatego został trochę z tyłu.
Spojrzał na zegarek i powiedział, że powinniśmy skończyć gdzieś w granicy 16h30min. Spytałem wtedy która jest godzina. Była 9:20. Wynik 16h30min dawał mi poprawę ale postanowiłem w tym momencie zawalczyć o złamanie 16h.
Z Orłowca jest około 5km podejścia w okolicę Borówkowej Góry, z której zbiegają biegacze "połówki" i tu 2 lata temu było już tłoczno. Dodam, że czasami można spotkać w tym miejscu zabłąkanego biegacza z dystansu 68km
Tym razem był spokój.
Pod górę szedłem energicznie, minąłem kilku biegaczy ze swojego dystansu. Robert został z tyłu już na tym podejściu. Trochę przed maksymalnym wzniesieniem wybiło 100km.
Na tej trasie jest pełno kamieni i takie mocniejsze podejście strasznie mi umęczyło palucha i rozpaliło miejsca z odciskami. Mięśnie się trzymały dobrze i jeszcze przed końcem wzniesienia zacząłem biec.
Kolejne kilometry wpadały w okolicach tempa 4:50 gdzie waliłem na całego po kamieniach.
Dobiegłem do ostatniej miejscowości przed Lądkiem: Lutyni.
Zaczął się asfalt i ostatnie 3 km. Dobiegłem do tablicy drogowej informującej, że jestem już w Lądku.
Został kilometr do mety. Zleciało szybko
Wbiegłem na metę kończąc bieg jeszcze przed godziną 11 z czasem 15:48:41
Mój wynik i czasy z punktów:
http://wyniki.b4sport.pl/bieg-k-b-l-110 ... K38N5.html
Ostatni odcinek ultra od Orłowca do Lądka pokonałem najszybszym tempem z całych zawodów.
Robert przybiegł z 10 minut po mnie ale wybiegał z Kudowy później niż ja i finalnie różnica między nami to niecała minuta.
Medal finiszera:
Byłem zmęczony, obolały, strasznie spocony ale i szczęśliwy.
Poszedłem do willi gdzie spaliśmy by się wykąpać, przebrać i wróciłem na metę.
Nie zdążyłem dojść jak swój bieg ukończył Paweł.
Trochę później przybiegł też Sławek, który mówił, że odżył po Bardo
Na koniec wyszliśmy w stronę Lutyni po Łukasza. Tak więc na mecie zameldowaliśmy się wszyscy
W Lądku swój górski debiut na połówce zaliczyła również Agnieszka. Jak czekałem na jej wbiegnięcie na metę to akurat przybiegł Witek @wigi kończący Złoty Maraton i zrobiłem mu kilka zdjęć.
Na razie tyle. Może jeszcze coś dopiszę. Może jakieś fotki z netu będą.
Najważniejsze w tym wszystkim była możliwość towarzyskiego spotkania się z całą naszą ekipą.
Była możliwość osobistego poznania się, pogadania itp.
Mam nadzieję, że Paweł i Łukasz nie żałują, że ich namówiłem na KBL.
Sama atmosfera DFBG jest jak co roku super.
Przez problemy, które opisywałem, w czasie biegu oczywiście zastanawiałem się po co mi to było i mówiłem sobie "Pamiętaj NIGDY WIĘCEJ! NIGDY!".
Jak co roku zapomniałem widocznie by nigdy nie mówić nigdy
Całość - Stryd zmierzył mi około 107km:
Miałem ustawione autolapy co 5km i tu złapane czasy:
Zaznaczyłem piątki, które obejmowały punkty odżywcze. Czasami piątka pikała tuż przed punktem (np Pasterka) i wtedy wiadomo, że taki punkt będzie w kolejnej piątce.
Międzyczasy oficjalnie zmierzone na punktach:
Dodam jeszcze, że kilka razy w trasie złapał mnie lekko skurcz w łydkach jak np przeskakiwałem jakieś mokre miejsce. Wykręcało mi też palce w stopach. Na szczęście to było chwilowe i w niczym nie przeszkodziło.
Oszczędziłem wam też widoku odcisków i sinego paznokcia
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Uzupełnienie
Jako ciekawostkę wyciągnąłem z Runalyze jak przypadają różne najlepsze odcinki w moim KBL:
Co do oznaczeń trasy to jest ona oznaczona bardzo dobrze. Organizatorzy robią to chyba dzień przed by jak najmniej oznaczeń ktoś pościągał.
Na drzewach są co chwilę zawieszone charakterystyczne wstążki z logo i opisem biegu. Na rozdrożach możemy spotkać strzałki kierunkowe zawieszone na słupkach, drzewach oraz namalowane czerwonym sprayem na drodze.
Wystarczy być w miarę uważnym. Łatwo w newralgicznym miejscu zejść z traka jeśli z kimś rozmawiamy, lub jak wpadniemy w "efekt baranów" czyli bezmyślnie podążamy za kimś kto akurat pomyli trasę
Co do jedzenia to jest to sprawa bardzo indywidualna. W czasie treningów ćwiczę różne rozwiązania a przychodzi ultra i ciało dyktuje własne warunki.
Tu jedzenie kabanosów nie jest niczym niezwykłym
Niektórzy mają na punktach dodatkowo swoje wsparcie i jedzą różne potrawy przygotowane przez bliskich.
Ja np. w zeszłym roku na Spalonej, w punkcie odżywczym, zjadłem pierogi z jagodami polane śmietaną i popiłem to rosołem i nic mi po tym nie było
Jeść trzeba bo potrzebujemy sporo paliwa ale zawsze mam z tym jakiś problem i obawy na trasie czy mnie przez to nie odetnie.
Faktycznie na KBL namówiłem Pawła i Łukasza i na trasie myślałem o chłopakach.
Łukasz od początku został z tyłu, planował bieg swoim tempem. Szacował, że może skończy w około 20h. Był to jego pierwszy bieg ultra 100km w górach. W zeszłym roku biegł w Lądku Złoty Maraton.
Kawał chłopa z niego i nie wiedziałem jak ogarnie Szczeliniec
Na szczęście spotkał na trasie kompana i do mety trzymali się razem.
Paweł biegł raz treningowo dystans około 60km ale można powiedzieć, że po płaskim. To było jego pierwsze górskie ultra i to powyżej 100 km.
Chciałem z ostrożności by się mnie trzymał. Wiedziałem, że na płaskim ma lepszą moc niż ja ale w górach dużo spraw trudno przewidzieć.
Nie chciałem by się tym biegiem zniechęcił. Jak ruszył mocniej to się nie dziwiłem bo ja wtedy czułem się niezbyt specjalnie. Musiałby sam opisać swoje przeżycia w biegu, bo w sumie sam nie wiem jak to odbierał
Z czasem wypieramy większość złych wspomnień i nawet jak opisywałem bieg te kilka dni po zawodach to i tak sporo pominąłem.
Na takim dystansie mamy sporo różnych "faz samopoczucia". Cierpiąc już na początku byłem zły na siebie, że ponownie tu wróciłem, miałem w pewnym momencie wyrzuty, że namówiłem chłopaków na bieg, później leciałem jakby na autopilocie, kopa dało mi w Bardo spotkanie Pawła i jego rodziny, odrodziłem się na Kalwarii a power przyszedł w Orłowcu na ostatnich 12km.
Przypomniałem sobie jak gdzieś w okolicach Skalnych Grzybów napotkałem w pewnym momencie powalone drzewo, którego nie dało się obejść.
Straciłem tam pewność, że podążam dobrym trakiem, nie mogłem zobaczyć oznaczeń. Zastanawiałem się przez chwilę czy przejść górą czy jednak dołem.
Zapewne z boku wyglądało to jakbym się na chwilę zawiesił
Po chwili ktoś za plecami powiedział, że widzi dalej wstążki DFBG i musimy drzewo pokonać. Wybrałem przejście górą.
W tym roku mięśniowo dałem radę do końca. W zeszłym roku na 130km przyszedł moment, że "spalone mięśnie" nie pozwalały już w pewnym momencie zbiegać. Mocno podchodziłem, na płaskim jeszcze jakoś szło ale na zbiegach cierpiałem.
Podobnie było 2 lata temu na KBL. Teraz do samego końca czwórki i dwójki dawały radę. Na zbiegach sam się dziwiłem, że tak mi dobrze idzie i z przyjemnością wyprzedzało się tam innych zawodników
Jako ciekawostka zestawienie moich czasów na punktach pomiarowych z KBL 2021 i 2019 r.
W 2019 r. jest jeden więcej punkt na 61km na Przełęczy Wilczej (wspominałem już o tym).
Dziękuję jeszcze raz wszystkim za dobre słowa i za "wsparcie duchowe" w czasie biegu
Fotek też nie koloryzuję. Telefon ma tryb HDR i fotki, które wrzucam pochodzą tak jak je przetwarza aparat telefonu.
Teraz z biegu większość fotek jest robiona w ruchu i zapewne z mokrym obiektywem. Wyciągałem telefon na szybko, pstryk i go chowałem. W takich sytuacjach foto są zazwyczaj niezbyt wyraźne i nie użyje się trybu nocnego, ponieważ wtedy musiałbym czekać w bezruchu robiąc każde foto.
Jako ciekawostkę wyciągnąłem z Runalyze jak przypadają różne najlepsze odcinki w moim KBL:
Co do oznaczeń trasy to jest ona oznaczona bardzo dobrze. Organizatorzy robią to chyba dzień przed by jak najmniej oznaczeń ktoś pościągał.
Na drzewach są co chwilę zawieszone charakterystyczne wstążki z logo i opisem biegu. Na rozdrożach możemy spotkać strzałki kierunkowe zawieszone na słupkach, drzewach oraz namalowane czerwonym sprayem na drodze.
Wystarczy być w miarę uważnym. Łatwo w newralgicznym miejscu zejść z traka jeśli z kimś rozmawiamy, lub jak wpadniemy w "efekt baranów" czyli bezmyślnie podążamy za kimś kto akurat pomyli trasę
Co do jedzenia to jest to sprawa bardzo indywidualna. W czasie treningów ćwiczę różne rozwiązania a przychodzi ultra i ciało dyktuje własne warunki.
Tu jedzenie kabanosów nie jest niczym niezwykłym
Niektórzy mają na punktach dodatkowo swoje wsparcie i jedzą różne potrawy przygotowane przez bliskich.
Ja np. w zeszłym roku na Spalonej, w punkcie odżywczym, zjadłem pierogi z jagodami polane śmietaną i popiłem to rosołem i nic mi po tym nie było
Jeść trzeba bo potrzebujemy sporo paliwa ale zawsze mam z tym jakiś problem i obawy na trasie czy mnie przez to nie odetnie.
Faktycznie na KBL namówiłem Pawła i Łukasza i na trasie myślałem o chłopakach.
Łukasz od początku został z tyłu, planował bieg swoim tempem. Szacował, że może skończy w około 20h. Był to jego pierwszy bieg ultra 100km w górach. W zeszłym roku biegł w Lądku Złoty Maraton.
Kawał chłopa z niego i nie wiedziałem jak ogarnie Szczeliniec
Na szczęście spotkał na trasie kompana i do mety trzymali się razem.
Paweł biegł raz treningowo dystans około 60km ale można powiedzieć, że po płaskim. To było jego pierwsze górskie ultra i to powyżej 100 km.
Chciałem z ostrożności by się mnie trzymał. Wiedziałem, że na płaskim ma lepszą moc niż ja ale w górach dużo spraw trudno przewidzieć.
Nie chciałem by się tym biegiem zniechęcił. Jak ruszył mocniej to się nie dziwiłem bo ja wtedy czułem się niezbyt specjalnie. Musiałby sam opisać swoje przeżycia w biegu, bo w sumie sam nie wiem jak to odbierał
Z czasem wypieramy większość złych wspomnień i nawet jak opisywałem bieg te kilka dni po zawodach to i tak sporo pominąłem.
Na takim dystansie mamy sporo różnych "faz samopoczucia". Cierpiąc już na początku byłem zły na siebie, że ponownie tu wróciłem, miałem w pewnym momencie wyrzuty, że namówiłem chłopaków na bieg, później leciałem jakby na autopilocie, kopa dało mi w Bardo spotkanie Pawła i jego rodziny, odrodziłem się na Kalwarii a power przyszedł w Orłowcu na ostatnich 12km.
Przypomniałem sobie jak gdzieś w okolicach Skalnych Grzybów napotkałem w pewnym momencie powalone drzewo, którego nie dało się obejść.
Straciłem tam pewność, że podążam dobrym trakiem, nie mogłem zobaczyć oznaczeń. Zastanawiałem się przez chwilę czy przejść górą czy jednak dołem.
Zapewne z boku wyglądało to jakbym się na chwilę zawiesił
Po chwili ktoś za plecami powiedział, że widzi dalej wstążki DFBG i musimy drzewo pokonać. Wybrałem przejście górą.
W tym roku mięśniowo dałem radę do końca. W zeszłym roku na 130km przyszedł moment, że "spalone mięśnie" nie pozwalały już w pewnym momencie zbiegać. Mocno podchodziłem, na płaskim jeszcze jakoś szło ale na zbiegach cierpiałem.
Podobnie było 2 lata temu na KBL. Teraz do samego końca czwórki i dwójki dawały radę. Na zbiegach sam się dziwiłem, że tak mi dobrze idzie i z przyjemnością wyprzedzało się tam innych zawodników
Jako ciekawostka zestawienie moich czasów na punktach pomiarowych z KBL 2021 i 2019 r.
W 2019 r. jest jeden więcej punkt na 61km na Przełęczy Wilczej (wspominałem już o tym).
Dziękuję jeszcze raz wszystkim za dobre słowa i za "wsparcie duchowe" w czasie biegu
Koloryzowanie nie miałoby żadnego sensu ale jak wspomniałem i tak wszystkiego nie sposób opisać.mrufka pisze: Szacun, także za to, że nie koloryzujesz (niczym poza zdjęciami ).
Fotek też nie koloryzuję. Telefon ma tryb HDR i fotki, które wrzucam pochodzą tak jak je przetwarza aparat telefonu.
Teraz z biegu większość fotek jest robiona w ruchu i zapewne z mokrym obiektywem. Wyciągałem telefon na szybko, pstryk i go chowałem. W takich sytuacjach foto są zazwyczaj niezbyt wyraźne i nie użyje się trybu nocnego, ponieważ wtedy musiałbym czekać w bezruchu robiąc każde foto.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
W niedzielę, dzień po ultra nie odczuwałem większych problemów.
Oczywiście było zmęczenie, trochę czuć było "dwójki" i "czwórki". Po schodach schodziłem bez problemy ale przy siadaniu już tak lekko nie było
Najgorzej było z bolącym paluchem, w którym oderwał się paznokieć.
Z rana poszedłem obserwować start "Trojaka" 10km i zrobiłem w sumie 3km spaceru.
Po południu wybraliśmy się z Łukaszem pochodzić trochę po górach w okolicy Lądka.
Łukasz też sobie sprawił czapeczkę Sailfish
Relive: https://www.relive.cc/view/vrqorWMypK6
Po powrocie z gór, w ramach aktywnej regeneracji, w środę popływałem w basenie.
W czwartek krótko i spokojnie pobiegałem:
W piątek wieczorem wróciliśmy już do Szczecina. W sobotę rano wybrałem się na Parkrun.
Przed zrobiłem 2 km rozgrzewki a sam Parkrun chciałem pobiec tempem 5:00 ale noga jakoś się kręciła i weszło szybciej, 5km w 23:20
***
W zeszłym roku miałem biec Maraton Szczeciński przed ultra, pod koniec czerwca, w ranach treningu.
Z wiadomych względów impreza została odwołana i przełożona na ten rok.
Biegu w czerwcu nie było i jakoś o nim zapomniałem ale dał mi znać kolega Przemek, który się zapisywał i zagadał mnie czy z nim pobiegnę.
Jak zobaczyłem, że w tym roku, przełożony maraton będzie tydzień po ultra, to powiedziałem, że decyzję podejmę w ostatniej chwili.
Przemek za dużo nie biegał ale chciał powalczyć o złamanie 4h.
Po ultra nie czułem się źle, regeneracja szła dobrze i w piątek, jak wróciliśmy do Szczecina, dałem znać Przemkowi, że pobiegnę ten maraton i będę się trzymał planu Przemka ale biorę pod uwagę, że w razie problemów po prostu bieg odpuszczę.
Po Parkrun odebraliśmy pakiety startowe. Akurat tam było biuro zawodów, czynne od 10 rano.
W tym roku maraton był nocny. Start był zaplanowany na 22:00.
Bieg był po 7km wymagającej pętli w okolicach Arkonki, Syrenich Stawów.
Trasa posiadała atest: http://www.maratonszczecinski.pl/strona-glowna/trasa
Wspólny start był dla półmaratonu i sztafet maratońskich.
W sobotę czas szybko zleciał.
Na szczęście na ultra nie zużyłem żadnego żelu i do kieszonek koszulki zapakowałem 4 żele Ale.
Wystartowaliśmy zgodnie z planem. Biegło mi się dobrze.
Po dwóch okrążeniach niestety musiałem skorzystać z tojki i później przez około 3 km goniłem Przemka tempem trochę poniżej 5:00 ale puls był w okolicy 140 bpm i czułem się dobrze.
Trzecie okrążenie, czyli dystans połówki zleciało zgodnie z planem Przemka i zaczęliśmy czwarte. Trochę się już zaczęło luzować na trasie, bo "połówkowicze" kończyli swój dystans.
Niestety gdzieś w okolicy 24-26km Przemka dopadł kryzys. Tempo siadło i ja zacząłem się nim męczyć. Lekko przyśpieszyłem ale jak skończył się podbieg to poczekałem chwilkę na Przemka (26ty km) i uzgodniliśmy, że on jednak odpuszcza walkę o życiówkę a ja dalej biegnę sam.
Za chwilę wpadło 4te okrążenie. Biegło mi się ciągle dobrze.
Na piątym kółku, pomimo że zbyt nie przyśpieszałem, zacząłem sporo ludzi wyprzedzać.
Pętla była trochę pofalowana. Jej piąty km to był praktycznie cały podbieg i przy tym tempie w ogóle mnie on nie ruszał a ludzie tam już maszerowali.
Jeden chłopak mnie gdzieś w połowie piątej pętli wyprzedził ale nie wiedziałem czy czasem biegu nie będzie kończył. Biegłem swoje.
Skończyłem 5te kólko czyli za mną było 35km a ja ciągle czułem się dobrze.
Trochę mnie tylko paliły stopy.
Bałem się też by mnie jakieś skurcze nie dopadły.
Dodam, że po pierwszym kółku zjadłem żel, później jedno kółko odpuściłem i kolejny zjadłem po trzecim okrążeniu a trzeci i ostatni żel przyjąłem gdzieś pod koniec czwartego okrążenia.
Trzymałem nadal tempo i przed podbiegiem dogoniłem chłopaka, który mnie wcześniej wyprzedził. Tu już zszedłem z tempem poniżej 5:00 i wyprzedzałem bardzo dużo osób. Bieg po pętli więc zapewne i niektórych dublowałem.
Maraton ukończyłem z czasem 3:50:50 w sumie przebiegając go na sporym luzie i mając siły by w końcówce trochę docisnąć.
Garmin z całości pokazuje około 210 m przewyższeń.
Relive: https://www.relive.cc/view/v7O9Dd179Lv
Poszczególne kilometry:
Całość:
Okazało się, że w open byłem 57/235 i w M40 29/92.
Na mecie wraz z żoną Przemka, która biegła połówkę, poczekaliśmy aż on ukończy maraton. Około 3 rano zjedliśmy pomidorówkę z makaronem i w końcu pojechałem do domu.
Przespałem się niecałe 4h i pojechaliśmy z żoną nad morze: Pustkowo-Rewal-Pobierowo.
Tam zrobiliśmy około 20km spaceru. Popływałem w Bałtyku i przed 23:00 wróciliśmy do Szczecina.
Trochę czułem się zmęczony i z wielką ochotą wypiłem zimne, chorwackie piwko - prezent od Przemka i Moniki:
Oczywiście było zmęczenie, trochę czuć było "dwójki" i "czwórki". Po schodach schodziłem bez problemy ale przy siadaniu już tak lekko nie było
Najgorzej było z bolącym paluchem, w którym oderwał się paznokieć.
Z rana poszedłem obserwować start "Trojaka" 10km i zrobiłem w sumie 3km spaceru.
Po południu wybraliśmy się z Łukaszem pochodzić trochę po górach w okolicy Lądka.
Łukasz też sobie sprawił czapeczkę Sailfish
Relive: https://www.relive.cc/view/vrqorWMypK6
Po powrocie z gór, w ramach aktywnej regeneracji, w środę popływałem w basenie.
W czwartek krótko i spokojnie pobiegałem:
W piątek wieczorem wróciliśmy już do Szczecina. W sobotę rano wybrałem się na Parkrun.
Przed zrobiłem 2 km rozgrzewki a sam Parkrun chciałem pobiec tempem 5:00 ale noga jakoś się kręciła i weszło szybciej, 5km w 23:20
***
W zeszłym roku miałem biec Maraton Szczeciński przed ultra, pod koniec czerwca, w ranach treningu.
Z wiadomych względów impreza została odwołana i przełożona na ten rok.
Biegu w czerwcu nie było i jakoś o nim zapomniałem ale dał mi znać kolega Przemek, który się zapisywał i zagadał mnie czy z nim pobiegnę.
Jak zobaczyłem, że w tym roku, przełożony maraton będzie tydzień po ultra, to powiedziałem, że decyzję podejmę w ostatniej chwili.
Przemek za dużo nie biegał ale chciał powalczyć o złamanie 4h.
Po ultra nie czułem się źle, regeneracja szła dobrze i w piątek, jak wróciliśmy do Szczecina, dałem znać Przemkowi, że pobiegnę ten maraton i będę się trzymał planu Przemka ale biorę pod uwagę, że w razie problemów po prostu bieg odpuszczę.
Po Parkrun odebraliśmy pakiety startowe. Akurat tam było biuro zawodów, czynne od 10 rano.
W tym roku maraton był nocny. Start był zaplanowany na 22:00.
Bieg był po 7km wymagającej pętli w okolicach Arkonki, Syrenich Stawów.
Trasa posiadała atest: http://www.maratonszczecinski.pl/strona-glowna/trasa
Wspólny start był dla półmaratonu i sztafet maratońskich.
W sobotę czas szybko zleciał.
Na szczęście na ultra nie zużyłem żadnego żelu i do kieszonek koszulki zapakowałem 4 żele Ale.
Wystartowaliśmy zgodnie z planem. Biegło mi się dobrze.
Po dwóch okrążeniach niestety musiałem skorzystać z tojki i później przez około 3 km goniłem Przemka tempem trochę poniżej 5:00 ale puls był w okolicy 140 bpm i czułem się dobrze.
Trzecie okrążenie, czyli dystans połówki zleciało zgodnie z planem Przemka i zaczęliśmy czwarte. Trochę się już zaczęło luzować na trasie, bo "połówkowicze" kończyli swój dystans.
Niestety gdzieś w okolicy 24-26km Przemka dopadł kryzys. Tempo siadło i ja zacząłem się nim męczyć. Lekko przyśpieszyłem ale jak skończył się podbieg to poczekałem chwilkę na Przemka (26ty km) i uzgodniliśmy, że on jednak odpuszcza walkę o życiówkę a ja dalej biegnę sam.
Za chwilę wpadło 4te okrążenie. Biegło mi się ciągle dobrze.
Na piątym kółku, pomimo że zbyt nie przyśpieszałem, zacząłem sporo ludzi wyprzedzać.
Pętla była trochę pofalowana. Jej piąty km to był praktycznie cały podbieg i przy tym tempie w ogóle mnie on nie ruszał a ludzie tam już maszerowali.
Jeden chłopak mnie gdzieś w połowie piątej pętli wyprzedził ale nie wiedziałem czy czasem biegu nie będzie kończył. Biegłem swoje.
Skończyłem 5te kólko czyli za mną było 35km a ja ciągle czułem się dobrze.
Trochę mnie tylko paliły stopy.
Bałem się też by mnie jakieś skurcze nie dopadły.
Dodam, że po pierwszym kółku zjadłem żel, później jedno kółko odpuściłem i kolejny zjadłem po trzecim okrążeniu a trzeci i ostatni żel przyjąłem gdzieś pod koniec czwartego okrążenia.
Trzymałem nadal tempo i przed podbiegiem dogoniłem chłopaka, który mnie wcześniej wyprzedził. Tu już zszedłem z tempem poniżej 5:00 i wyprzedzałem bardzo dużo osób. Bieg po pętli więc zapewne i niektórych dublowałem.
Maraton ukończyłem z czasem 3:50:50 w sumie przebiegając go na sporym luzie i mając siły by w końcówce trochę docisnąć.
Garmin z całości pokazuje około 210 m przewyższeń.
Relive: https://www.relive.cc/view/v7O9Dd179Lv
Poszczególne kilometry:
Całość:
Okazało się, że w open byłem 57/235 i w M40 29/92.
Na mecie wraz z żoną Przemka, która biegła połówkę, poczekaliśmy aż on ukończy maraton. Około 3 rano zjedliśmy pomidorówkę z makaronem i w końcu pojechałem do domu.
Przespałem się niecałe 4h i pojechaliśmy z żoną nad morze: Pustkowo-Rewal-Pobierowo.
Tam zrobiliśmy około 20km spaceru. Popływałem w Bałtyku i przed 23:00 wróciliśmy do Szczecina.
Trochę czułem się zmęczony i z wielką ochotą wypiłem zimne, chorwackie piwko - prezent od Przemka i Moniki:
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Nie za bardzo jest co pisać. Podsumuję sobie lipiec.
Bieganie: 315,8 km
Spacery: zarejestrowane 231 km
Dodatkowo trochę ćwiczeń, pływania.
W lipcu zasadniczo trzy biegi stanowią około 2/3 kilometrażu
- 51 km
- 107 km
- 42 km
Co daje razem 200 km.
W sobotę pobiegłem Parkrun 5 km w 20:56 i na tą chwilę to był mój maks.
Kilometry siedzą w nogach.
Nic nie mam konkretnego w planach i nie za bardzo mam ochotę zapisywać się na jakieś zawody.
Na razie będę po prostu biegał robiąc jakiś akcent w tygodniu plus mocniejszy Parkrun i jeden dłuższy bieg.
W poprzednim tygodniu wyszło 53,6 km biegania.
Wczoraj przyszły kupione Hoka Rincon 2:
Trailówki Hoka mam 46 i te też wziąłem w tym rozmiarze.
Są lekkie. Jeden waży 244 gram:
Recenzja z sieci:
https://natural-born-runners.pl/-TEST-H ... 76413.html
Wczoraj w nich pobiegałem i pierwsze wrażenie mega pozytywne.
Żaglowce i nie tylko już sobie odpłynęły i zrobił się większy spokój
Bieganie: 315,8 km
Spacery: zarejestrowane 231 km
Dodatkowo trochę ćwiczeń, pływania.
W lipcu zasadniczo trzy biegi stanowią około 2/3 kilometrażu
- 51 km
- 107 km
- 42 km
Co daje razem 200 km.
W sobotę pobiegłem Parkrun 5 km w 20:56 i na tą chwilę to był mój maks.
Kilometry siedzą w nogach.
Nic nie mam konkretnego w planach i nie za bardzo mam ochotę zapisywać się na jakieś zawody.
Na razie będę po prostu biegał robiąc jakiś akcent w tygodniu plus mocniejszy Parkrun i jeden dłuższy bieg.
W poprzednim tygodniu wyszło 53,6 km biegania.
Wczoraj przyszły kupione Hoka Rincon 2:
Trailówki Hoka mam 46 i te też wziąłem w tym rozmiarze.
Są lekkie. Jeden waży 244 gram:
Recenzja z sieci:
https://natural-born-runners.pl/-TEST-H ... 76413.html
Wczoraj w nich pobiegałem i pierwsze wrażenie mega pozytywne.
Żaglowce i nie tylko już sobie odpłynęły i zrobił się większy spokój
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Nie ma co za bardzo pisać. Jadę na jakimś tam "utrzymaniu" bez żadnego planu. Czekałem na info co będzie z biegiem 24 h w Róży i ostatnio pojawiła się pozytywna informacja:
W sierpniu przebiegłem ~314 km. Ogólnie źle nie jest ale miałem tylko trzy biegi ponad 20 km: 21 km, 25 km i trzeci 24 km.
25 km biegłem z kolegą Przemkiem jego tempem, sam bym się wtedy nie zmusił do takiego dystansu
24 km pobiegłem wieczorem w niedzielę, całość w deszczu mniejszym lub większym i w ulewie.
Dodatkowo zostałem zalany wodą przez autobus miejski - pozdrawiam kierowcę
Nie przejmuję się. Wyjdzie co wyjdzie. Bieg w Róży będzie na trasie podróży do rodziców więc trochę "odpocznę" po drodze
Biegnę tam z kolegą Sławkiem i zarezerwowaliśmy sobie już nocleg w miejscowości Tuszyn.
Może ktoś z Łodzi będzie chciał w ciągu tych 24 h wpaść do Róży?
W sierpniu brałem też udział we wszystkich czterech biegach Parkrun. Mieliśmy bieg nr 250 oraz 6-te urodziny Parkrun Szczecin.
Parkrun traktuję zazwyczaj jako akcent ale nie biegam ich na maksa, kombinuję w zależności od samopoczucia i obciążeń jakie mam na tygodniu.
W sierpniu pojawił się już miód faceliowy więc sobie kupiłem z pasiek z Pojezierza Drawskiego:
W zapasie mam też kilka innych miodów drahimskich.
Oprócz miodu kupiłem sobie też buty trailowe Altra Olympus 4:
Hoka Speedgoat 3 mają już około 1000 km przebiegu więc jak na trailówki to nieźle. Na kolejny sezon będę musiał jeszcze jakąś parę trailówek dokupić i chyba wezmę też Hoki.
Oprócz biegania oczywiście wpadło trochę spacerów, wędrówek.
We wrześniu spróbuję wrzucić choć ze dwa biegi ponad 30 km jeśli będzie mi się chciało
Specjalnie nic nie będę zmieniał.
Trochę zaniedbałem ćwiczenia i tu chcę wrócić do systematyczności.
https://www.facebook.com/LesnaDoba/phot ... 618996371/A Wy musicie wiedzieć o tym, jakie jest nasze stanowisko. Żeby potem, na tydzień czy dwa przed zawodami nie było niepotrzebnych i nieprzyjemnych sytuacji.
A więc: w razie wprowadzenia tego typu obostrzeń nie zamierzamy odwoływać tegorocznej edycji ULD.
Bo tęsknimy za Wami i tęsknimy za tą niesamowitą atmosferą, którą tworzycie. I dlatego, że niestety nie możemy już dłużej czekać z tym, co już mamy. Ani ponownie przepisywać pakietów na kolejny rok.
W sierpniu przebiegłem ~314 km. Ogólnie źle nie jest ale miałem tylko trzy biegi ponad 20 km: 21 km, 25 km i trzeci 24 km.
25 km biegłem z kolegą Przemkiem jego tempem, sam bym się wtedy nie zmusił do takiego dystansu
24 km pobiegłem wieczorem w niedzielę, całość w deszczu mniejszym lub większym i w ulewie.
Dodatkowo zostałem zalany wodą przez autobus miejski - pozdrawiam kierowcę
Nie przejmuję się. Wyjdzie co wyjdzie. Bieg w Róży będzie na trasie podróży do rodziców więc trochę "odpocznę" po drodze
Biegnę tam z kolegą Sławkiem i zarezerwowaliśmy sobie już nocleg w miejscowości Tuszyn.
Może ktoś z Łodzi będzie chciał w ciągu tych 24 h wpaść do Róży?
W sierpniu brałem też udział we wszystkich czterech biegach Parkrun. Mieliśmy bieg nr 250 oraz 6-te urodziny Parkrun Szczecin.
Parkrun traktuję zazwyczaj jako akcent ale nie biegam ich na maksa, kombinuję w zależności od samopoczucia i obciążeń jakie mam na tygodniu.
W sierpniu pojawił się już miód faceliowy więc sobie kupiłem z pasiek z Pojezierza Drawskiego:
W zapasie mam też kilka innych miodów drahimskich.
Oprócz miodu kupiłem sobie też buty trailowe Altra Olympus 4:
Hoka Speedgoat 3 mają już około 1000 km przebiegu więc jak na trailówki to nieźle. Na kolejny sezon będę musiał jeszcze jakąś parę trailówek dokupić i chyba wezmę też Hoki.
Oprócz biegania oczywiście wpadło trochę spacerów, wędrówek.
We wrześniu spróbuję wrzucić choć ze dwa biegi ponad 30 km jeśli będzie mi się chciało
Specjalnie nic nie będę zmieniał.
Trochę zaniedbałem ćwiczenia i tu chcę wrócić do systematyczności.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Gdzieś w połowie sierpnia żonę rozłożyła choroba, wylądowała na L4 i antybiotyku.
Ja, pomimo leukopenii, jakoś się trzymałem ale dostałem rykoszetem i od tego czasu czuję się lekko osłabiony. Dopadła mnie jakaś niemoc.
Gdyby nie bieg 24h to zapewne zrobiłbym z 2 tyg. roztrenowania a tak jadę na utrzymaniu
Zacznę od wrześniowych Parkrun.
Chodzę na nie, jak na razie, w każdą sobotę i kombinuję.
Pierwszy 4 września pobiegłem w formie BNP:
Drugi 11 września to spokojny bieg po 5:00 plus przebieżki co kilometr:
Ogólnie ten tydzień dość zluzowałem z dwóch powodów, pierwszy, że nie czułem się zbyt specjalnie, do drugiego jeszcze dojdę
Trzeci 18 września to bieg zmienny.
Planowałem szybsze 1km biec po 4:00 a wolniejsze po 4:30. Nie padało i trzeba podrzucić trochę kilometrażu to pobiegłem na Parkrun z domu - ~6 km rozgrzewki.
Wyszło troszkę szybciej. Biegło się całkiem dobrze.
Zawody na 10 km - 12 września (to jest ten drugi powód )
Mowa o "XXIV Choszczeńska Dziesiątka", na którą zapisałem się w sumie towarzysko z kolegą Przemkiem i jego żoną Moniką.
Wiedziałem, że krucho z formą ale postanowiłem się zapisać i pobiec na miarę obecnych swoich możliwości.
Wiedziałem, że nie będę walczył o życiówkę, więc na podstawie ostatnich biegów oszacowałem sobie, że spróbuję to pobiec tempem 4:15 a prawdę mówiąc w tygodniu poprzedzającym miałem obawy czy i z tym nie będzie problemu.
Bieg jest organizowany przez Pawła Czapiewskiego i jego team. Był to mój chyba trzeci udział w tych zawodach.
Trasa to pierwsze 3 km pętla z ostrą nawrotką przez miasto, później około 6,5km dookoła jeziora ubitą ale dość mocno pofalowaną ścieżką i ostatni odcinek asfalt do mety.
Najbardziej wkurzający był odcinek przypadający na 5-6 km trasy - tu co chwilę hopki. Niby niewielki ale ciągle góra dół na krótkich odcinkach
Cały bieg wszedł mi dość równo. Nie miałem żadnych kryzysów na trasie. Po biegu również nie czułem się sponiewierany.
Zapas jeszcze jakiś był. Ogólnie ten bieg zadziałał bardzo dobrze na moją głowę. Pomimo problemów zdrowotnych pobiegłem zgodnie ze swoimi oczekiwaniami bez wyprucia się na maksa.
Poszczególne kilometry - Stryd zmierzył ~60m więcej:
Miejsce open 39/349 i w M40 13/97. Na tej trasie to mój najlepszy wynik
Foto z trasy od Jarek Dulny:
Po powrocie do Szczecina wieczorem zrobiłem sobie jeszcze spokojna "połówkę":
W końcu jakaś trzydziestka!
Wczoraj postanowiłem pobiec >30km. Zabrałem ze sobą 250 ml wody i tyle.
Biegło się dobrze i w sumie przebiegłem 35 km. Bieg na samopoczucie, bez patrzenia na zegarek ale biegłem ze słuchawkami i co kilometr miałem info jakim tempem biegnę.
Relive (bez zdjęć): https://www.relive.cc/view/v26MxD33W3O
Ten tydzień to przebiegnięte 96 km.
Jeszcze tylko wspomnę, że 5 września wpadł też dłuższy bieg 26 km:
Oczywiście pogoda ciągle sprzyja, więc cały czas wszystko biegam na krótko - pozdrowienia dla Jacka
Tak to się kręci.
Ja, pomimo leukopenii, jakoś się trzymałem ale dostałem rykoszetem i od tego czasu czuję się lekko osłabiony. Dopadła mnie jakaś niemoc.
Gdyby nie bieg 24h to zapewne zrobiłbym z 2 tyg. roztrenowania a tak jadę na utrzymaniu
Zacznę od wrześniowych Parkrun.
Chodzę na nie, jak na razie, w każdą sobotę i kombinuję.
Pierwszy 4 września pobiegłem w formie BNP:
Drugi 11 września to spokojny bieg po 5:00 plus przebieżki co kilometr:
Ogólnie ten tydzień dość zluzowałem z dwóch powodów, pierwszy, że nie czułem się zbyt specjalnie, do drugiego jeszcze dojdę
Trzeci 18 września to bieg zmienny.
Planowałem szybsze 1km biec po 4:00 a wolniejsze po 4:30. Nie padało i trzeba podrzucić trochę kilometrażu to pobiegłem na Parkrun z domu - ~6 km rozgrzewki.
Wyszło troszkę szybciej. Biegło się całkiem dobrze.
Zawody na 10 km - 12 września (to jest ten drugi powód )
Mowa o "XXIV Choszczeńska Dziesiątka", na którą zapisałem się w sumie towarzysko z kolegą Przemkiem i jego żoną Moniką.
Wiedziałem, że krucho z formą ale postanowiłem się zapisać i pobiec na miarę obecnych swoich możliwości.
Wiedziałem, że nie będę walczył o życiówkę, więc na podstawie ostatnich biegów oszacowałem sobie, że spróbuję to pobiec tempem 4:15 a prawdę mówiąc w tygodniu poprzedzającym miałem obawy czy i z tym nie będzie problemu.
Bieg jest organizowany przez Pawła Czapiewskiego i jego team. Był to mój chyba trzeci udział w tych zawodach.
Trasa to pierwsze 3 km pętla z ostrą nawrotką przez miasto, później około 6,5km dookoła jeziora ubitą ale dość mocno pofalowaną ścieżką i ostatni odcinek asfalt do mety.
Najbardziej wkurzający był odcinek przypadający na 5-6 km trasy - tu co chwilę hopki. Niby niewielki ale ciągle góra dół na krótkich odcinkach
Cały bieg wszedł mi dość równo. Nie miałem żadnych kryzysów na trasie. Po biegu również nie czułem się sponiewierany.
Zapas jeszcze jakiś był. Ogólnie ten bieg zadziałał bardzo dobrze na moją głowę. Pomimo problemów zdrowotnych pobiegłem zgodnie ze swoimi oczekiwaniami bez wyprucia się na maksa.
Poszczególne kilometry - Stryd zmierzył ~60m więcej:
Miejsce open 39/349 i w M40 13/97. Na tej trasie to mój najlepszy wynik
Foto z trasy od Jarek Dulny:
Po powrocie do Szczecina wieczorem zrobiłem sobie jeszcze spokojna "połówkę":
W końcu jakaś trzydziestka!
Wczoraj postanowiłem pobiec >30km. Zabrałem ze sobą 250 ml wody i tyle.
Biegło się dobrze i w sumie przebiegłem 35 km. Bieg na samopoczucie, bez patrzenia na zegarek ale biegłem ze słuchawkami i co kilometr miałem info jakim tempem biegnę.
Relive (bez zdjęć): https://www.relive.cc/view/v26MxD33W3O
Ten tydzień to przebiegnięte 96 km.
Jeszcze tylko wspomnę, że 5 września wpadł też dłuższy bieg 26 km:
Oczywiście pogoda ciągle sprzyja, więc cały czas wszystko biegam na krótko - pozdrowienia dla Jacka
Tak to się kręci.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9045
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Zapomniałem o jednej sprawie.
Ćwiczenia od fizjo związane z kręgosłupem robię, ale ciągle czuję, że odruchowo odciążam prawą nogę.
Pokrywa się to też z danymi z pasa Garmina, który ostatnio pokazuje większy kontakt z podłożem lewej stopy.
Dodatkowo na zawodach w Choszcznie, lecąc w okolicy 4:00, gdzieś na czwartym kilometrze, uderzyłem prawą stopą w coś na leśnej ścieżce. Nie wiem co to było ale zaczęła mnie boleć ta stopa.
Wczoraj pod koniec tych 35 km też w okolicy prawej pięty czułem dyskomfort.
Ostatnio sporo korzystam z pistoletu do masażu.
Przezornie umówiłem wizytę u mojej fizjo na 4 października.
Ćwiczenia od fizjo związane z kręgosłupem robię, ale ciągle czuję, że odruchowo odciążam prawą nogę.
Pokrywa się to też z danymi z pasa Garmina, który ostatnio pokazuje większy kontakt z podłożem lewej stopy.
Dodatkowo na zawodach w Choszcznie, lecąc w okolicy 4:00, gdzieś na czwartym kilometrze, uderzyłem prawą stopą w coś na leśnej ścieżce. Nie wiem co to było ale zaczęła mnie boleć ta stopa.
Wczoraj pod koniec tych 35 km też w okolicy prawej pięty czułem dyskomfort.
Ostatnio sporo korzystam z pistoletu do masażu.
Przezornie umówiłem wizytę u mojej fizjo na 4 października.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.