Przez ostatnie trzy tygodnie byłem pobiegać 3 razy (max 12 km) żeby się przekonać, czy kontuzja przeszła. I stwierdziłem, że tak

Do Poznania pojechałem bardziej towarzysko i planowałem przebiec w 1:30.
Jak to jednak bywa, na starcie udzieliła mi się atmosfera i postanowiłem, że powalczę.
Ruszyłem dość ostro - po 3:50. Dychę miałem w 38:30 (a każdy kto był ten wie, jak ciężkie ze względu na wiatr były warunki).
Na 11 km dopadł mnie kryzys i zwolniłem do około 4 min/km.
A od 13 km znowu zacząłem czuć tę kontuzjowaną dwójkę.
Z kilometra na kilometr było gorzej i od 16 km leciałem praktycznie na jednej nodze (drugą tylko przekładałem).
Końcówka była wybitnie frustrująca, bo w super warunkach przy super samopoczuciu (no bo to już w zasadzie rozbieganie było) musiałem odprowadzać wzrokiem te tabuny biegaczy, które mnie niczym furmankę mijały

Myślę, że o 1:21 można było powalczyć.
No ale 1:25 to moja oficjalna życiówka, więc będzie co poprawiać.
Nie wiem jeszcze kiedy, bo sobie tę nieszczęsną dwójkę na jakiś czas znowu załatwiłem
