Większość z Was zna mnie z poprzedniego bloga „Maraton w 2:45 przed 45”, który miał być kroniką mojego heroicznego boju z czasem, dystansem i fizjologią człowieka po czterdziestce. No cóż... walka była piękna. Efekt? Nie złamałem 2:45. Za to złamałem się sam.
Nie dramatyzujmy jednak — to nie koniec świata. Ani nawet koniec biegania. To po prostu koniec jednej fikcji. I początek nowej.
W tym roku maratonów nie będzie. Koniec z romantycznym przemierzaniem 42 kilometrów z bólem w trzewiach i pytaniem „dlaczego ja to sobie robię?”. Przerzucam się na coś bardziej dynamicznego, bardziej eksplozywnego, bardziej... kontuzjogennego.
Cel: złamać 37 minut na 10 km. A jak "Bóg Prędkości" pozwoli, może zbliżyć się do 36 z przodu

Tak, wiem — to brzmi jak plan młodego wilczka z klubu lekkoatletycznego.
Ale ja jestem stary lis. Co prawda z chronicznym przeciążeniem pasma biodrowo-piszczelowego ale... w głowie nadal 3:30/km.
Nie spodziewajcie się regularnych wpisów. Czas mam wtedy, gdy akurat nie trenuję, nie jem, nie próbuję się regenerować lub nie scrolluję YouTube’a szukając „10 ćwiczeń mobilizacyjnych dla ludzi, którzy nie chcą ich robić”. Będę pisał, gdy poczuję potrzebę uzewnętrznienia się — czyli wtedy, gdy coś pójdzie świetnie... albo zupełnie nie tak, jak planowałem. A to, jak wiecie, zdarza się znacznie częściej

To nie będzie dziennik cyferek. Będzie to blog z duszą człowieka, który walczy z czasem – nie tylko na zegarku, ale i tym, który tyka w biodrach, plecach i na dowodzie osobistym.
Zamiast:
„Wtorek: 5×1000 po 3:40, przerwa 2’ trucht”,
będzie raczej:
„Wtorek: próbowałem być młodszy niż jestem. Kolano powiedziało nie. Trener powiedział: 'No i dobrze'.”
Więc jeśli jesteś typem, który lubi popłakać się ze śmiechu albo z bólu czworogłowego — witaj w klubie. Bo autoironii nie będzie tu brakować. Będą tu moje przemyślenia, frustracje, triumfy i klęski. Będą teksty pisane z serca, czasem z wątroby, czasem z okładów z lodu.
To nie będzie blog o bieganiu. To będzie blog o niegodzeniu się z rzeczywistością.
To będzie blog o gościu, który w wieku 45 lat postanowił dogonić swoje młodsze ja – i przegonić je z gracją zadyszki. Bieganie, zawody, treningi, skurcze i egzystencjalne pytania przy 3:30/km.
To będzie blog o tym, jak w średnim wieku rzucić się w pogoń za czasem – dosłownie. Między jedną wizytą u fizjo a drugą próbą złamania 37 minut na dychę, próbując udowodnić, że kryzys wieku średniego można przebiec. Albo przynajmniej przejść żwawym marszem.
To będzie blog o geriatrycznym bieganiu na pełnym VO₂maxie. Relacje z zawodów, treningi i nieuniknione kontuzje – wszystko okraszone humorem i maścią przeciwzapalną. Dla tych, którzy wiedzą, że wiek to tylko liczba, a ból to tylko... codzienność.
I o tym, że czasem najpiękniej zdycha się... z gracją

Zapraszam i do usłyszenia niedługo.