Od wczorajszego wieczora myślałem o dzisiejszym biegu. Rano? Wieczorem? Tak, wieczorem będzie lepiej. Mniej ludzi, biegam po chodnikach, więc nie będzie za ciemno, wyjdę wieczorem.
Niestety ok przed 19 przyjechał człowiek, który będzie nam robił meble, więc planowane na 19:00 wyjście przesunęło się na 19:50
Ale wyszedłem. 3 minuty Szybkim marszem i na pierwszym zakręcie, zniecierpliwiony ruszyłem. Tempo wydawało mi się wolne. Wręcz żółwie. Truchtam tak sobie (czołgam się? Nie, bardziej "szuram"), aż zaczęło mi brakować oddechu. Nie przeszedłem do marszu, tylko zwolniłem, a tak mi się przynajmniej wydawało. dobiegłem tak do ostatniego zakrętu, na którym wydałem z siebie "o k***a, to już tu?" Przebiegłem jeszcze jakieś 300 metrów i przeszedłem do marszu. Tym razem spokojnego, na wyciszenie. 3 minuty szedłem (czego endo nie zarejestrowało, bo przez przypadek za wcześnie je wyłączyłem) aż doczłapałem do domu.
Teraz trochę o mięśniach. Co ciekawe, po pierwszym biegu (wtorek) ledwo na nogach stałem (o zakwasach dnia następnego nawet nie wspominam), po drugim (czwartek) było znacznie lepiej. Dziś po powrocie do domu i prysznicu czuję tylko lekkie zmęczenie.
W trakcie biegu przeszedłem od bólu piszczeli przez dziwne uczucie w kolanach (jakby kości się źle przy ruchu układały - miałem przez chwilę niewygodne kolana

) aż po napuchnięte łydki. Wszystko minęło za połową trasy. Może tylko wymyślałem sobie powody, żeby się zatrzymać, ale biegłem dalej.
Dobrze mi się biegło. Bardzo dobrze, wręcz świetnie.
Dystans:
4,05 - jak wcześniej pisałem, obciąłem końcówkę na własne życzenie. Trasa ta sama co wcześniej
Czas:
33:48 - Razem z końcówką (pulsometr)
Tempo:
7,16 min/km
Średnie tętno:
167
Max tętno:
189
1. 09:10 - Razem z marszem-rozgrzewką (ok. 300 metrów)
2.
06:26
3. 06:47
4. 06:32
ENDO
Czyli w miarę równo, tak mi się wydaje.
Co ważniejsze. Jak zacząłem biec, zatrzymałem się dopiero przy rozbieganiu(rozchodzeniu) Jakieś 28 minut biegu!
Zastanawiałem się nawet, czy nie zrobić sobie mikro okrążenia okolicznymi uliczkami, żeby dobić do 30, ale wymyśliłem sobie wymówkę, że i tak mam dobry progres, a tak w ogóle to i tak nie dam rady i zrezygnowałem. Teraz trochę żałuję, bo 2 minuty na pewno bym dociągnął. A może i więcej jak bym się postarał.
Zamierzam tę trasę wydłużyć do biegu 30 minut następnym razem i biegać tak aż poczuję się dość swobodnie. Tętno zacznie spadać i przestanę się zastanawiać, czy dobiegnę, czy upadnę (pierwsza połowa i ostatnie 500m).
Trochę muszę wspomnieć, bo może zmotywuje mnie to do puknięcia się w czoło.
Dziś w ciągu dnia, oprócz regularnego jedzenia, które wyszło mi całkiem zdrowo, poszło 0,5l sprite i kilka krakersów.
Może się wydawać, że niewiele, ale znając siebie tą droga dojadę do 120 za 2 miesiące (jutro coś, pojutrze coś i coś, a może pizza, a może KFC, a może... i się zbiera).
Troszkę mi się ten post rozciągnął i zdaję sobie sprawę, że jest dość chaotyczny.
Kto dotrwał do końca, gratuluję
