No i kicha. Tak bardzo cieszyłam się na ten bieg. Fajna trasa, fajna okolica, fajny dystans. Niestety, mój organizm niezaakceptował tego pomysłu. Był to mój najgorszy bieg.
Potworna, jak dla mnie, pogoda. Wysoka temperatura, wysoka wilgotność powietrza. W taką pogodę to nawet jak stoję, to się męczę. Wodę, którą przygotowałam sobie na trasę, prawie w całości wypiłam przed startem. Biegło się okropnie. Nogi ciężkie, brak powietrza, gorąco. Spodenki niesprawdzone. Ciągle się podwijały i bałam się odparzeń. Pierwszy raz, podczas zawodów, złapała mnie kolka. Wydawałoby się, że gorzej być nie może. Mogło. Z wielkim trudem dotarłam do mety. Wykończona, spragniona. A na mecie traumatyczne przeżycie. Nie ma wody. Co mi po medalu, jak nie ma wody. Usiadłam na krawężniku i się rozpłakałam.
Po chwili wzięłam się w garść. Przecież biegacze są twardzi. Rozejrzałam się. Niedaleko siedział mężczyzna, który miał butelkę wody. Podzielił się nią i tym samym uratował mi życie. Bardzo mu dziękuję.
Poszłam do samochodu, bo tam miałam izotonik. Po drodze spotkałam chłopaka, który niósł na metę wodę. Więc tylko nieliczni mieli takiego pecha, jak ja.
Tyle mojej skargi.
Obiektywnie - impreza była bardzo udana. Wydawanie numerów błyskawiczne, pakiety startowe fajne. Bardzo dobre oznaczenie trasy. Trasa malownicza. Przemili mieszkańcy - polewali wodą, mieli stoliki z wodą w kubkach, pięknie kibicowali

. Ładny medal. Bigos fantastyczny! Dekoracja i losowanie nagród na dziedzińcu zamku. Wyjątkowo sprawnie to poszło. Nagród bardzo dużo (choć akurat na żadną się nie załapałam), ale miło było patrzeć na cieszących się ludzi.
Za rok będę znowu
