Dzisiejszy bieg był zupełnie inny: wyspałem się, więcej zjadłem i ruszyłem na stadion.
Trening
Dystans: 5000 m. Godz. 13.00. Temp 24 (odcz. 24). Czasy okrążeń:
1:48 - 1:49 - 1:49 - 1:51 - 1:52 - 1:54 - 1:54 - 1:55 - 1:57 - 1:56 - 1:58 - 1:57 - 0:49 (ostatnie 200 m.)
Razem: 23:29, średnio 4:42/km, 12,8 km/h
Jest! Nareszcie!

Na taki bieg czekałem od początku sierpnia, choć było jasne, że w upały jest to raczej niemożliwe. Pobiegłem w końcu najszybciej w tym roku, o 4 sekundy bijąc swój czas.
Ten bieg był właściwie kopią biegu z 9 września: 2,6,7 i 9 okrążenie było takie samo z dokładnością do 0,1 sek. Rozpocząłem zupełnie inaczej niż wczoraj - wolniej, spokojniej, biegnąc naturalnie i starając się stracić jak najmniej sił. Lubię te pierwsze okrążenia, kiedy jeszcze nie jestem zmęczony a biegnę najszybciej.
Po 3. musiałem jednak zwolnić, takie tempo zabiłoby mnie. Starałem się jednak przyciskać w miarę możliwości. Właśnie 4. i 5. były kluczowe - tutaj pobiegłem 4 sekundy szybciej niż we wtorek dziewiątego i dlatego pobiłem się. Chyba na 6. okrążeniu jakiś idiota stanął mi na bieżni i - mimo ostrzeżeń - stał z głupim uśmiechem, dopóki na niego nie wpadłem i go nie odepchnąłem. Miałem go strzelić z byka, ale nie chciałem awantury. Chyba kierownik stadionu coś mu powiedział, bo gość nie pojawił się więcej. Cóż, i takie rzeczy się zdarzają.
7. okrążenie na 1:54, zgodnie z planem. Miałem po 6. okrążeniach mieć 11:02 - 11:04, tak, żeby na 7. mieć ponad minutę odrobioną z 25 minut. Udało się. Teraz już tylko walka. 8. powinno być takie samo, niestety, 0,8 za wolno. Może dlatego, że odpuściłem pierwsze 100 m. Zmęczenie już duże i tutaj dopada mnie drugi mały kryzys, muszę znów zwolnić o 2 sekundy. Na 10. przyciskam, szczególnie pod koniec, choć już brakuje tchu. Ogólnie czuję się mimo wszystko dobrze, głowa w górze, mam około 18:45. Teraz wszystko się okaże. Całe 11. okrążenie odpuszczam. Muszę zaoszczędzić trochę sił na finisz. I tak jest poniżej 2:00, ale tu już nie można sobie pozwolić na tak słaby czas. Ostatnie - biegnę znów mocniej, staram się szarpać, żeby cokolwiek jeszcze urwać poniżej 2:00. 1:57,1 to całkiem nieźle, znów podobnie do 9 września. Przyśpieszam na końcowych 200 metrach i pierwszą setkę biegnę tak jak trzeba, drugą tak na 3/4. Nie jestem w stanie biec na pełny gaz, zwalniam na ostatnich 10 metrach. Wydawało mi się, że nie dałem rady, ale jednak - 23:29,2.
Gdy wracałem, termometr elektroniczny na kantorze pokazywał 30 stopni. W słońcu pewnie tyle było. Dlatego myślę, że uda mi się do końca września poprawić jeszcze ten czas. Może będzie chłodniej, może nie będzie debili na bieżni, a może po prostu forma pójdzie jeszcze w górę. Do rekordu życiowego jeszcze 54 sekundy - ocean czasu, ale będę starał zbliżyć się jak najbardziej. Jutro "mobilna siłownia", potem 17.09 biegnę 10 km, a dalej "piątki". Na początku października spróbuję może 15 km.