"2 tygodnie prób"
Wtorek
Krótki trening - delikatny akcent, żeby organizm został "w gazie" - na stadionie na którym będę robił test. Dobieg 2km z hakiem, rozciąganie dynamiczne i 2 x 1200m w zakładanym na test tempie T5. Pierwsze powtórzenie trochę przespane i wyszło w 3:56/km, drugie już normalnie, w 3:54/km. W trakcie powrotu do domu krótki fartlek - 30s dynamicznie, 1 minuta spokojnie, w czterech dawkach. W sumie 7km, bez większej historii.
Piątek
Test na 5k, próba pierwsza. Piszę w ten sposób, bo podejść było (o zgrozo) kilka. Podejście pierwsze - tragiczne.
Założenie: każde 400m w 1:34, co dałoby w sumie okolice 19:40-45.
Realizacja: pierwsze koło w 1:24, i na tym mógłbym opis tego smutnego zdarzenia zakończyć. Kolejne okrążenia w 1:30, 1:32, 1:33, 1:34 (pierwsze zgodne z założeniami). No, i ubiegłem tak jeszcze jedno niecałe kółko, w sumie trochę ponad 2300m, i stwierdziłem że dalej nie dam rady (czyt. nie dowiozę nawet 20:00). Czy był to błąd, powinienem był cisnąć aż umrę - może tak, nie wiem. Zapisów HR nawet nie wspominam bo zegarek tradycyjnie się pogubił (twierdząc że mój HR był w okolicach 70%).
Na dokładkę wrzuciłem 3x400m w zakładane 1:34 na przerwach 45s, zebrałem zabawki i do domu.
Sobota
Stwierdziłem że muszę poćwiczyć bieganie 400m w zakładanym tempie bo ewidentnie to tu zawaliłem próbę. Krótki trening - 2,75km rozgrzewki, 5x400m w okolicach 1:35, na przerwie 1:30. W sumie 8km. W założeniu test chciałem pobiec po 3-4 dniach po tym treningu (chociaż czułem że taki rozciągnięty taper dobrze skończyć się nie może).
Środa
Test, podejście drugie. Założenia takie same, przy czym tym razem nie mogę popełnić tego błędu co poprzednio (pierwsze koło w absurdalnym tempie).
Realizacja: pierwsze koło w 1:30 (6 sekund wolniej niż przy pierwszej próbie, nadal 4-5 sekund szybciej niż zakładałem) - zaczynam wątpić czy mam do tego głowę. Kolejne koła jak w tempomacie 1:34, 1:35, 1:35, 1:35, 1:35, 1:36... i kawałek kolejnego. Znów pękam, tym razem po niecałych 3k przebiegniętych w 11:38. Zaczął się poważny ból i czułem że nie dowiozę, nie będę w stanie utrzymać życzeniowego tempa, więc odpuszczam.
Po tej próbie zacząłem się zastanawiać co właściwie chcę przetestować, dochodzę do prostego wniosku: chcę sobie pokazać, że mogę pobiec sub20. Jak czuję że nie pobiegnę, to odpuszczam.
Piątek
Stwierdziłem że dam sobie jedną, ostatnią szansę, ale przyznam że było to bez sensu - nie wyspałem się dziś, nie czułem się zbyt dobrze. Chyba chciałem po prostu spróbować żeby mieć spokojne sumienie, ale czując że chyba nic z tego nie będzie i moje sub20 jest na ten moment życzeniowe. Wiedząc, że szans na 19:45 nie ma, stwierdziłem że zakładany czas koła zmienię na 1:35-36.
Realizacja: pierwsze koło w... 1:34! Potem 1:36, 1:36, 1:36, 1:35, 1:37, 1:37, 1:37, 1:38, i po 230m kolejnego odpuściłem (dociągnąłem do prawie 3,5km
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
). Zegarynka twierdzi, że dobiłem do tętna 200, w co nie do końca wierzę, chociaż wokół kilka punktów po 195+, więc na pewno było gorąco.
Dopełniłem BSem, tak żeby w sumie z rozgrzewką było te 8,5km. No i co, czas na przemyślenia!
1. Na papierze wydawało mi się że sub20 jest w zasięgu.
2. Popełniłem ogromny błąd w przygotowaniach - wszystkie moje "cięższe" treningi opierały się na interwałach, odcinki cięższej pracy nie były nigdy dłuższe niż 4km progów (niecałe 17 minut). Zabrakło pracy głową w trakcie treningów, przyzwyczajania się do tego uczucia zalania bólem i przetrwania go.
3. Czując że nie przebiję "życzeniowej" granicy 20 minut po prostu odpuszczałem. I kij, że pewnie bym jej nie przebił - ani razu nie zmusiłem głowy do zajechania się w opór, żeby zobaczyć co z tego wyjdzie. Bo nie czułem sensu - wracając do domu zdałem sobie sprawę z tego że tym testem chciałem sobie udowodnić że osiągnąłem pewną formę (sub20), a nie sprawdzić co jestem w stanie nabiegać.
Wnioski na przyszłość:
1. Wpleść w plan treningowy tempo run'y, progowe ciągłe po te 25 minut, może nawet i 30 minut, chociaż co 2 tygodnie. Żeby bolało dłużej, i żeby nauczyć się z tym bólem biec.
2. Co kilka tygodni pobiec sobie testową piątkę, z założeniem żeby ukończyć, a nie żeby sobie coś udowodnić. Tempo ustalić jako trochę szybsze niż tempo progowe, ale żeby nie leżeć później na bieżni przez minutę.
3. Wyluzować. Praca jest, postęp jest, na olimpiadzie już nie wystartuję więc udowadnianie sobie czegokolwiek wynikami może tylko przynieść mi kontuzję - na co to komu.
Siadam do planu na zimę, w kolejnym wpisie opiszę pewnie jego założenia. Dzięki za pomoc!