35 PZU Maraton Warszawski - czyli nic tylko się śmiać
Na sam początek napisze, że mam nadzieje, że większość doczyta tego posta do końca, będzie długi, nie chce uronić niczego z tego weekendowego wydarzenia. Dlatego będzie obszernie. To co się przytrafiło mojej osobie w ciągu tych dwóch dni zakrawa o kabaret, ale naprawde po kolei, po kolei
O tym co jadłem w sobote już pisałem w poprzednim poście. o 14.10 zapakowałem się do pociągu z Krakowa do Warszawy, dużo maratończyków jechało nim do stolicy, było widać, łatwo poznać biegacza. Siedziałem w przedziale, co chwile popijałem izotonik, magnez i witaminy. Wysiadłem na Wschodniej. Chciałem pociągiem dostać sie na przystanek Warszawa Stadion. Gdy wysiadłem, sprawdziłem, pociąg był za 5 minut, więc szybko zbiegam na dół, biegne do głównej sali, widze dwa automaty, wybieram pierwszy, tak mi się wydawało, że dobry, kupuje bilet za ponad 4zł i popierdziela na peron, wpadam do pociągu, drzwi się zamykają, odjeżdza... Dystans ze Wschodnie do Stadionu to może 3km... Na 10 sekund przed moją docelowa stacją dochodzi do mnie kanar... Daje bilet, mówi, że nie ten, pociąg się zatrzymuje, wysiadamy... 20 minut stresujących przepychane i próby tłumaczenia, że jednak nikogo nie chciałem oszukać bo kupiłem bilet, tyle, że zły, a nie korzystam z komunikacji miejskiej i nie znam się, a dopiero co przyjechałem innnym pociągiem, jade na maraton, mam 3km do przejechanie i sie pomyliłem, ale bilet kupiłem... Nic, menda jedna, rozumie, dałbym mi kare, ale żeby chciaż rozumiał, a ten zachowywał się jakbym opierdo**ł co najmniej jakiś bank na pare milionów... Masakra... Zapłaciłem jakąś pomniejszoną kare, cholernie byłem zły, miało być taniej, wygodniej, bezpiecznie, a okazało się, że 2 razy bym samochodem za cene biletów i kary objechał... Ale cóż? Nie jest się obytym w komunikacji miejskiej to trzeba płacić frycowe... Wtrące tutaj jeszcz temat idiotów ze straży miejskiej, którzy kasowali biednych ludzi, gdy Ci nie wiedzili, gdzie mają się zatrzymać w tym gaszczu ludzi, samochodów i utrudniej komunikacyjny, ogólnie państwo przyjazne obywatelowi jak cholera...
Potem ide z przystanku w strone Stadionu, akurat odbywał sie Hand-Bike Maraton, jeden koleś mówi idź tendy, drugi mnie opierdzilił, że źle ide, a ja w końcu ich zje**łem, bo byłem mega zły ta sytuacją z kanarem... Jakoś sobie wszystko wyjaśniliśmy i udałem się w strone Ronda Waszyngtona. Potem skierowałem się do WC, dopiero co je ustawiali, pomyślałem, że od razu przetestuje, panowie, którzy je rozstawiali nie kryli uśmiechów
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Gdy wyszedłem wpadłem na kuzyna Narzeczonej, u którego miałem nocować, on też startował w maratonie, a jego młodszy brak w biegu na 5km. Oni udali się na knajpy na jedzonko, a postanowiłem zobaczyć targi i pokręcić się po stadionie. Expo wydaje mi się, że fajne, naprawde były ciekawe modele butów, cieszyłem się, że było stoisko Skechers. Szkoda tylko, że facet nie miał Go Run'ów jedynek... Sport Guru widać idzie ostro do przodu, tak samo chłopaki ze Sklepu Biegowego (kupiłem u nich Speedcross'y 3 w Krynicy) mieli bardzo fajne stoisko, przynajmniej mogłem pomacać Adios Boost, zajebiste kapcie, przynajmniej z wyglądu
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Pokręciłem się kilka razy, kupiłem zestaw 4 małych żeli. Tak polecał gość, wiem już czemu. Bo termin ważności do października
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Był to zestaw 4x35g. Miałem 2 swoje Enduro 75g i 2 Gutary. Potem wyszedłem z targów, poszedłem na trybuny, wyciągnąłem makaron z miodem, zacząłem pałaszować, popijałem izotonikiem. Naprawde smaczne jedzonko, jedynie przegiąłem z ilością miodu. Przez 2 dni zjadłem około 600g... wiem, wiem debilizm... Potem się odbiło czkawką
Mikołaj przysłał sms'a gdzie jedzą, więc się zebrał i poszedłem ulica Francusków, aż do skrzyżowania ze Zwycięzców. Posiedziałem z nimi troche, zebraliśmy się i pojechaliśmy w kierunku Gocławia na ich osiedle. Zainstalowałem się u nich. Siedzieliśmy, gadaliśmy, zjadłem jeszcze banana i kilka kawałków czarnej czekolady, dużo piłem. Ich syn od 3 dni umierał na jakiegoś wirusa, który objawiał się częstą biegunką. Gdy siedziliśmy wieczorem bulgotało mi w brzuchu masakrycznie, jak pomyślałem to w sobote o 14 przed przyjazdem pociągu już coś się działo, bo byłem w WC na dworcu i było nieciekawie, oczywiście na pewno nie zaraziłem się od Juniora, nie ma opcji. Chciałem iść spać o 22, ale nie dało się... Przewidziałem to, dlatego poprzednią noc spałem 10h... Położyłem się po 23, wcześniej byłem znowu w WC. Biegunka pełną gębą... w sumie to nie gębą... Masakra, bałem się, że zeszło ze mnie wszystko, witaminy, minerały, woda, jedzenie, kalorie, wszystko co tak pieczałowicie gromadziłem... Nie wiedziałem co robić. Piłem potem dużo, już nie jadłem, nie chciałem ryzykować. Potem znowu do WC i powtórka... Położyłem się, usnąłem, byłem troche zrezygnowany, ale pomyślałem, że zobaczymy w niedziele rano.
Nastawiłem budzik na 5.50. Wstałem, poszedłem do kuchni, zagotowałem wode, zrobiłem kawe z dużą ilocią cukru. Zjadłem 3 kajzerki z bardzo dużą ilością miodu. Potem zrobiłem pompki i brzuszki i położyłem się do łóżka. Po godznie zjadłem jakieś 70g czarnej czekolady, z bananem już nie ryzykowałem. Tak samo z Gutarem przed biegiem jak i jakimś żelem. Zmierzyłem puls... 111 uderzeń... Siadłem, po chwili 75 i nie spadło, ogólnie dużo... Poszedłem do łazienki, znowu to samo biegunka, nawet nie czułem, jak wszystko ze mnie zlatywało, masakra... W niedziele rano kilkakrotnie wracałem do WC z tym samym efektem. Potem dużo starałem się pić.
O 8 mieliśmy wyjść z domu... Młodszy wyszedł na miasto, wrócił nad ranem, w każdym razie towarzyska 5-tka nie jest wymagająca, ale Mikołaj zaspał, obudziłem go o 7.40... Ja byłem już gotow do wyjścia, starał się szybko ogarnąć... Ja coraz bardziej się denerwowałem, że nie zdąże... Masakra, totalnie wszystko szło nie tak!!! Mamy wychodzić, Mikołaj nie może znaleźć skarpetek!!!!! Ja miałem na sobie świeże przygotowane na maraton, ale przyjechałem też w biegowych, od razu wziąłem i mu je podałem, akurat były ok i założył. Wzieliśmy kurtki i wyszliśmy. Potem powrót bo zapomniał 310, którą pożyczył ze Sport Guru... Mój dopiero w sobote wieczorem odebrałem od niego, leży dalej zapakowany, nie chciałem biec z czymś czego nigdy nie obsługiwałem. Szybkim marszem idziemy na przystanek, akurat przed nosem odjeżdza nasz autobus, za 7 minut następny. Mam wizje, tego, że nie zdaże, bo jeszcze musze oddać depozyt, który był w najdalej położonym od startu miejscu Stadionu. Dojechaliśmy, biegniemy do depozytu. Ostatnie pare łyków izotonika, w gacie wsadzam 2 żele Nutrend'a i jednego Gutara. Depozyt oddany, biegniemy na start. Co do depozytów, to dzieci tam pracowały naprawde super. Ogólnie dużo było bardzo młodych osób, zarówno przy Stadionie jak i na trasie, nie dość, że podawali picie to jeszcze super dopingowali. Miło. Biegniemy na ten start w każdym razie, jeszcze postój na siku. Ja akurat trafiam na wolne WC, Mikołaj w zaroślach
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Wtedy widzieliśmy się ostatni raz. Biegne w kierunku czerwonej strefy startowej, wbiegam schodami na most, przeciskam się między taśmami, jestem, akurat leci "Sen o Warszawie"... Widze Babiarza I Wande Panfil. Szukam pacemakerów, ale coś luźno przy samym starcie, ide tam, chce zobaczyć czy w tym roku barama startowa i mata pomiaru czasu to jedno, po zeszłorocznych doświadczeniach wole sprawdzić... Z przodu mega luźno. Jestem w drugim rzędzie, centralnie za plecami Bartka Olszewskiego. Schodze bardziej na skraj, nie będe blokował innych jak idiota.
Taktyka mam obrać za kilka sekund, zobaczymy, wszystko zależy od samopoczucia po pierwszym km. Z wazniejszych rzeczy wybrałem jednak po przemyśleniu krótką koszulke i długie spodnie, a do tego biała czapeczka.
Start! Biegniemy. Luźno, zimno, fajny krok, masa ludzi niesie. Pierwszy km 4,16... Wogóle tego nie poczułem, wolny oddech, świetne samopoczucie, lecimy. POSTANOWIŁEM WALCZE! Nie trafie takich warunków, może już nie przygotuje sie tak jak teraz, albo polegne, albo wygram! Z tarczą, albo na tarczy. NS jest dobrą strategią, ale postanowiłem dać z siebie dziś wszystko, chciałem stanąć dziś przed lustrem w łazience i powiedzieć sobie! Jesteś gość! Nie biegłeś jak miękka faja asekuracyjnie tylko chciałem walczyć, a to mnie napędza, walka! Nie obrażam tutaj nikogo, kto biegnie zachowawczo albo według NS... NS działa, jest fajnym tematem, ale trzeba mieć do tego chłodną głowe... Agresywny styl nijak się ma do NS.
Po pierwszym km wbiłem się w grupe na 3.00. Kurde, czuje coś przy kolanie... Żel zsunął się z paska i wleciał za spodnie, ja pierdziele, kuśtykam i w biegu chce to wyciągnąć po 200m udaje się, potem Gutar wpadł w okolice tyłka, wyjąłem i od tej chwili już obie rzeczy trzymałem w ręku... Nienawidze!!! Ale musiałem, nie chciałem wyrzucać żelu! A mogłem! Wahałem się co zrobić, czy zwolnić czy trzymać się z nimi. Akapit powyżej wyjaśniłem co skłoniło mnie do decyzji o trzymaniu się z nimi. Naprawde gość prowadził super, biegliśmy w zbitej mocnej grupie, niosło nas jak w peletonie, zupełna świeżość i komfort. Nie trwało to zbyt długo... Rozwiązał mi się but!!! Raz przez 2500km przebiegu tych butów rozwiązała się sznurówka w nich i teraz drugi raz!!! A wiązałem z pieczałowitością i sprawdzałem przed samym startem!!! Już byłem mega zły wtedy. Krzycze "uwaga sznurówka" i zbiegam na bok. Zatrzymuje się, poprawiam. Wstaje i gonie. Postanowiłem ich dogonić i tak miałem dobry czas, ale z tej grupie komfort biegu i ryt był wzorowy, więc gonie.
Gonie i gonie, nie widze ich, gonie 4,09 km wychodzi, nie widze ich. Rozglądam się do przodu, do tyłu, w końcu dużo dystansu się odkryło i zobaczyłem grupe na 3.00... Tyle, że była gdzieś 400m z tyłu... Masakra! Wszystko idzie źle! Nie będe zwalniał, najwyżej oni mnie dogonią, lece. I wtedy przyczepiłem się do dwójki zawodników z Międzyrzecza. I tak wiozłem się z nimi przez jakieś 20km.
Pierwsze 5km - 21,43min
Pierwsze 10km - 42,37min
Jest dobrze, nie czuje, że za szybko, dziwie się, co prawda podświadomie wiem, że odpłyne na 35, ale wiem, że i tak będzie 3.05-3.10 w najgorszym wypadku... Lece z chłopakami dalej, coś tam pogadamy, jest luźno. Na każdym punkcie staram się coś wypić, mały łyczek, góra dwa. Wybieram wode, nie wiem czemu, ale obawiałem się słodkiego izotoniku, brzuch cały czas dawał znać o sobie, niekiedy bulgotem i niestety ale był twardy. Jak po wypiciu mocno gazowanego napoju. Dlatego właśnie piłem wode i nie jadłem bananów. Miałem te 2 swoje żele.
Drugie 10km jeszcze szybciej - 41,19min
I to był w sumie najlepszy odcinek, naprawde bardzo duży komfort biegu. Przez chwile pomyślałem, kurde ostatni półmaraton biegłem w maju, od tego czasu progres był znaczy więc teraz przynajmniej będzie PB w HM
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
I faktycznie był...
Półmaraton - 1.28.34
Dalej nie brałem żelu, najzwyczajnie w świecie bałem się reakcji żołądka. Przebiegłem już maraton bez jedzenia i picia w 3,24 więc komfort psychiczny był, tym bardziej, że piłem... Postanowiłem poczekać do 25km z jedzeniem. 24 i 25km były zlokalizowane na agrafce przy jakimś kościele z tanią kopułą z miedzi... Byłem na 25km, kiedy zobaczyłem grupe na 3.00, która była na 24... Miałem km zapasu do 3h! Był już 25km, czułem się świetnie, nic nie bolało, tętno niskie, dotlenienie świetne, tylko biec. Odkręciłem żel, zjadłem, do tego Gutar, popiłem wodą... Przebiegłem około 500m, kur*a czuje, że brzuch pęcznieje i będzie niedobrze... Delikatnie zwolniłem do 4,26, następny km był bez zmian, czułem brzuch ale nie pogarszało się, 4,29 km wpadł, postanowiłem przyspieszyć to tego co biegłem od startu. A tu dupa! Nie tak szybko, buntujemy się i nie pozwolimy przyspieszyć, to ja przejmuje kontrole od teraz, tylko miał mi brzuch do powiedzenia... Wsadziłem reke pod koszulke i zacząłem masować i ugniatać, tak zwykle mi pomagało. Przeleciałem tak się uciskając 4km po około 4,39 każdy. Musiało to śmiesznie wyglądać, gość przecież wcale nie biegnie wolno, masuje się do tego, dziwny grymas bólu na twarzy. A najgorsze było to, że była moc do biegu, a się nie dało. Cały czas mam w głowie, że była przewaga, ciesze się, że i tak będzie dobry czas... W granicach wzroku mam podbieg na 32km, jakieś 500m do niego. Puściłem reke, staram sie biec normalnie. Jeb! Jakby ktoś włożył mi sztylet w brzuch! Staje! Masuje, masuje, kucam, łape powietrze, stara się bęknąć, zwykle pomaga, nie moge, wstaje biegne, zatrzymuje się, nie moge, ból nie do zniesienia. Wkładam palca, che zwymiotować, niemoge! Ja pierdo**!!!! Dlaczego akurat teraz i dziś!!! Wstaje, podwijam koszulka ide, bardzo szybko ide, nie chce tracić dystansu, masuje, ale nie przechodzi w marszu, tym bardziej tak szybkim. Staje, masuje, coś lepiej. Zaczynam biec. Musze się bardzo mocno uciskać, bardzo boli. Znowu staje, ruszam, staje. Dobiegam do punktu z wodą pije. I w końcu mega beknięcie, ciśnienie schodzi. Jest dużo lepiej, ale nie bez objawów. Da się biec poniżej 5min/km, ale musze być zgarbiony, żeby odciążyć brzuch, masakra... Na 37km wyprzedziła mnie grupa na 3.00... Na 39-40 grupa na 3.10... W głowie jeden cele, chciaż musze ten plan miminum zrobić, te zasrane 3.15... Jest wszystko, trzeba biec, uciskam brzuch napieram do przodu. Na 40km musiałem znowu iść do wodopoju, napiłem się beknąłem kilka razy. I zacząłem biec, gdy się zatrzymywałem tłumy mnie wyprzedzały, gdy zaczynałem biec, ja wyprzedałem ich, ogólenie ostatnie km to marszobieg, a i tak tempo km w okolicy 5min/km. Dopóki kolka nie uziemiała to mogłem mocno naparzać, a potem stop i szybki marsz i próba bekania!!! CO ZA SYF!!! Wszystko wino Tuska!
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Od ronda z palmą to już łapa w brzuch, ostatnie picie była, bekania i spinam się, nie myśle o bólu, chce, żeby ta nierówna walka z brzuchem jakoś została nagrodzona, mimo porażki niech chociaż plan minimum się wypełni. Na dowód tego, że moc była ostatnie km 4,22 4,30, 4,06. Niekórzy pisali, że ściana, że wyszukiwanie wymówek. Dobrze. Chciałem to dokładnie opisać, żeby ktoś wyciągnął wnioski, ja również. Nie wiem, czy to przypadek czy dieta. Coś nie zagrało. Nie było mowy o ścianie. Miałem ściane w debiucie. Wiem czym się objawia. Tutaj nie została zaobserwowana
![:nienie:](./images/smilies/nienie.gif)
Była siła, była moc, były niebolące nogi. Nie było możliwości, nie dało się tego oszukać. Może mogłem starać się zwymiotować jednak za wszelką cene? Nie wiem, teraz nie sprawdze...
Ostatnie metry świetne, bardzo dużo kibiców, przed Narodowym, jak i oczywiście na całej trasie, mega doping, świetne ekipy z bębnami, świetne zespoły muzyczne, naprawde to pomagało w utrzymaniu motywacji. Tak jak wspominałem wolontariusze na medal, naprawde miło na to się patrzy. Wracając do finiszu, wbiegam na płyte stadionu. Widze, że 3.15 będzie połamane, przebiegam. Medal na szyje, ide po kurtke. Ale przypomniałem sobie o masażu. Bo nie wspomniałem o tym wcześniej. Za każdym razem, gdy musiałem się zatrzymać przy bólu brzucha, potem musiałem ruszyć, akżdy wie jak taki interwał wpływa na mieśnie po takim tempie i tylu km. Skurcze łydek miałem masakryczne. Na moście ostatnie 3km mimo, że szybkie to przebiegłem jak na szczudłach. Ale euforia mety robi swoje. Poczekałem w kolejce. Spotkałem się z 2 Panami, z którymi tak dobrze mi się biegło. Jeden sporo połamał 3h, drugi miał kryzys i 3.08 wybiegał.
Moja kolej, położyłem się na stół. Masuje mnie miły Pan. Zajebiste uczucie. Mam zejść, a tu zonk! Mega skurcze! Szybko się kłade, próbuje rozciągać, nie da się. Krzycze z bólu, nie moge sobie poradzić, on walczy z moimi łydkami, nie wiem co się dzieje. Masakra! Łzy napływają mi do oczu! Totalny ból! Po jakimś czasie ułożył mnie w jakieś sensowane pozycji. Próbuje zejść, powtórka, to samo! Pyta się co piłem, opowiadam mu, że wode, bo mam biegunke i pewnie straciłem minerały i dlatego teraz te skurcze. Przynosi 2 izotoniki, karze mi wypić od razu. Wypijam! Potem trzeciego! Masuje, rozciąga. Na sam koniec zakłąda mi spodnie i buty, schodze, jest ok. Spędziłem na stole godzine!!! GODZINE!
Poszedłem po kurtke, ubrałem się bo dygotałem z zimna, nie polewałem się wodą na trasie. Zwykle to robie, ale nie byłem wczoraj styrany tempem, żeby to robić. Ubrałem się poszedłem po posiłem. Pyszny jak dla mnie makaron i jabłko. Potem poszedłem tak gdzie ciepło, czyli na targi. Tam spotkałem Mikołaja który pobieg poniżej 3.35. To tez jest agent. Przebieg w tym roku 400km... W tym we wrześniu całym może 40-50... Może
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Dużo jeździ na rowerze szosowym, pływa. Startował w 1/2 IM w tm roku ukończył koło 6h.
Wyszliśmy ze stadionu, potem na przystanek. Pojechaliśmy na Gocław w śmiesznych żółtych workach. Kto nie wiedział, ze dziś maraton, to pewnie patrzył jak na debili... Ale luźno
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
Za pare chwil udałem się do upragnionego WC już w mieszkaniu. Reszta płynów ze mnie zjeciła. Położyliśmy się i oglądaliśmy jak Huzarski ma szanse na wygranów ze startu wspólnego, niestety jemu też się nie udało. Po 16 zebrałem się, podziękowałem na nocleg. Pojechałem na Centralny. Kupiłęm bilet. Poszedłem do Złotych Tarasów po jakąś kanapke z kurczakiem i 2x McFlurry
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Potem do pociągu i do domku. Z dworca przedrałowałem jeszcze 3km na pieszo na moje osiedle. Fajnie bo rozciągnąłem pospinane gnaty. Dziś jest już dobrze. Biodro, pachwina nic się nie odzywa. W czasie biegu też nic nie bolało, oprócz tego zasranego brzucha! Kolana też nic i co najlepsze to stopy są wolne od pęcherzy, odcisków, to naprawde miłe zaskoczenie. Biegam w skarpetkach Kalenji Run 800, już chyba nie można ich kupić, posmarowałem stopy jakimś kremem z Decathlonu, sporadycznie go używam. Buciki to kochane Faas 500, już mają 2500km przelotu, a są w świetnym stanie, prane wiele, wiele razy. Są wyklepane, w sumie to się z nich już startówki zrobiły
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Ale biegam ze śródstopia to mogą być wyklepane...
Analizowałem co mogło być nie tak. Na ta chwile skurcze łydek po biegu to myśle, że chodzi o to, o czym napisałem, starty i zatrzymania. A do tego uświadomiłem sobie, że przez zaspanie Mikołaja prawie spóźniliśmy się na start i nie zrobiłem rozgrzewki ani telikatnego rozciągania!!! A zawsze, przed każdym treningiem się rozciągam i rozgrzewam!!! Na poprostu kabaret!!! Cały ten maraton to splot tak dziwnych sytuacji, tyle tego jest, pewnie nawet nikt do teraz nie doczytał, tyle tego jest... No jaja jakieś!
I ogólnie ten start traktowałem jako porażke. Czas mam w dupie, co to jest 3.14.33 netto (3.14.34 brutto), dla niektórych wynik, którego nigdy nie osiągną, dużo by dali za taką życiówke... Dla innych to wynik kpina, bo jak patrzy na to ktoś z poziomu 2.50, 2.35, bo po szybszych to nawet nie mówie. bardzo dobry tekst Kulawego Psa odnośnie życiówek czytałem wczoraj w drodze powrotnej w Bieganiu, które było dodane w pakiecie. Wracając do głównej myśli. Wynik nie jest zły, był to plan miminum. Traktuje go jako porażke, wynik... bo cały maraton traktuje jako sukces. Sukces dlatego, bo nauczyłem się więcej i przeżyłem więcej niż, bym dobiegł w tempie, które mnie nie odcięło i złamał 3h. Wiem, że znajda się głosy mówiące, że nie, nie ma opcji. Ja natomiast wiem, że 3h wchodzi gładko, nie można powiedzieć, że bez problemu, bo to już dla AMATORÓW szybkie bieganie, ale gładko, stać mnie na to, warunki pogodowe były mega. Szkoda, że tak wyszło. Ale nie umieram jutro. Mam sporo czasu. Ja się nie zadowole złamaniem 3h. Będe walczył dokąd się da, bo cieszy mnie to co robie. Styrał mnie ten brzuch totalnie, ale wiedziałem, że żyje. O to w tym chodzi! O pasje, o ból, o dotknięcie tego, czego nie można dotknąć przy normalnym poziomie funkcjonowania i komfortu. Wchodzisz w siebie, łączysz się z tym co Cię otacza, fukcjonujesz inaczej.
Więcej nie będe pisał. Reważ będzie zakontraktowany.
Podsumowując jedynie:
(endomondo mi pokazało 500m więcej i 3,11 czas, dobrze, że uruchomie tego garmina w końcu)
3.14.33 - 3h14min33s (brutto 3h14min34s) - miejsce 461 - tempo 4,37min/km
Poszczególne km:
1 4,16
2 4,29
3 4,11
4 4,09
5 4,12
6 4,09
7 4,06
8 4,07
9 3,54
10 4,20
11 4,12
12 4,09
13 4,08
14 4,06
15 4,15
16 4,06
17 4,06
18 3,56
19 4,05
20 4,02
21 4,13
22 4,13
23 4,07
24 4,18
25 4,12
26 4,26
27 4,29
28 4,46
29 4,39
30 4,39
31 4,51
32 7,32
33 6,13
34 4,53
35 4,59
36 4,43
37 4,52
38 5,16
39 6,10
40 4,22
41 4,30
42 4,08
Jeszcze jedno... Jednak ten mój trening z kosmosu nie był to końca zły...
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Ale postanowiłem teraz dla odmiany do wiosennego maratonu przygotować się co do joty według planu. Kupie Danielsa, albo Jurka, przeczytam, przeanalizuje i przygotuje się... Tak dla odmiany...
Jeszcze odnośnie wagi. Startowałem z wagą 67kg, dziś rano po bardzo dużej ilości jedzenia i picia wczoraj 66 równe...
Kupiłem dziś książke Kiliana, ze niżką 30zł... Warto...
Dobra to tyle, naprawde już więcej nie napisze...
WSZYSTKIM KTÓRZY UKOŃCZYLI GRATULUJE!!!