DOMinika - myślami w 2013
Moderator: infernal
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Żyję, żyję... ale nie zdecydowałam jeszcze, czy będę kontynuować bloga. Czy w takiej formie. Nie jest ona raczej ciekawa, choć nie ukrywam, że takie popisywanie pozwala mi nie prowadzić innych notatek.
Dwa tygodnie chorowałam, niby nie poważnie, ale w momencie, gdy nie możesz brać żadnych leków zapalenie zatok do przyjemnych nie należy. Nigdy nie należy, ale w ciąży jest szczególnie nieprzyjemnie. Na szczęście udało się zwalczyć infekcję.
Od czwartku wreszcie wstąpiły we mnie nowe siły!
W niedzielę przebiegłam 17,5 km w tempie 5,24 min/km i znowu poczułam, że żyję
Jednak drugi trymestr to jet TO
Powoli też przechodzi mi nerwowość. Powoli...
Dwa tygodnie chorowałam, niby nie poważnie, ale w momencie, gdy nie możesz brać żadnych leków zapalenie zatok do przyjemnych nie należy. Nigdy nie należy, ale w ciąży jest szczególnie nieprzyjemnie. Na szczęście udało się zwalczyć infekcję.
Od czwartku wreszcie wstąpiły we mnie nowe siły!
W niedzielę przebiegłam 17,5 km w tempie 5,24 min/km i znowu poczułam, że żyję
Jednak drugi trymestr to jet TO
Powoli też przechodzi mi nerwowość. Powoli...
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Jednak postanowiłam dziś napisać... kilka słów o bieganiu i aktywności w ciąży.
Temat nie jest łatwy, choć każda biegająca mama, które urodziła zdrowe dziecko potwierdza, że aktywność pomogła jej raczej niż zaszkodziła w przetrwaniu ciąży. Powoli też kobieta z "brzuszkiem" przestaje budzić, aż takie zdumienie na siłowni, czy basenie. Nadal jednak narażona jest na wiele komentarzy - czy to skierowanych bezpośrednio, czy przewijających się gdzieś tam za plecami. I wciąż mama, która chce być aktywna, do końca nie wie, czy powinna i jak powinna ćwiczyć, żeby na pewno nie zaszkodzić dziecku.
Problemem pierwszym jest to, czy w ogóle w ciąży ćwiczyć. Tu odpowiedź wszystkich specjalistów jest raczej zgodna - zdecydowanie tak, jeżeli ciąża przebiega prawidłowo. Ale co to znaczy prawidłowo i czy przyszła mama (często debiutująca w tej roli) jest w stanie ocenić, czy ciąża rzeczywiście jest "książkowa". Celowo piszę, że ta ocena zazwyczaj spada na mamę, bo jednak ginekologów, którzy świadomie i z pełną odpowiedzialnością pozwoliliby na bieganie w ciąży można policzyć na palcach jednej ręki. Owszem - mało intensywne ćwiczenia "tak" - nordic walking, joga, pływanie żabką. Ćwiczenia pozwalają dotlenić organizm, utrzymują go na jakimś poziomie sprawności, dostarczają endorfin. Ale z bieganiem jest problem...
Dla dużej grupy ludzi, w tym także lekarzy, bieganie kojarzy się z dużymi intensywnościami, z dużym wysiłkiem. Tymczasem (na swoim przykładzie!) napiszę, że podczas biegania z prędkością 10,5-11 km/h utrzymuję tętno niższe niż podczas dość spokojnych zajęć na spinningu. Mój organizm po prostu jest przyzwyczajony do tego rodzaju ruchu, a obniżenie prędkości średnio o minutę na kilometr pozwala utrzymać intensywność na poziomie 60%. Czyli niską, w żaden sposób nie zagrażającą dziecku. Mięśnie są przyzwyczajone, głowa również odbiera to jako stan normalny. Na rowerze dość szybko osiągam pułap 135-140 bpm, pomimo że nie czuję żadnego zmęczenia, a intensywność odbieram jako niższą niż przy bieganiu...
Wydaje mi się, że w przypadku ćwiczeń w ciąży rzeczywiście nie powinno się uogólniać, a jedynie zalecać aktywność na poziomie 60, max 70%. Jaka to będzie forma aktywności - tu już wybór musi należeć do kobiety, bo to ona odbiera sygnały od dzidziusia i od swojego ciała. Ja zupełnie inaczej podchodzę do tej kwestii w drugiej ciąży - podświadomie mam więcej obaw, na pewno nie chcę biegać "na siłę". Przez cały trzeci miesiąc przebiegłam kilkadziesiąt kilometrów - po prostu mój organizm źle się czuł z tą formą aktywności. Zupełnie inaczej jest teraz - w drugim trymestrze - gdy czuję, że bieganie znowu sprawia mi frajdę. Nie na darmo większość specjalistów zaleca odsunięcie na bok ćwiczeń w pierwszym trymestrze. Czy są ku temu naukowe podstawy?
Jako główny powód podaje się, że 90% poronień ma miejsce w pierwszych 12 tygodniach. Nikt jednak nie wie, czy aktywność może mieć wpływ na takie przypadki, czy to rzeczywiście tylko reakcja obronna natury przed ciążami upośledzonymi. Są ginekolodzy, który wręcz starają się przekonać kobiety, że w zdrowej ciąży (znowu to określenie) nie ma przeciwskazań do aktywności, nawet w tym pierwszym okresie. Jednak w jodze nakazuje się przerwę na czas drugiego i trzeciego miesiąca. A że Chińczycy to mądrzy ludzie, to pewnie coś w tym jednak jest...
Ze swojej strony dodam, że w pierwszych 4-5 tygodniach mojej aktualnej ciąży (nie pamiętam, jak to było w pierwszej, ale raczej cały pierwszy trymestr wspominam traumatycznie) miałam niesamowity wzrost formy. Nagle złapałam wiatr w żagle, ciągły po pofałdowanej trasie biegałam poniżej 4 min/km przy tętnie 140 bpm... aż nagle przyszedł taki dzień, że nie byłam w stanie pokonać 10 km w tempie 5,30. Po prostu odpłynęły ze mnie wszystkie siły. Na prawie 2 miesiące. Odebrałam to jako jasny komunikat organizmu, że czas przystopować, albo poszukać innej aktywności. Przesiadłam się na rower. Do pedałowania awersji nie miałam.
Sądze, że przede wszystkim bieganie i ćwiczenia w ciąży powinny służyć mamie w utrzymaniu dobrego nastroju i formy, ale kategorycznie nie powinny stanowić sposobu na poprawę wydolności... bo to nie ten czas. Powinny pomóc w odpowiednim przybieraniu na wadze, ale nie mogą stać się sposobem odchudzania! Niestety dość często tak się dzieje, a nie tędy droga. Urodzenie dziecka z małą masą będzie dla przyszłej mamy większym problemem niż dodatkowe 2 kilogramy, których zrzucenie zajmie tydzień, czy dwa. Bo nigdy nie chudnie się tak szybko i skutecznie jak po urodzeniu dziecka. Wystarczy tylko karmić i chodzić na spacary. A gdy dodamy do tego bieganie...
Większość (nie chciałabym skłamać, że wszystkie, ale możliwe że tak) ze znanych mi mam, pół roku po porodzie była szczuplejsza i lepiej wyglądała oraz czuła się z własnym ciałem niż przed ciążą. Niezależnie od tego, czy ćwiczyły w ciąży. Aż zaczęłam się w pewnym momencie zastanawiać, czy ja obracam się w jakieś szczególnej grupie osób? Ale nie, moje znajome wywodzą się naprawdę z różnych środkowisk, są w różnym wieku i prowadzą różny tryb życia. To nie tak, że wszystkie są biegaczkami, czy ćwiczą. Wszystkie jednak jako mamy wypiękniały. Może to po prostu dobre czasy dla młodych mam
Wracając do aktywności - nie wiem, jak w tej ciąży będzie ze mną, jak długo będę biegać. Na pewno postaram się kontynuować jogging do momentu, gdy będzie sprawiał mi przyjemność. Chciałabym ćwiczyć i być aktywna do końca, ale zobaczymy, jak to będzie. Teraz zaczyna się piętnasty tydzień, dobry czas na ćwiczenia. Brzuch już jest widoczny, dwa i pół kilo do przodu, ale to wciżąż nic w porównaniu do tego, co będzie za 3 miesiące... No i niestety zbliża się zima. A już w ten weekend czeka nas zmiana czasu i o 16.30 będzie ciemno...
Temat nie jest łatwy, choć każda biegająca mama, które urodziła zdrowe dziecko potwierdza, że aktywność pomogła jej raczej niż zaszkodziła w przetrwaniu ciąży. Powoli też kobieta z "brzuszkiem" przestaje budzić, aż takie zdumienie na siłowni, czy basenie. Nadal jednak narażona jest na wiele komentarzy - czy to skierowanych bezpośrednio, czy przewijających się gdzieś tam za plecami. I wciąż mama, która chce być aktywna, do końca nie wie, czy powinna i jak powinna ćwiczyć, żeby na pewno nie zaszkodzić dziecku.
Problemem pierwszym jest to, czy w ogóle w ciąży ćwiczyć. Tu odpowiedź wszystkich specjalistów jest raczej zgodna - zdecydowanie tak, jeżeli ciąża przebiega prawidłowo. Ale co to znaczy prawidłowo i czy przyszła mama (często debiutująca w tej roli) jest w stanie ocenić, czy ciąża rzeczywiście jest "książkowa". Celowo piszę, że ta ocena zazwyczaj spada na mamę, bo jednak ginekologów, którzy świadomie i z pełną odpowiedzialnością pozwoliliby na bieganie w ciąży można policzyć na palcach jednej ręki. Owszem - mało intensywne ćwiczenia "tak" - nordic walking, joga, pływanie żabką. Ćwiczenia pozwalają dotlenić organizm, utrzymują go na jakimś poziomie sprawności, dostarczają endorfin. Ale z bieganiem jest problem...
Dla dużej grupy ludzi, w tym także lekarzy, bieganie kojarzy się z dużymi intensywnościami, z dużym wysiłkiem. Tymczasem (na swoim przykładzie!) napiszę, że podczas biegania z prędkością 10,5-11 km/h utrzymuję tętno niższe niż podczas dość spokojnych zajęć na spinningu. Mój organizm po prostu jest przyzwyczajony do tego rodzaju ruchu, a obniżenie prędkości średnio o minutę na kilometr pozwala utrzymać intensywność na poziomie 60%. Czyli niską, w żaden sposób nie zagrażającą dziecku. Mięśnie są przyzwyczajone, głowa również odbiera to jako stan normalny. Na rowerze dość szybko osiągam pułap 135-140 bpm, pomimo że nie czuję żadnego zmęczenia, a intensywność odbieram jako niższą niż przy bieganiu...
Wydaje mi się, że w przypadku ćwiczeń w ciąży rzeczywiście nie powinno się uogólniać, a jedynie zalecać aktywność na poziomie 60, max 70%. Jaka to będzie forma aktywności - tu już wybór musi należeć do kobiety, bo to ona odbiera sygnały od dzidziusia i od swojego ciała. Ja zupełnie inaczej podchodzę do tej kwestii w drugiej ciąży - podświadomie mam więcej obaw, na pewno nie chcę biegać "na siłę". Przez cały trzeci miesiąc przebiegłam kilkadziesiąt kilometrów - po prostu mój organizm źle się czuł z tą formą aktywności. Zupełnie inaczej jest teraz - w drugim trymestrze - gdy czuję, że bieganie znowu sprawia mi frajdę. Nie na darmo większość specjalistów zaleca odsunięcie na bok ćwiczeń w pierwszym trymestrze. Czy są ku temu naukowe podstawy?
Jako główny powód podaje się, że 90% poronień ma miejsce w pierwszych 12 tygodniach. Nikt jednak nie wie, czy aktywność może mieć wpływ na takie przypadki, czy to rzeczywiście tylko reakcja obronna natury przed ciążami upośledzonymi. Są ginekolodzy, który wręcz starają się przekonać kobiety, że w zdrowej ciąży (znowu to określenie) nie ma przeciwskazań do aktywności, nawet w tym pierwszym okresie. Jednak w jodze nakazuje się przerwę na czas drugiego i trzeciego miesiąca. A że Chińczycy to mądrzy ludzie, to pewnie coś w tym jednak jest...
Ze swojej strony dodam, że w pierwszych 4-5 tygodniach mojej aktualnej ciąży (nie pamiętam, jak to było w pierwszej, ale raczej cały pierwszy trymestr wspominam traumatycznie) miałam niesamowity wzrost formy. Nagle złapałam wiatr w żagle, ciągły po pofałdowanej trasie biegałam poniżej 4 min/km przy tętnie 140 bpm... aż nagle przyszedł taki dzień, że nie byłam w stanie pokonać 10 km w tempie 5,30. Po prostu odpłynęły ze mnie wszystkie siły. Na prawie 2 miesiące. Odebrałam to jako jasny komunikat organizmu, że czas przystopować, albo poszukać innej aktywności. Przesiadłam się na rower. Do pedałowania awersji nie miałam.
Sądze, że przede wszystkim bieganie i ćwiczenia w ciąży powinny służyć mamie w utrzymaniu dobrego nastroju i formy, ale kategorycznie nie powinny stanowić sposobu na poprawę wydolności... bo to nie ten czas. Powinny pomóc w odpowiednim przybieraniu na wadze, ale nie mogą stać się sposobem odchudzania! Niestety dość często tak się dzieje, a nie tędy droga. Urodzenie dziecka z małą masą będzie dla przyszłej mamy większym problemem niż dodatkowe 2 kilogramy, których zrzucenie zajmie tydzień, czy dwa. Bo nigdy nie chudnie się tak szybko i skutecznie jak po urodzeniu dziecka. Wystarczy tylko karmić i chodzić na spacary. A gdy dodamy do tego bieganie...
Większość (nie chciałabym skłamać, że wszystkie, ale możliwe że tak) ze znanych mi mam, pół roku po porodzie była szczuplejsza i lepiej wyglądała oraz czuła się z własnym ciałem niż przed ciążą. Niezależnie od tego, czy ćwiczyły w ciąży. Aż zaczęłam się w pewnym momencie zastanawiać, czy ja obracam się w jakieś szczególnej grupie osób? Ale nie, moje znajome wywodzą się naprawdę z różnych środkowisk, są w różnym wieku i prowadzą różny tryb życia. To nie tak, że wszystkie są biegaczkami, czy ćwiczą. Wszystkie jednak jako mamy wypiękniały. Może to po prostu dobre czasy dla młodych mam
Wracając do aktywności - nie wiem, jak w tej ciąży będzie ze mną, jak długo będę biegać. Na pewno postaram się kontynuować jogging do momentu, gdy będzie sprawiał mi przyjemność. Chciałabym ćwiczyć i być aktywna do końca, ale zobaczymy, jak to będzie. Teraz zaczyna się piętnasty tydzień, dobry czas na ćwiczenia. Brzuch już jest widoczny, dwa i pół kilo do przodu, ale to wciżąż nic w porównaniu do tego, co będzie za 3 miesiące... No i niestety zbliża się zima. A już w ten weekend czeka nas zmiana czasu i o 16.30 będzie ciemno...
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Niestety sezon przeziebieniowy znowu dał mi się we znaki i kilka dni przeleżałam w łóżku. Zapalenie gardła...
Muszę teraz na siebie zdecydowanie bardziej uważać! Bo niestety nie moge leczyć się fervexem i grzanym piwem;)
W ciąży każde przeziębienie to studiowanie ulotek leków,wypytywanie różnych lekarzy, czy na pewno można wziąć środek, na którym przecież napisano, że nie zaleca się stosowania kobietom w ciąży... A i tak kończy się na ciepłej kołdrze, mleku z miodem i czosnkiem (choć ten też nie jest zalecany w dużych ilościach; podobnie jak witamina C i rutyna...).
Na szczęście udało mi się wszystko wypocić, wyleżeć. I mam już dość lekarzy na dzień doby wypisujących antybiotyk. Co się stało? Niedługo uwierzę w międzynarodowy spisek mający obniżyć naszemu społeczeństwu odporność;)
Ale ad rem. Choć teraz ciężko pisać coś więcej o aktywności. W październiku przebiegłam tylko 108 km. Trochę pospinningowałam.
Listopad zaczął się bardziej optymistycznie, choć już czuję, że godzina ćwiczeń to zupełne optimum. Ćwiczeń aerobowych, rzecz jasna. Mam takie poczucie, że ten okres odpoczynku naprawdę jest potrzebny. Że oczywiście formę chcę podtrzymywać, ale tylko na tyle, na ile będzie to związane z przyjemnością. Nic na siłę, nic na zapas.
Muszę teraz na siebie zdecydowanie bardziej uważać! Bo niestety nie moge leczyć się fervexem i grzanym piwem;)
W ciąży każde przeziębienie to studiowanie ulotek leków,wypytywanie różnych lekarzy, czy na pewno można wziąć środek, na którym przecież napisano, że nie zaleca się stosowania kobietom w ciąży... A i tak kończy się na ciepłej kołdrze, mleku z miodem i czosnkiem (choć ten też nie jest zalecany w dużych ilościach; podobnie jak witamina C i rutyna...).
Na szczęście udało mi się wszystko wypocić, wyleżeć. I mam już dość lekarzy na dzień doby wypisujących antybiotyk. Co się stało? Niedługo uwierzę w międzynarodowy spisek mający obniżyć naszemu społeczeństwu odporność;)
Ale ad rem. Choć teraz ciężko pisać coś więcej o aktywności. W październiku przebiegłam tylko 108 km. Trochę pospinningowałam.
Listopad zaczął się bardziej optymistycznie, choć już czuję, że godzina ćwiczeń to zupełne optimum. Ćwiczeń aerobowych, rzecz jasna. Mam takie poczucie, że ten okres odpoczynku naprawdę jest potrzebny. Że oczywiście formę chcę podtrzymywać, ale tylko na tyle, na ile będzie to związane z przyjemnością. Nic na siłę, nic na zapas.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Tutaj też napiszę
Z przyczyn wiadomych będę wyłączona przez pewien czas z życia zawodowego, dlatego szukam osoby na zastępstwo na okres 9 miesięcy; praca od przyszłego roku, niepełen wymiar godzin, umowa zlecenie; praca w Warszawie (siedziba PUMY na Woli).
Szukamy osoby do pracy na zastępstwo w siedzibie firmy PUMA Polska, na okres 9 miesięcy. Praca w niepełnym wymiarze godzin, na umowę zlecenie. Gwarantujemy dużą szansę rozwoju zawodowego oraz ciekawe wyzwania.
Wymagamy:
- doświadczenia w marketingu i PR (mogą to być praktyki, ale naprawdę w marketingu - nie szukamy sprzedawców)
- doświadczenia w kontaktach z mediami oraz umiejętności posługiwania się media planami
- bardzo dobrej znajomości poprawnej polszczyzny i umiejętności redagowania różnorodnych tekstów
- płynnej znajomości języka angielskiego
- swobodnego poruszania się w aktualnych trendach modowych
- dobrej znajomości tematyki biegowej
- odporności na stres i zdolności do szybkiego uczenia się
- optymizmu i kreatywności w działaniu
CV i listy motywacyjne prosimy przesyłać na adres kinga.nasilowska@puma.com
Więcej info na priv
Z przyczyn wiadomych będę wyłączona przez pewien czas z życia zawodowego, dlatego szukam osoby na zastępstwo na okres 9 miesięcy; praca od przyszłego roku, niepełen wymiar godzin, umowa zlecenie; praca w Warszawie (siedziba PUMY na Woli).
Szukamy osoby do pracy na zastępstwo w siedzibie firmy PUMA Polska, na okres 9 miesięcy. Praca w niepełnym wymiarze godzin, na umowę zlecenie. Gwarantujemy dużą szansę rozwoju zawodowego oraz ciekawe wyzwania.
Wymagamy:
- doświadczenia w marketingu i PR (mogą to być praktyki, ale naprawdę w marketingu - nie szukamy sprzedawców)
- doświadczenia w kontaktach z mediami oraz umiejętności posługiwania się media planami
- bardzo dobrej znajomości poprawnej polszczyzny i umiejętności redagowania różnorodnych tekstów
- płynnej znajomości języka angielskiego
- swobodnego poruszania się w aktualnych trendach modowych
- dobrej znajomości tematyki biegowej
- odporności na stres i zdolności do szybkiego uczenia się
- optymizmu i kreatywności w działaniu
CV i listy motywacyjne prosimy przesyłać na adres kinga.nasilowska@puma.com
Więcej info na priv
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Uczę się pokory.
Uspakajam się.
Sądzę, że nauczyłam się ze sobą rozmawiać i nieśmiało zauważam, że chyba teraz da się mnie lubić. Ja zaczęłam lubić siebie.
Zawsze to krok do przodu.
Kolejny krok w dorosłość.
Dorosłość, która zawsze mnie przerażała. Wiązała się z odpowiedzialnością... także za każde wypowiedziane słowo. A język, niestety, mam cięty. Choleryczka ze mnie... Charakter można szlifować, ale chyba nie warto z nim walczyć. Każdy temperament, każda osobowość wiąże się z lepszymi i gorszymi stronami.
Trzeba siebie polubić.
Moja ciąża szybkimi krokami zmierza do półmetka. Minął 17-ty tydzień. Brzuch już ciężko ukryć, choć jeszcze dużo ubrań na mnie pasuje. Niestety nie omijają mnie przykrości, jak grypa żołądkowa, która męczyła najpierw Bartusia, potem Maćka, aż wreszcie uderzyła we mnie. Po dwóch dniach wymiotów nie wiedziałam, jak się nazywam. Na szczęście dzisiaj jest już dobrze, a oględziny Kacperka również wypadły pomyślnie (i załapałam się na dodatkowe USG - a to chyba najbardziej wyczekiwane momenty - chwile, gdy możesz zobaczyć swoje dziecko, jego ruchy, bicie serduszka. To szczególnie ważne teraz, gdy ruchy dziecka są jeszcze praktycznie niewyczuwalne, pojedyncze).
Bardzo dobrze czuję się teraz fizycznie. Brzuch trochę przeszkadza, ale jest jeszcze na tyle niewielki, że ćwiczyć mogę. Przez pierwsze 10 dni listopada przebiegłam 60 km, 3 razy byłam na spinningu. Jazda na rowerku sprawia mi bardzo wiele frajdy, powoduje naprawdę pozytywne zmęczenie. Bieganie natomisat jest wolnością. Wybiegając na pola, czy do lasu nie patrzę na zegarek. Nie ma to teraz najmniejszgo znaczenia. Biegnąc odpoczywam, dotleniam się. Niestety, w ciągu tygodnia ćwiczę na siłownianej bieżni. Niestety, bo choć lubię bieżnię, to nie mogę oddać się przestrzeni, tak jak podczas biegania na świeżym powietrzu. Z góry też muszę zaplanować prędkość. A teraz nie mam na to ochoty. Chciałabym, żeby nogi same decydowały.
Chwilami czuję ukłucie zazdrości, gdy widzę osoby biegające. I nie chodzi o osiąganie wyników na zawodach, ale możliwość "poniewierki" na treningu. Teraz nie mogę doprowadzić się do takiego zmęczenia. Mogę natomiast czytać, analizować i próbować przygotować się psychicznie na kolejny sezon biegowy. Może na jesieni będę już nieźle biegać. Zobaczymy. Ważne, że tego chcę, że czuję, że jeszcze wiele przede mną Że jako spełniona mama mogę czerpać szczęście z bardzo wielu źródeł
Zawsze chciałam być mamą.
To najpiękniesza rola na świecie.
A mały człowieczek, który przytula się do Ciebie mówiąc "kocham cię najbardziej na świecie"... to nagroda cenniejsza niż wszystkie trofea.
Uspakajam się.
Sądzę, że nauczyłam się ze sobą rozmawiać i nieśmiało zauważam, że chyba teraz da się mnie lubić. Ja zaczęłam lubić siebie.
Zawsze to krok do przodu.
Kolejny krok w dorosłość.
Dorosłość, która zawsze mnie przerażała. Wiązała się z odpowiedzialnością... także za każde wypowiedziane słowo. A język, niestety, mam cięty. Choleryczka ze mnie... Charakter można szlifować, ale chyba nie warto z nim walczyć. Każdy temperament, każda osobowość wiąże się z lepszymi i gorszymi stronami.
Trzeba siebie polubić.
Moja ciąża szybkimi krokami zmierza do półmetka. Minął 17-ty tydzień. Brzuch już ciężko ukryć, choć jeszcze dużo ubrań na mnie pasuje. Niestety nie omijają mnie przykrości, jak grypa żołądkowa, która męczyła najpierw Bartusia, potem Maćka, aż wreszcie uderzyła we mnie. Po dwóch dniach wymiotów nie wiedziałam, jak się nazywam. Na szczęście dzisiaj jest już dobrze, a oględziny Kacperka również wypadły pomyślnie (i załapałam się na dodatkowe USG - a to chyba najbardziej wyczekiwane momenty - chwile, gdy możesz zobaczyć swoje dziecko, jego ruchy, bicie serduszka. To szczególnie ważne teraz, gdy ruchy dziecka są jeszcze praktycznie niewyczuwalne, pojedyncze).
Bardzo dobrze czuję się teraz fizycznie. Brzuch trochę przeszkadza, ale jest jeszcze na tyle niewielki, że ćwiczyć mogę. Przez pierwsze 10 dni listopada przebiegłam 60 km, 3 razy byłam na spinningu. Jazda na rowerku sprawia mi bardzo wiele frajdy, powoduje naprawdę pozytywne zmęczenie. Bieganie natomisat jest wolnością. Wybiegając na pola, czy do lasu nie patrzę na zegarek. Nie ma to teraz najmniejszgo znaczenia. Biegnąc odpoczywam, dotleniam się. Niestety, w ciągu tygodnia ćwiczę na siłownianej bieżni. Niestety, bo choć lubię bieżnię, to nie mogę oddać się przestrzeni, tak jak podczas biegania na świeżym powietrzu. Z góry też muszę zaplanować prędkość. A teraz nie mam na to ochoty. Chciałabym, żeby nogi same decydowały.
Chwilami czuję ukłucie zazdrości, gdy widzę osoby biegające. I nie chodzi o osiąganie wyników na zawodach, ale możliwość "poniewierki" na treningu. Teraz nie mogę doprowadzić się do takiego zmęczenia. Mogę natomiast czytać, analizować i próbować przygotować się psychicznie na kolejny sezon biegowy. Może na jesieni będę już nieźle biegać. Zobaczymy. Ważne, że tego chcę, że czuję, że jeszcze wiele przede mną Że jako spełniona mama mogę czerpać szczęście z bardzo wielu źródeł
Zawsze chciałam być mamą.
To najpiękniesza rola na świecie.
A mały człowieczek, który przytula się do Ciebie mówiąc "kocham cię najbardziej na świecie"... to nagroda cenniejsza niż wszystkie trofea.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Dzisiaj będzie jeszcze mniej o bieganiu niż ostatnio. Teraz więcej chadzam na spinning, na aerobik niż biegam. Ćwiczę praktycznie codziennie, około godziny. Na więcej nie mogę sobie pozwolić, bo jednak praca mnie męczy, Bartuś jest bardzo absorbujący. A regeneracja zajmuje coraz więcej czasu. Staram się sypiać conajmniej osiem godzin, ale gdybym mogła dobijamłabym do dziesięciu.
Marzy mi się "pobyczenie w słońcu"... aj, te jesienne marzenia Na szczęście już za miesiąc święta i dzień zacznie się wydłużać. I ja będę coraz bliżej końca. Bo choć ciąża to nie choroba, to jednak stanowi dość duży dyskomfort
Dzisiaj będzie o literaturze czerpiącej inspirację w bieganiu. O książkach, które... zawiodły mnie, a ich powtórna lektura nie poprawiła sprawy. O książkach, na temat których tyle superlatyw powiedziano... a ja, cholera! nie wiem czemu!
Zacznę od tego, że od kiedy w wieku 3 i pół roku nauczyłam się czytać, czytam dużo. Czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce. Bo czytam szybko. Bo bez czytania czegoś mi w życiu brakuje. Nie licząc okresu studiów, gdy na wydziale filozoficzno-historycznym zmuszana byłam połykać tony literatury naukowo-historycznej, czytam z dwóch powodów: dla rozrywki (rzeczy łatwe i lekkie), dla samorozwoju (trochę poważniejsze). W kategorii rozrywki gustuję w LLosie (toż "Szelmostwa" to mistrzostwo świata), Kunderze ("Nieznośną lekkość bytu" znam na wyrywki), klasykach rosyjskich, ale także w fantastyce (czekam na dalsze tomy "Gry o tron", na Godkindowe prawa magii. Uwielbiam "Achaję" i cieszę się z jej kontynuacji). Uwielbiam też wielu autorów bedących twórcami pojedynczych mistrzostw świata.
Generalnie, niezależnie od okresu mojej egzystencji, czytam średnio 2 książki na tydzień. To chyba nałóg silniejszy od biegania. Na pewno pierwszy
Dzisiaj będzie o dwóch pozycjach. O TYCH dwóch pozycjach, które pretendują do książek wyjątkowych, magicznych. Myślałam, by do tego zestwaienia dodać Murakamiego, ale jednak sklasyfikuję go osobno.
URODZENI BIEGACZE i JEDZ I BIEGAJ.
Dzisiaj te pozycje objadę.
trochę im się oberwie. A może nie im, tylko tym, którzy wystawili im recenzje. Recenzje po których spodziewałam się kunsztu literackiego, wielkich emocji, magii.
A tymczasem...
W URODZONYCH BIEGACZACH przez pierwsze 60 stron z hakiem masz ochotę rzucić książkę w ...kąt. Składnia słaba (może wina tłumaczenia, przyznaje, że nie czytałam w oryginale), treść ciężkawa, chaotyczna. Nie ma trzęsienia ziemi. Nic nie wskazuje na to, żeby autor miał się wzbić na wyżyny. A jednak... rozpoczyna się wyścig w Leadville i akcja wyraźnie przyspiesza. Już nie czekamy do końca, zaczynamy żyć historią opowiadaną przez autora. Przyrzekamy sobie conajmniej jeden start w biegu ultra... Mamy coraz większą chęć iść pobiegać. Pobiegać przez kilka godzin, doprowadzić się do metafizycznego stanu, który dany jest bohaterom książki. Niestety, choć druga część, jest znacznie ciekwasza, wiele jest dłużyzn, niepotrzebnych dygresji. Autor jest niekonsekwentny i mało subiektywny. Niepotrzebnie porusza niektóre tematy. Dzisiaj, trochę bawi/niesmaczy bezgraniczne uwielbienie dla Armstronga, dla jego kolarskiej czystości i wielkości. Książka broni się fragmentami genialnymi, gdy jedyne o czym myślisz, to spróbować swoich sił w jakimś nieludzko trudnym biegu.
Niestetety książka jest tak AMERYKAŃSKA... Te infantylne cytaty...
Szkoda.
Po książce Jurka nie spodziewałam się tak wiele, może dlatego nie byłam, aż tak rozczarowana. Ta amerykańska biografia jest lekka, łatwa i przyjemna. Jurek stara się pokazać, że jest COOL, ale od początku czujemy na karku jego kompleksy. Widzimy jak zagłebia się w psychozę, jak nieudolnie próbuje bronionić swojej normalności. Dzieciństwo tego ultramaratończyka odbija się na jego późniejszym życiu. Nie potrafi nie udawadniać sobie czegoś. Bardziej chyba właśnie sobie niż innym, bo jednak jawi nam się jako postać skromna, przyjazna. Bohater balansuje na granicy szaleństwa: nakręcany wspólzawodnictwem przyznaje, że "współzawodnictwo jest w stanie przemienić nawet coś najbardziej banalne zadanie w coś ekscytujacego". Wygrywanie go nakręca. Ale porażki znosi dzielnie. Wie, że czasem trzeba przegrać. Przyznaje, że ultramaraton to szukanie krawędzi. Krawędzi ludzkich możliwości, krawędzi normalności.
Muszę kończyć;)
Marzy mi się "pobyczenie w słońcu"... aj, te jesienne marzenia Na szczęście już za miesiąc święta i dzień zacznie się wydłużać. I ja będę coraz bliżej końca. Bo choć ciąża to nie choroba, to jednak stanowi dość duży dyskomfort
Dzisiaj będzie o literaturze czerpiącej inspirację w bieganiu. O książkach, które... zawiodły mnie, a ich powtórna lektura nie poprawiła sprawy. O książkach, na temat których tyle superlatyw powiedziano... a ja, cholera! nie wiem czemu!
Zacznę od tego, że od kiedy w wieku 3 i pół roku nauczyłam się czytać, czytam dużo. Czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce. Bo czytam szybko. Bo bez czytania czegoś mi w życiu brakuje. Nie licząc okresu studiów, gdy na wydziale filozoficzno-historycznym zmuszana byłam połykać tony literatury naukowo-historycznej, czytam z dwóch powodów: dla rozrywki (rzeczy łatwe i lekkie), dla samorozwoju (trochę poważniejsze). W kategorii rozrywki gustuję w LLosie (toż "Szelmostwa" to mistrzostwo świata), Kunderze ("Nieznośną lekkość bytu" znam na wyrywki), klasykach rosyjskich, ale także w fantastyce (czekam na dalsze tomy "Gry o tron", na Godkindowe prawa magii. Uwielbiam "Achaję" i cieszę się z jej kontynuacji). Uwielbiam też wielu autorów bedących twórcami pojedynczych mistrzostw świata.
Generalnie, niezależnie od okresu mojej egzystencji, czytam średnio 2 książki na tydzień. To chyba nałóg silniejszy od biegania. Na pewno pierwszy
Dzisiaj będzie o dwóch pozycjach. O TYCH dwóch pozycjach, które pretendują do książek wyjątkowych, magicznych. Myślałam, by do tego zestwaienia dodać Murakamiego, ale jednak sklasyfikuję go osobno.
URODZENI BIEGACZE i JEDZ I BIEGAJ.
Dzisiaj te pozycje objadę.
trochę im się oberwie. A może nie im, tylko tym, którzy wystawili im recenzje. Recenzje po których spodziewałam się kunsztu literackiego, wielkich emocji, magii.
A tymczasem...
W URODZONYCH BIEGACZACH przez pierwsze 60 stron z hakiem masz ochotę rzucić książkę w ...kąt. Składnia słaba (może wina tłumaczenia, przyznaje, że nie czytałam w oryginale), treść ciężkawa, chaotyczna. Nie ma trzęsienia ziemi. Nic nie wskazuje na to, żeby autor miał się wzbić na wyżyny. A jednak... rozpoczyna się wyścig w Leadville i akcja wyraźnie przyspiesza. Już nie czekamy do końca, zaczynamy żyć historią opowiadaną przez autora. Przyrzekamy sobie conajmniej jeden start w biegu ultra... Mamy coraz większą chęć iść pobiegać. Pobiegać przez kilka godzin, doprowadzić się do metafizycznego stanu, który dany jest bohaterom książki. Niestety, choć druga część, jest znacznie ciekwasza, wiele jest dłużyzn, niepotrzebnych dygresji. Autor jest niekonsekwentny i mało subiektywny. Niepotrzebnie porusza niektóre tematy. Dzisiaj, trochę bawi/niesmaczy bezgraniczne uwielbienie dla Armstronga, dla jego kolarskiej czystości i wielkości. Książka broni się fragmentami genialnymi, gdy jedyne o czym myślisz, to spróbować swoich sił w jakimś nieludzko trudnym biegu.
Niestetety książka jest tak AMERYKAŃSKA... Te infantylne cytaty...
Szkoda.
Po książce Jurka nie spodziewałam się tak wiele, może dlatego nie byłam, aż tak rozczarowana. Ta amerykańska biografia jest lekka, łatwa i przyjemna. Jurek stara się pokazać, że jest COOL, ale od początku czujemy na karku jego kompleksy. Widzimy jak zagłebia się w psychozę, jak nieudolnie próbuje bronionić swojej normalności. Dzieciństwo tego ultramaratończyka odbija się na jego późniejszym życiu. Nie potrafi nie udawadniać sobie czegoś. Bardziej chyba właśnie sobie niż innym, bo jednak jawi nam się jako postać skromna, przyjazna. Bohater balansuje na granicy szaleństwa: nakręcany wspólzawodnictwem przyznaje, że "współzawodnictwo jest w stanie przemienić nawet coś najbardziej banalne zadanie w coś ekscytujacego". Wygrywanie go nakręca. Ale porażki znosi dzielnie. Wie, że czasem trzeba przegrać. Przyznaje, że ultramaraton to szukanie krawędzi. Krawędzi ludzkich możliwości, krawędzi normalności.
Muszę kończyć;)
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
I listopad za nami. Jestem praktycznie w połowie, dopiero w połowie;) najgorsze tygodnie czekają mnie w zimie, ale na szczęście małe stworzonko świat powinno powitać na wiosnę, gdy wszystko będzie łatwiejsze, jaśniejsze. Nie lubię zimy w mieście.
Jaki był listopad o względem aktywności?
Spinning - 9 razy
Aerobik - 3 razy
Bieganie - 104 km (także utrzymanie statusu quo z października)
Wynik jak najbardziej prozdrowotny
Od wczoraj tylko trochę gorzej ze mną, ale liczę że to chwilowe...
Dzięki możliwości spędzenia dnia w łóżku przeczytałam Trzy mądre małpy. I cóż... Zacznę od komentarza mojego męża, który, jak tylko wziął książkę do ręki i przekartkował, skwitował to jednym zdaniem "kolejny dziennikarz sili się na książkę, a nie jest w stanie nawet 200 stron napisać...". Nie będę ukrywać, że coś w tym jest, choć takiej literatury nam brakuje. W książce Grassa nie ma nic odkrywczego, ale jest tekst o tri. I jest współcześnie, polsko. Na pewno warto się zaznajomić.
Jaki był listopad o względem aktywności?
Spinning - 9 razy
Aerobik - 3 razy
Bieganie - 104 km (także utrzymanie statusu quo z października)
Wynik jak najbardziej prozdrowotny
Od wczoraj tylko trochę gorzej ze mną, ale liczę że to chwilowe...
Dzięki możliwości spędzenia dnia w łóżku przeczytałam Trzy mądre małpy. I cóż... Zacznę od komentarza mojego męża, który, jak tylko wziął książkę do ręki i przekartkował, skwitował to jednym zdaniem "kolejny dziennikarz sili się na książkę, a nie jest w stanie nawet 200 stron napisać...". Nie będę ukrywać, że coś w tym jest, choć takiej literatury nam brakuje. W książce Grassa nie ma nic odkrywczego, ale jest tekst o tri. I jest współcześnie, polsko. Na pewno warto się zaznajomić.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Biegaczem jest ten, kto się czuje biegaczem...
i kropka.
Ostatnio dużo miejsca na forach i na blogach poświęcane jest statusowi maratończyka, czy też w ogóle biegacza. Przyznam szczerze, że często z politowaniem czytam te wpisy. Dlaczego bowiem ktoś miał by dyskredytować kogoś innego za to, że biega wolniej, że krócej, że wybiera imprezy masowe? "Prawdziwe biegi to te, gdzie startują prawdziwi biegacze, a nie masowe skupiska po 5 tys. ludzi" - uśmiałam się szczerze. Mamy teraz nad-biegaczy! Tych lepszych - bo zaczęli swoją przygodę wcześniej, bo gardzą "motłochem"... taki obraz się maluje. Oczywiście to zazwyczaj ci nad-biegacze najgłośniej krzyczą, że wpisowe za duże, że taki, a taki bieg nie powinien mieć miejsca, że limit zły, że zapisy powinny być w biurze zawodów, że koszulki w pakiecie złej jakości...
No dzieciniada kompletna. Ale i wstyd. Że w dobie internetu, gdy mamy zapewnioną anonimowość, tak wiele jest nienawiści, pogardy. Na naszym podwórku.
Polakom brakuje empatii. Na każdym polu. Widać to doskonale w dyskursie politycznym. Ale bieganie (dla mnie przynajmniej) powinno być formą odstresowania, odrealnienia, że napiszę dosadnie - "odchamienia". Każdy ma w sobie jakiś pokład negatywnych uczuć, ale o ile cholerycy, tacy jak ja szybko się z gniewem rozprawiają (czasami potem żałują niektórych słów, ale potrafią przeprosić, przemyśleć), o tyle osoby tłumiące i pielęgnujące w sobie nienawiść to niebezpieczeństwo...
Wracając do tematu - kto (nie) powinien nazywać siebie biegaczem, kto maratończykiem? Dla mnie biegaczem jest każdy, kto uważa się za biegacza. Czy przebiega 10 km w miesiąc, czy sto pięćdziesiąt w tydzień - nie ma to najmniejszego znaczenia. Jeśli czuje się biegaczem, to fantastycznie - jest nas coraz więcej!
Ze słowem "maratończyk" jest już gorzej. No bo najprościej byłoby uznać za godne takiego miana wszystkie osoby, które ukończyły maraton. Zaraz jednak pojawiają się głosy, że maratończyk w całości przebiega maraton. Tutaj jednak wkraczamy na grunt kolejnego problemu, jakim są limity czasowe (które również mogą definiować maratończyka). Pytanie jednak, czy nie lepiej i w tej kwestii pozostawić odpowiedź samemu sobie - jestem maratończykiem, gdy czuję się maratończykiem. Nikomu innemu nic do tego.
...to takie refleksje w południe. Nie wiem czemu, ale miałam ochotę wywewnętrznić się na ten temat.
A z pozytywów - za niecałe 3 tygodnie dzień zacznie się wydłużać. Hura...
i kropka.
Ostatnio dużo miejsca na forach i na blogach poświęcane jest statusowi maratończyka, czy też w ogóle biegacza. Przyznam szczerze, że często z politowaniem czytam te wpisy. Dlaczego bowiem ktoś miał by dyskredytować kogoś innego za to, że biega wolniej, że krócej, że wybiera imprezy masowe? "Prawdziwe biegi to te, gdzie startują prawdziwi biegacze, a nie masowe skupiska po 5 tys. ludzi" - uśmiałam się szczerze. Mamy teraz nad-biegaczy! Tych lepszych - bo zaczęli swoją przygodę wcześniej, bo gardzą "motłochem"... taki obraz się maluje. Oczywiście to zazwyczaj ci nad-biegacze najgłośniej krzyczą, że wpisowe za duże, że taki, a taki bieg nie powinien mieć miejsca, że limit zły, że zapisy powinny być w biurze zawodów, że koszulki w pakiecie złej jakości...
No dzieciniada kompletna. Ale i wstyd. Że w dobie internetu, gdy mamy zapewnioną anonimowość, tak wiele jest nienawiści, pogardy. Na naszym podwórku.
Polakom brakuje empatii. Na każdym polu. Widać to doskonale w dyskursie politycznym. Ale bieganie (dla mnie przynajmniej) powinno być formą odstresowania, odrealnienia, że napiszę dosadnie - "odchamienia". Każdy ma w sobie jakiś pokład negatywnych uczuć, ale o ile cholerycy, tacy jak ja szybko się z gniewem rozprawiają (czasami potem żałują niektórych słów, ale potrafią przeprosić, przemyśleć), o tyle osoby tłumiące i pielęgnujące w sobie nienawiść to niebezpieczeństwo...
Wracając do tematu - kto (nie) powinien nazywać siebie biegaczem, kto maratończykiem? Dla mnie biegaczem jest każdy, kto uważa się za biegacza. Czy przebiega 10 km w miesiąc, czy sto pięćdziesiąt w tydzień - nie ma to najmniejszego znaczenia. Jeśli czuje się biegaczem, to fantastycznie - jest nas coraz więcej!
Ze słowem "maratończyk" jest już gorzej. No bo najprościej byłoby uznać za godne takiego miana wszystkie osoby, które ukończyły maraton. Zaraz jednak pojawiają się głosy, że maratończyk w całości przebiega maraton. Tutaj jednak wkraczamy na grunt kolejnego problemu, jakim są limity czasowe (które również mogą definiować maratończyka). Pytanie jednak, czy nie lepiej i w tej kwestii pozostawić odpowiedź samemu sobie - jestem maratończykiem, gdy czuję się maratończykiem. Nikomu innemu nic do tego.
...to takie refleksje w południe. Nie wiem czemu, ale miałam ochotę wywewnętrznić się na ten temat.
A z pozytywów - za niecałe 3 tygodnie dzień zacznie się wydłużać. Hura...
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Moje pokolenie zdecydowanie jest w wieku prokreacyjnym tyle dziewczyn teraz w ciąży ( może to jakaś ucieczka przed kryzysem;)) niezależnie od powodów to dobry znak, warto mieć dzieci a już dwuipółlatków polecam szczególnie choć wczoraj Bartuś uraczył mnie tekstem "mamo, tam jest kuchnia"... W odpowiedzi na pytanie, co się mówi, gdy się czegoś chce... Facet.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Złamałam trochę swoje zasady, bo jednak wystartowałam w dość już zaawansowanej ciąży (6 miesiąc, koniec 24 tygodnia). Ale możemy uznać, że to tylko sylwestrowa przebieżka w 55,30 (10 km).
Całe szczęście zdrowie powoli wraca i mam nadzieję, że styczeń już mnie tak nie doświadczy. Na szczęście perturbacje zdrowotne dotyczą mojej osoby, a nie Maluszka. W grudniu dużo leżałam i nie zliczę ile wizyt lekarskich odbyłam. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.
Życzę udanego Nowego Roku
Całe szczęście zdrowie powoli wraca i mam nadzieję, że styczeń już mnie tak nie doświadczy. Na szczęście perturbacje zdrowotne dotyczą mojej osoby, a nie Maluszka. W grudniu dużo leżałam i nie zliczę ile wizyt lekarskich odbyłam. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.
Życzę udanego Nowego Roku
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Gdyby ktoś chciał poczytać, niekoniecznie o aktualnym treningu, to zapraszam na bieg.blog.pl
Mam nadzieję, że nie jest o d*** Maryni
Poza tym ćwiczę... głównie na aerobiku i strechingu;) Jeszcze ponad dwa miesiące do rozwiązania.
Mam nadzieję, że nie jest o d*** Maryni
Poza tym ćwiczę... głównie na aerobiku i strechingu;) Jeszcze ponad dwa miesiące do rozwiązania.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Brzuch rośnie, Kacper waży wg. USG 1330g, także jak najbardziej przeciętnie;) Teraz będzie głównie tył. Zadziwiające, ale wymiary ma niemal identyczne, jak Bartek w jego wieku.
Ze mną, im bliżej końca, tym lepiej. Może to świadomość, że jeszcze tylko nieco ponad dwa miesiące. Jest ciężko (z racji ciężaru), ale psychicznie i zdrowotnie znacznie lepiej. No i wiosna budzi nadzieję... Przez ostatnie dni czuć ją tak wyraźnie w powietrzu (choć wszyscy wiemy, że jeszcze zima uderzy, ale zawsze to już co innego niż w styczniu )
Ze mną, im bliżej końca, tym lepiej. Może to świadomość, że jeszcze tylko nieco ponad dwa miesiące. Jest ciężko (z racji ciężaru), ale psychicznie i zdrowotnie znacznie lepiej. No i wiosna budzi nadzieję... Przez ostatnie dni czuć ją tak wyraźnie w powietrzu (choć wszyscy wiemy, że jeszcze zima uderzy, ale zawsze to już co innego niż w styczniu )
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
O BIEGANIU W CIĄŻY
Niestety w sieci bardzo wiele jest artykułów pisanych przez osoby, które na pewno nigdy w ciąży nie były.
Niestety w sieci bardzo wiele jest artykułów pisanych przez osoby, które na pewno nigdy w ciąży nie były.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Jeszcze nie o mnie...
Wciąż czekam, bo Młody przestał się spieszyć... Chyba zgodnie z sugestią męża woli być bykiem niż baranem... (ale co za różnica, czy mam w domu 2 baranów i byka, czy barana i 2 byków... wszystko kwietniowe uparciuchy...).
Tymczasem zapraszam do lektury http://domwbiegu.pl/?p=155.
I na oficjalną już stronę mojego bloga DOMwBiegu.pl (bez komercyjnych wstawek onetu;). Jest tam również opisana moja historia biegowa. Mam nadzieję, że będzie ciąg dalszy...
Wciąż czekam, bo Młody przestał się spieszyć... Chyba zgodnie z sugestią męża woli być bykiem niż baranem... (ale co za różnica, czy mam w domu 2 baranów i byka, czy barana i 2 byków... wszystko kwietniowe uparciuchy...).
Tymczasem zapraszam do lektury http://domwbiegu.pl/?p=155.
I na oficjalną już stronę mojego bloga DOMwBiegu.pl (bez komercyjnych wstawek onetu;). Jest tam również opisana moja historia biegowa. Mam nadzieję, że będzie ciąg dalszy...