20 sierpnia 2011
(Pół)Maraton Leszno
Ach...Proszę Państwa, co to był za bieg...
Wyjechaliśmy wcześnie, o dziwo zdążyłam na wyznaczoną godzinę bez spóźnienia (jako iż należę do osób, które nawet wstając 5 godzin wcześniej i tak gnają na ostatnią chwilę). Uszykowałam sobie mój ulubiony strój - turkusowa bluzka, czarne spodenki z takąż wstawka kolorystyczną, butki w powyższym kolorze i dla kontrastu różową opaskę na głowę (bo nie lubię biegać w czapce). Droga minęła fajnie, miło, szybko, przegadaliśmy z kolegą biegowym całą trasę. Dojechaliśmy, udaliśmy się do biura zawodów, gdzie w 2 minuty wydano nam numery startowe - znów dostałam piękną '1' :uuusmiech: W pakiecie fajna koszulka biegowa - jeszcze lepiej

Do biegu mieliśmy jeszcze sporo czasu, więc wróciliśmy do samochodu, bo ciut zimnawo było. Przez cały czas zastanawiałam się jak mam biec - czy chce mi się robić wynik, czy wolę biec na luzie-treningowo. Nie wiedziałam jak szybko mam zacząć, coby nie spuchnąć po 10km, ale zbyt wolno też mi się nie bardzo widziało. Po długim namyśle uznałam, że zacznę 5:50 przez pierwsze 2km i zobaczę jak będzie mi się biegło. Jak się da, to będę próbowała zaatakować 2h, tzn. zejść poniżej. W zeszłym roku uzyskałam wynik 1:59:57 i chciałam się do niego choć zbliżyć, bo w tym roku jakoś mi się to nie udało na żadnym półmaratonie.
W końcu jednak trzeba było pójść się przebrać. Poszłam więc z uśmiechem na twarzy do 'szatni' dla kobiet (cudzysłów, bo była to szatnia in the open air, ale skutecznie ogrodzona przed gapiami). Uśmiechając się dalej (bo nastrój miałam super) otwieram torbę, wyciągam ręcznik sięgając po worek z ciuchami biegowymi...sięgam dalej...patrzę...przewracam...I... w mordę jeża!
Nie zabrałam! Ciuchy pięknie uszykowane zostały w domu!!!

Do startu 50 min, 100km od domu...Pierwsza myśl - to se kurde pobiegłam...Druga - z
takim numerem mam nie biec? Natłok myśli pomieszanych ze śmiechem. Na szczęście buty spakowałam

Idę do kumpla, mówię co i jak, no i podejmuję decyzję - kierunek stoisko z ciuchami. Kolega zaoferował, że pożyczy mi kasę w razie potrzeby. Udało mi się kupić spodenki, top który służył mi jako stanik biegowy. Koszulka z pakietu była. Uff...Jeszcze tylko skarpetki...Pan mówi - nie mamy. A obok...Obok stoisko z CEPami

Pytam o cenę...Yhym, to sobie pobiegłam...Ale z takim numerem nie biec??? Panika w oczach, mówię panu na czym polega problem, pan (Eddie zdaje się

) opuszcza cenę. Męska decyzja: biorę. Co oznacza, że biegnę :uuusmiech: Przy okazji pękam ze śmiechu. Mega szybka rozgrzewka, podczas której stwierdziłam, że teraz to już obojętnie mi jest jak pobiegnę
Ach proszę Państwa, co to był za bieg...
Zaczęłam 5:48 i tak mniej więcej trzymałam tempo do 8km, wtedy zeszłam na 5:40. Przy 12 i 13km zwolniłam do ok. 6:00, podbiegi były więc wolałam nie szaleć. A potem nagle 5:33...Biegnę sobie dalej, biegnie mi się świetnie, trzymam się tego tempa, nie zwalniam z wyjątkiem 17km 5:45...Mało zmęczenia i nagle zdałam sobie sprawę, że w końcu udał mi się BNP

Później biegłam już w okolicach 5:27, 20km 5:10, a ostatni 4:50.
Na mecie miałam 1:59:08. I byłam przeszczęśliwa, że tak fajnie pobiegłam, bez napinki, z głową. No i poprawiłam wynik z Pobiedzisk o 4min. W końcu do przodu

No i mam CEPy

Co prawda chciałam je kupić, ale w dalszej przyszłości, ale jak mus to mus
A po powrocie czekały na mnie ciuszki na szafeczce pod lustrem w przedpokoju. Siedziały cicho, pewnie lania się bały
No. tak to właśnie było...
PS.
@ Krzysiek - taaak, to właśnie TO miejsce

Byłam też w Planetarium, ale chyba juz tam nie działasz. Za to ja tradycyjnie zasnęłam
