bad mom, bad wife...happy women

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
agnesHel
Dyskutant
Dyskutant
Posty: 47
Rejestracja: 29 lip 2021, 17:10
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

  • "Wojownik skupia się na maleńkich cudach codzienności." ["Podręcznik Wojonika Światła" P. Coelho]


Powinnam zedytować poprzedni post. Źle umieściłam ten zbieg, gdzie dopadł mnie wkurw. Znajdował się on bowiem przed punktem na Przełęczy Kłodzkiej. Nie ma teraz jedna na to czasu, ale szanowny czytelniku, jeśli to czytasz, to obiecuję edit zrobić. Dzięki @keiw za pomoc. Okazuje się, że pamięć jednak zawodzi, a i biegłam też tamtędy pierwszy raz, więc tak to widocznie zapamiętałam. Na poprawkę przyjdzie czas.

Po KBL’u ciężka mi się było ogarnąć. Urlop minął, dzieciaki wróciły do szkoły. Odpoczęłam, ale w głowie pustka. Jak po takich emocjach wrócić na poprzednie tory, jak wrócić do treningów? Jak już wspomniałam wybieramy się na maraton w Atenach. Uliczny. Żeby nie sfiksować postanowiłam skupić się na treningach. Z pomocą conecta/garmina ogarnęłam sobie jako taki plan, który miał być regularny i wykonalny. Ruszyłam i całkiem mi z tym fajnie. Nakręcam się i z czasem zaczęły mi sprawiać radochę. Najgorsze są interwały. Urozmaicam je mieszając ulicę z lasem. Oczywiście czasu brak na solidne wykonanie. Ale się staram.
Postanowiłam też nie zapisywać się na żadne zawody do maratonu. Przeglądałam kalendarz zawodów, ale nic mi nie pasowało. Było to jednak bardzo krótkie postanowienie :hahaha: :hahaha: . Ale od początku. Niespodziewanie dostałam ekstra wolny dzień, płatny. Postanowiłam wykorzystać go na wycieczkę biegową, północnym wybrzeżem Zelandii. Na raz całości nie ogarnę, więc zaplanowałam sobie trasę 30 km, pociągiem do startu i pociągiem do domu. Ale dupa z tego, jak ktoś ma dzieci to wie, że planuj sobie planuj, a Licho nie śpi i z planów nici. Wolny dzień poszedł na sprawy rodzinne. Życie.
Tak więc zaczęło mnie nosić. Potrzeba zaspokojenia kołatania w sercu była ogromna. Napisałam do „moich wspólniczek” od biegowych, duńskich podróży. Po lekkich negocjacjach zapisałyśmy się 15 km trail z serii biegów Trail Fox Series. Biegi trailowe w niesamowitych okolicznościach przyrody. Tym razem odbywał się na Møn. Klif Møn jest wpisany na listę UNESCO. Znajdują się tam także najdłuższe w Danii schody z klifu na plażę i cudowna natura. Plaża same kamienie. Jeśli miałam coś ciekawego przeżyć i sprawdzić, jak się mam mentalnie to właśnie tam.

Obrazek

Dziewczyny (Kasia i Dana) zgarnęły mnie spod domu chwilę po 7 rano. Droga zajęła około 2h, haha krócej niż bieg. Start o 10:00. Przybyłyśmy wcześniej, przed nami startował bieg 50 i 30 km. Start znajduje się na kilfie około 128m n.p.m. Początek biegnie lasem, pagórki góra dół. Piękne łąki i las cały we mgle. Humor dopisywał. Mgłą nie odpuszczała. Mrocznie było, co napawało mnie energią. Dawało kopa.

Obrazek

Dobiegłyśmy do Zamku Liselund, fotki i do produ.

Obrazek

Na 5 km był punkt, jedyne z resztą. Napiłam się bardzo gęstego izotonika i wzięłam na droge baton do kieszeni. Miałam ze sobą jeden żel Sis, który wciągnęłam na 40 minucie. Około 8, 5 km schodami w dół do plaży, kamienistą plażą około 1,5 km.

Obrazek

I tu przyszedł flow. Totalny. Szumiące fale, które były dość mocne tego dnia. Stopy zanurzone do kostek. Na tym odcinku dogoniłyśmy kilka osób. Potem wspinaczka po schodach. Tu było mi cudownie. Ostatnie pięć km czysty trail, góra i dość długie zbiegi. Nogi luźne. Głwa wolna. Na 14 km nagle zbieg w dół i Pani, która kieduje na prawo. Podnoszę głowę, mam może 30 m do mety. Lekki szok. I mega szok, że to już koniec. Chyba pierwszy raz poczułam taki niedosyt. Chwile po mnie na metę wbiegła Dana a zaraz za nią Kasia.
Przyznaję, że od plaży już się na nie nie oglądałam. Odpłynęłam w swój świat. Takiej radochy już dawno nie miałam. Ten bieg dał mi kopa i na samą myśl o nim mam banan na ryju. I jak to dobrze mieć obok siebie takie dwie, co w sobotę wstaną nawet o 5 rano by pojechać z Toba dwie godziny, by pobiec 15 km w dziczy.

Obrazek

To tyle, dalej gapię się w kalendarz biegowy... :hejhej: :hejhej:
Ach te bieganie

Blog -> viewtopic.php?f=27&t=64110

Komentarze -> viewtopic.php?f=28&t=64111
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
agnesHel
Dyskutant
Dyskutant
Posty: 47
Rejestracja: 29 lip 2021, 17:10
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Popełniłam swój pierwszy półmaraton uliczny. Będzie krótko. Ulica rządzi się swoimi prawami. I tym razem niemoc przyszła znienacka.

Obrazek

17 września odbyła się 9-ta edycja półmaratonu w Kopenhadze. Tegoroczny start znajdował się w dzielnicy Frederiksberg, między kamienicami i ulicami. Ciasno. Od strefy zawodnika (zdania bagażu) do startu około 700m. Od mety troszkę dalej. W tym roku upał zebrał spore plony. W mieście odnotowano wysoka temperaturę 23 stopnie, jak na wrzesień w Danii to ekstremalnie wysoko. Zero chmur, zero wiatru.

Obrazek

Od 18-tego km praktycznie co chwilę na poboczu leżeli Ci, którym upał i może też jego lekceważenie pokrzyżowało plany w dotarciu do mety. Niespotykanie wielu biegaczom udzielono pomocy medycznej.
W ciasnocie miejskiej aglomeracji, ciężko było ambulansom dotrzeć do potrzebujących pomocy.
27 tys. biegaczy robi wrażenie, a wśród nich ja, Stary, Dana i Daniel.

Obrazek

Start o 11:15, według mnie bardzo późno. My też dość późno dotarliśmy do naszej strefy startu. Przeciskanie się przez wielotysięczny tłum, nie jest zbyt ciekawą atrakcją, ale Stary motywuje (czyt. pogania) skutecznie.
Pierwsza poleciała Dana. My kilka minut za nią, plan był na 2 h. na całej trasie z małymi wyjątkami stali kibice. W niektórych miejscach impreza trwała na całego, niesamowity klimat. Biegniesz przez kordon kibiców, którzy krzyczą, biją brawo, dopingują. I tak naprawdę ja przez pierwsze 15 km się tym nakręcałam. Poza tyl architektura Kopenhagi zawsze mnie zachwyca, kocham to miasto. A trasa biegnie przez najpiękniejsze ulice. Ale potem zrobiło się nudno. Słońce mnie dobijało. Zapragnęłam ciszy. Paweł bieg kilka metrów przede mną i dobrze, bo mogłam marudzić sobie w myślach. Punkty z wodą i izo były rozlokowane co jakieś 4 km. I tak miałam zaplanowane w głowie byle do punktu. Na 18-tym był podbieg, dał popalić w pełnym słońcu. Tutaj było już ciężko, nogi ciężkie jak betonowe słupy. Miałam wrażenie, że podnoszę je siłą głowy, że muszę się skupić, żeby podnosić nogi w odpowiednim tempie. Już wiedziałam, że z 2 h dupa blada. Teraz jak dotrwać do końca i nie przejść do marszu. Skupiłam się na nogach Starego, poza tym, że ma całkiem zgrabne nadawały mi rytm. Choć próbował mnie od dłuższego czasu dopingować do utrzymania tempa, nie pomagało mi to, wręcz odwrotny miało skutek. I nieźle mu się oberwało. Ale jak tu nie mieć wkurwa, jak on przy tempie 5:30-5:40 jest w stanie żartować, a ja tu o życie walczę.
Koniec końców dobiegłam do mety, gdzie ostatnie 800 m nawet nie masz szans pomyśleć co się dzieje, przez krzyk i huk kibiców, który niesie i jednak dodaje skrzydeł. Na metę wbiegłąm ze Starym, dla któreg tem bieg był męczący ze względu na niskie tempo. Na mecie zrobiło mi się słabo i zaczęło mdlić, na szczęście szybko doszłam do siebie.

Obrazek

Obrazek

Krótko: nigdy nie będę biegać szybko, nigdy asfalt nie będzie dawał mi tyle satysfakcji i radochy co trail, a jednak fajnie od czasu do czasu sponiewierać się na płaskim. Trening do maratonu, który aktualnie sobie zapodaję, a w tym sprinty, interwały dużo mi dają, czuję to i to daje kopa. Nawet zainwestowałam w nowe buty. Tak więc pośród kilkunastu par tarilówek stoją nowe carbony. Nike zoom Fly 5. Półmaraton był drugim biegiem w tych butach, wcześniej zrobiłam kontrolną piątkę. Zero odcisków, zero bolących stóp. Nie należę do lekkich osób, więc zdaje się, że będą mi służyć. Kolejny duży test w listopadzie w Atenach. Po drodze mam coroczny bieg Eremitage z synem i 30 km trail na koniec października.
Ach te bieganie

Blog -> viewtopic.php?f=27&t=64110

Komentarze -> viewtopic.php?f=28&t=64111
ODPOWIEDZ