Spałem dobrze, zjadłem lekko - serek wiejski raniutko, banan na 1,5h przed biegiem, gorzka czekolada cały ranek, zielona herbata. Chyba nic, co mogłoby zaszkodzić (?). Generalnie już na 2h przed startem pojawiłem się w Lasku Wolskim.

Dystans: 11,2km
Czas: 1:25:58
Miejsce: 183 / 193
Przewyższenie: wg oficjalnej strony 516m, wg trackerów ok. 450m
Błąd nr 1 - rozgrzewka. Poleciałem całą pętlę (5600m) z jej pełnym, oficjalnie dwustu-pięćdziesięcio-ośmiometrowym przewyższeniem. Po ostatnich płaskich treningach i podbiegach przy domu wymyśliłem sobie, że jestem mocniejszy, niż byłem.
Błąd nr 2 - zatrzymywanie się już na dole podbiegu. Zero prób, zero walki, spacer aż do końca góry. I tak całe drugie okrążenie. Czyli tak naprawdę trzecie.
Błąd nr 3 - suma dwóch poprzednich.
okrążenie rozgrzewkowe (złapane tylko 4.7km, za późno włączyłem GPS i RK) - 7:10min/km
pierwsza pętla - ok. 6:50 min/km
druga pętla - ok. 8:40 min/km!

Oczywiście rozgrzewkę zakończyłem ok. 10, a więc godzinę przed biegiem i zdążyłem wypocząć, więc trudno wnioskować, że z własnej winy straciłem aż 1:30min/km na jednej z pętli, ale pewnie kilka minut szybciej byłbym w stanie pobiec, gdybym rozgrzał się z głową.
Co do samej trasy - widoki bajeczne, piękny las, katorżnicze podbiegi i (w teorii najfajniejsze) z górki na pazurki. Tyle, że dość niebezpieczne - na ostatnim downhillu dostałem (tytułowe) w mordę obuchem od siekiery, to znaczy - mając do wyboru wpadnięcie ciałem na wystające z ziemi ostre drzewa czy pniaki, albo centralnie trafić w słusznej postury drzewo, wybrałem to drugie. Amortyzowałem trochę rękami, ale przy - na oko licząc - nachyleniu -25%, prędkość rozwinięta przy poślizgu na mokrych liściach i podskokach między wystającymi konarami była za duża, żebym nie przyłożył twarzą w to drzewo. Na szczęście tylko stłukłem dolną szczękę, nic nie spuchło, jest tylko siniec, ale mogło skończyć się gorzej.
Organizacja - super. Wielkie podziękowania dla BnO Wawel Kraków. Trasa super oznaczona, parking, namioty, herbata - wszystko, jak obiecali (tylko dostawca chipów, zdaje się, nawalił).
Następny start na tej trasie - dopiero w marcu 2013. Żonie obiecałem, że zimą nie pobiegnę. Właśnie z uwagi na te zbiegi. A w marcu będę miał pewne porównanie, no i będę tuż przed połówką Marzanny, więc forma powinna być nieco wyższa.