klosiu pisze:Chodzi mi o to, że człowiek nie powinien jeść tylko dlatego, że coś do jedzenia jest dostępne w zasięgu gęby.
Z nudów, z braku innego zajęcia, nawykowo przy jakichś czynnościach, poza posiłkami.
A to teraz nagminne. Jedzenie jest teraz dostępne łatwo, tanio, wszędzie i o każdej porze.
To jest jedna z największych zmian jakie się na przestrzeni ostatnich 30 lat w Polsce dokonały.
Cava, my tobie usiłujemy wyperswadować, że na diecie tłuszczowej nie ma podjadania, bo nie ma głodu, i nie ma ochoty na dodatkowe jedzenie. Nie trzeba żadnej edukacji i prania mózgu, żeby nie podjadać, wystarczy nie jeść jedzenia nienaturalnie stymulującego apetyt. Z tego co wnioskuje uważasz głód za coś co siedzi wyłącznie w głowie. No więc tak nie jest. Głód, czy "zachcianki" to sygnał od organizmu że czegoś brakuje, najczęściej kalorii. Ktoś jedzący za dużo węglowodanów może mieć za mało dostępnych kalorii, bo większość od razu idzie w tłuszcz i nie ma jak się do tego dostać przy wysokiej insulinie. Dlatego jest głodny, a głodu na dłuższą metę znieść się nie da.
Na diecie z dużą zawartością tłuszczu problem nie istnieje, insulina jest niska i jak brakuje kalorii, to sobie organizm czerpie z własnego tłuszczu. Nie ma głodu, nie ma ochoty na przekąski, u mnie cukierki i czekolada leżą na stole tygodniami.
Nie dlatego że mam silną wolę, tylko dlatego że nie mam na nie ochoty. A np w święta, gdy jadłem po 6 tysięcy kalorii i sporo węgli (bo to działa tak samo jak odchudzanie głodówką - tak jak głodówka nie odchudza przy ogólnie tuczącej diecie, tak krótkie obżarstwo nie tuczy, jeśli ogólnie dieta nie sprzyja gromadzeniu tłuszczu) bywałem mimo to bardziej głodny (!!!) niż jedząc normalnie 2500-3000kcal, ale w większości z tłuszczu. I miałem ochotę na przekąski.
9-10% tłuszczu to wartość niska, ale nieszkodliwa u mężczyzny. Nie wiem co budzi twoje wątpliwości. To dotyczy faceta, oczywiste jest chyba dla każdego że nie dotyczy kobiet.
I nie, moim zdaniem głód siedzi nie tylko "w głowie" (choć czasami tylko w głowie, ale to faktycznie wtedy nie kwestia jakiejkolwiek diety i trybu życia, jakości jedzenia, tylko potrzebna terapia u psychologa a czasami wręcz psychiatra i leki) ale o tym już kiedyś pisałam. O głodzie i apetycie, o świadomości własnego ciała i sygnałów jakie nam daje. Umiejętności szanowania ich i reagowania na nie.
Zobrazuję: te 40-30 a nawet 20 lat temu, jak byłam dzieciakiem, to ogólny system odżywiania był jaki był: dużo mącznych, dużo ziemniaków, placków, kluchów. Ciągle były jakieś naleśniki, pierogi, kluski, makaron z rosołkiem, placki, kopytka, pyzy.
Sobota, niedziela - ciasto musiało być.
I jakoś na tej naprawdę nie rewelacyjnej diecie nie szalała plaga otyłości, jakoś nie miało społeczeństwo całym stadem problemów z hormonami, nierównowagą, lekami powodującymi zaburzenia łaknienia i resztą.
Owszem, nie wszyscy byli szczupli, wiadomo.
Tak samo zdarzały się osoby mające nadwagę z powodów zdrowotnych. ALE np. u mnie w średniej szkole były 2 (słownie DWIE) osoby z otyłością , i to tak ze 3 stopnia wynikająca faktycznie z choroby.
Wiadomo ze były osoby chudsze, grubsze, ale nie było fali otyłości i nie było tak wielu ludzi którzy kwalifikowaliby się do ostrego odchudzania.
Ciężko mi uwierzyć, że nie mają na to wpływu zmiany życia poruszane w artykule.
Nie negowałam nigdy, że ma wpływ jakość jedzenia. Im bardziej przetworzone, tym gorzej. Ale tu właśnie widzę duże pole do prewencji połączonej z edukacją.
Bo tez bez przesady, jak tego jedzenia nawet wysoko przetworzonego jest w diecie _trochę_, to krzywdy nie zrobi. W paranoję nie ma co popadać.
KISIO,
a ja Tobie próbuję wytłumaczyć, że niska waga nie oznacza braku otyłości. Nie ruszając się a tylko trzymając wagę na niskim poziomie, można być chudym a otłuszczonym wewnętrznie.
Albo zwyczajnie zabiedzonym typem "skóra i kości". Jak myślisz, jak byś wyglądał jakbyś nie mógł uprawiać sportu, ruszał się tylko z samochodu/do samochodu, od drzwi do burka i od kanapy do lodówki, a tylko trzymał dietę nie miesiąc a rok? Dwa? 10?
Naprawdę uważasz, że dobrze bo chudo?
Ja też nie mam problemu z trzymaniem wagi bez względu na tryb życia.
Ale różnica jest _dramatyczna_ w jakości ciała i w ogólnym samopoczuciu w zależności czy jest to waga tylko z jedzenia, czy waga z ruchu więc jest i jakaś wydolność i jakieś mięśnie. I nie chodzi mi o żadną rzeźbę.
2. Nie pisałam "ćwicz więcej" tylko, że ludzie mają mniej ruchu ogólnie z powodu zmiany trybu życia i w wyniku tego _nabywają_ nadwagi. A nie, że jak już mają nadwagę, to maja ćwiczyć więcej a "mniej jeść".
(choć w wielu przypadkach ta metoda jak najbardziej działa, więcej ruchu, trochę myślenia co i po co się zjada i nagle zaczyna samo działać)
Bo moje faktycznie niefortunne wyrażenie "jeść mniej" juz wytłumaczyłam.
Iseul.Profilaktyka ma dawać efekty w przyszłości. Jak będziemy myśleć w sposób, że "ludziom na wsi i starszym i tak nie pomoże, no to po co?" to będzie coraz gorzej. najszybciej tyją nam dzieci.
Może nie pomogłoby to moim rodzicom, ale może pomogłoby moim wnukom.
Co do chorób, faktycznie. Nie chodzę i nie pytam co kto bierze, ale jak już jesteśmy przy takich przykładach, to wnioskując po mojej sporej, bliższej i dalszej rodzinie, która prezentuje naprawdę okazały wachlarz schorzeń cywilizacyjnych, to jednak w większości występują choroby które są niejako powodowane otyłością i brakiem ruchu i to na nie dopiero ludzie podostawali leki które mogą dodatkowo komplikować, niż odwrotnie. Najpierw było dużo za dużo jedzenia i brak ruchu, a potem dopiero zaczęły się choroby i leki na nie. Tu wiem na 100% bo wiem jak żyją (ile się ruszają, czy uprawiają jakiś sport), ile i dlaczego jedzą (nie z głodu, ludzie jedzą często bo lubią jeść po prostu, bo im smakuje, bo inni akurat jedzą).
Procent ludzi którzy sa otyli bo sa chorzy, jest jednak wciąż mniejszy.
Liściasty masz rację , wcale nie jest tak, że jedzenie niskoprzetworzone jest droższe od wysokoprzetworzonego.
Wysokoprzetworzone "śmieciochy" są pakowane w małe porcje i jak tak zsumować, to wychodzą drogo.