Właściwie powinienem się przywitać, bo co prawda zarejestrowałem się rok temu, ale dotąd byłem tylko pasożytem chłonącym wiedzę z tego forum i jest to mój pierwszy post. Pozwólcie jednak, że prezentacji dokonam w odpowiednim dziale, a teraz przejdę do rzeczy, bo jestem trochę w popłochu i bardzo proszę o pomoc. A najbardziej to chce mi się wrócić do biegania. Mam problem ze ścięgnem Achillesa.
Otóż, zacząłem biegać rok temu w sierpniu. Po kilku tygodniach dało o sobie znać ścięgno Achillesa (chyba przez trening w deszczu na piaszczystej, od dwóch dni nasiąkniętej drodze w butach na asfalt, przy nadwadze, z przeskakiwaniem - nie wiadomo po co - przez kałuże i lekkim grzęźnięciem w mokrym piachu). Odczekałem kilka dni, wyszedłem na trening (robiłem wtedy krasnalowe 3x7/2, czyli trzykrotne powtórzenie siedmiu minut truchtu i dwóch marszu) i się zaczęło. Ból spory, utykanie. Fizjoterapeuta postanowił włączyć mnie w plan amortyzacji nowej maszyny do fali uderzeniowej czy czegoś takiego (koszt prawie 800 zł, nie skorzystałem), a lekarz rodzinny dał tabletki przeciwzapalne. Po trzech miesiącach uznałem, że jestem gotów do biegania, ale leżał już śnieg, chodniki nie odśnieżone, gdybym w swoich letnich Adidasach wybiegł na to lodowisko, jak nic zwichnąłbym sobie którąś kończynę, o zapaleniu płuc wynikającym z szurania pół na pół z marszem nie wspominając.
Od maja znowu biegam i nie ukrywam, a wręcz podkreślam na każdym kroku, że daje mi to ogromną przyjemność. Gdyby nie - znowu - ścięgno Achillesa, znowu w prawej nodze. W tym roku byłem wręcz hipochondryczny: na lekkie zdrętwienie któregokolwiek ścięgna czy choćby leciuśki ból w stawie lub mięśniu przerywałem trening, przed bieganiem robiłem 15-30 minutową rozgrzewkę (skłony, brzuszki, pompki, przysiady, wymachy, przysiady, wykroki, jak na wuefie, plus ćwiczenia stabilności ogólnej), a po – 10–15-minutowe rozciąganie. Biegało mi się genialnie, może nawet zbyt genialnie, bo wydolność tlenowa rosła być może szybciej, niż regeneracja mięśni, ścięgien i stawów po ćwierćwiecznych zaniedbaniach.
Na początku tygodnia, kiedy miałem przejść z 3x8/2 na 3x9/2, nie zauważyłem jak minęło 9 minut pierwszego powtórzenia. Kiedy spojrzałem na stoper, było 10 minut, a ja nie miałem nawet lekkiej zadyszki. Mógłbym nie tylko rozmawiać, ale nawet śpiewać

W czwartek po pracy (rano biegałem) zaprosiłem ojca na zaległy Dzień Ojca na symboliczną setkę i śledzika. Po miłym spotkaniu, w drodze na przystanek przypomniałem sobie, że nie mam biletu, więc podbiegłem ze 30 m do najbliższego kiosku żeby ojciec nie musiał na mnie czekać. Kiosk był zamknięty, ruszyłem zatem rączym marszem do następnego. Potem wysiadłem wcześniej z autobusu żeby, jak lubię, przejść się choćby te 4 km. Chodzę zazwyczaj 6-6,5 km/h. Po przejściu ok. kilometra poczułem to, co prawie rok wcześniej: ćmienie w prawym ścięgnie Achillesa. Od razu zwolniłem tempo do mniej niż spacerowego, w połowie drogi przysiadłem w parku na 15 minut, a potem wolniutko poszedłem na najbliższy przystanek autobusowy. Ból jednak pozostał.
Zastanawiam się, czy przyczyną mojej dolegliwości jest zbyt duże zwiększenie liczby minut w biegu, czy może marsz na niewielkim, ale jednak rauszu, kiedy mogłem nadwyrężyć ścięgna zbyt agresywnymi ruchami, i to w dniu biegowym, który dla początkującego poza biegiem powinien być dniem bez wysiłku.
Dzisiaj ból zelżał. Nosiło mnie, więc ćwiczyłem to, co można bez obciążania ścięgna Achillesa, np. pompki na kolanach ze stopami leżącymi na podłodze, bo jak podnosiłem stopy, to ścięgno lekko rwało. Niby nic, ale jak człowieka nosi żeby iść pobiegać, to nawet erzac w postaci brzuszków czy udawanych pompek chłodzi głowę. Ścięgno chłodziłem lodem.
Kochani, przepraszam za ten elaborat. Wiem, że nikogo nie interesuje moja mierna historia biegowa, ale chciałem przedstawić jak najszerszy obraz, bo sam już nie wiem: przez bieganie to, czy przez nieszczęsny szybki jednorazowy marsz niedługo po biegu? A może przez buty?
Kupiłem mianowicie fajne buty do chodzenia. North Face czy jakoś tak. Superwygodne, rewelacja, tyle że lewa stopa zawija mi w nich do środka, po wewnętrznej stronie bardziej się uginają. W ubiegły weekend byliśmy z żoną i znajomymi na Suwalszczyźnie i wiadomo, w długą po pagórkach. Po przejściu zaledwie 13 km nie miałem już siły stawiać lewej stopy na zewnętrznej krawędzi, poprosiłem o zwiezienie. Może to wtedy, oszczędzając lewą stopę, wysiliłem prawą? Dzisiaj natomiast chodziłem w butach do biegania żeby amortyzowały kroki i zauważyłem, że także w nich lewa stopa zawija mi do środka. Na prostej powierzchni jest ok (choć ja chyba zawsze - chodząc czy biegając, pierwszy kontakt mam z zewnętrzną krawędzią stopy), ale wystarczy lekkie pochylenie chodnika lub drogi z lewa w dół na prawo, żeby nawet w amortyzowanym bucie lewa stopa szła mi do środka. Ki czort? Owszem, miałem rozerwanie torebki stawowej, ale w prawej nodze...
Jeszcze raz przepraszam za nadmiar literek. Wszystko przez to, że już po pierwszym treningu zacząłem tęsknić za następnym, a dzisiaj nie mogłem poszurać. Nosi mnie, więc chcę jak najlepiej przedstawić sytuację w nadziei, że znajdzie się ktoś, kto mi pomoże, bo nóżki mi tuptają żeby polecieć choćby spacerowym truchtem. Coś mi się wydaje, że ponowna kontuzja ścięgna Achillesa w tej samej nodze to nie przypadek.
Wiem, że jest wiele zmiennych, ale poradźcie, proszę, bo od niebiegania jeszcze się rozpuknę i będzie nius w TVN24 :D
To jeszcze dla porządku: 44 lata, 176 cm, 87 kg i spada, stopa o sporym podbiciu (w sensie że do platfusa dużo brakuje), jako chłopak łupałem w piłę do 10 godzin dziennie, od rozpoczęcia studiów to tylko chodzenie (lubię pochodzić, przez jakiś czas było nawet do 40 km dziennie z pełnym obciążeniem, ale teraz rzadziej; z pracy do domu mam 5 km, więc trudno zaliczyć to jako aktywność fizyczną, ale ze 2-3 razy w tygodniu się zdarza, no i teraz bieganie).
Pozdrawiam tych, którzy nie usnęli podczas lektury. Pozostałym życzę miłych snów

Tomek