Moja historia, jak wielu tutaj zaczęła się od przekroczenia psychicznej granicy. Już rok temu z przerażeniem wszedłem na wagę, która wskazała 112 kg, szybka kalkulacja w internecie, policzyłem swoje BMI i wyszło mi, że jestem za niski, duuużo za niski. Tak na poważnie, w wieku 27 lat i przy wzroście 182 cm, osiągnąłem wagę, która trochę przerażała.
Trafiłem wtedy do dietetyka, który ułożył( a właściwie ułożyła) mi dietę, zdrową, zbilansowaną 6-7 posiłków itp itd. Dieta trwała dwa miesiące, efekty były widoczne i trochę zachłysnąłem się swoim sukcesem.
Nie powiem, nauczyłem się trochę, przestałem wychodzić na lunch w pracy, gotowałem obiady, ograniczyłem jedzenie słodyczy i chipsów, ale bez dalszego kontrolowania jedzenia przez następne parę miesięcy wzrosła.
Szczerze mówiąc nawet nie wiem do ilu, wciąż raczej mniej niż rok temu, bateria w wadze wyczerpała się, a ja żeby nie przeżyć po raz kolejny szoku, postanowiłem nie kupować nowej

Od nowego roku postanowienie, że biorę się za siebie, zacząłem biegać 4-5 razy w tygodniu, stopniowo zwiększając dystans i czas biegnięcia. Jak na razie na niedzielne długie wybieganie udało mi się przekroczyć 70 min biegu, choć w ślimaczym tempie.
Przechodząc do rzeczy:
We wtorek biegałem interwały, wymęczyłem się w dniu treningu nie miałem, żadnych problemów, następnego dnia na zwykłym spacerze z psem zaczęło mnie pobolewać kolano. W skali od 0 - 10 dałbym 3-4, czyli raczej kłucie niż ból, ale postanowiłem odpuścić następny bieg i 20 min poćwiczyłem na orbitreku + ćwiczenia ogólnorozwojowe typu tabata.
Dodatkowo w dni nietreningowe, staram się robić ćwiczenia na wzmocnienie mięśni przy kolanie. Dziś wypada mi dzień biegu, kolana nie czuje, ale zastanawiam się czy powinienem dziś pobiec, czy wykonać ćwiczenia w domu?