
W ubiegłym tygodniu spotkałem starego znajomego z którym kiedyś trochę piłem. On opowiedział mi że porzucił dotychczasowe życie i teraz żyje sportem, biega, wyznacza sobie cele, pracuje zamiast bumelować. Opowiedział mi też o pewnym biegu 31.08 pod hasłem: Młody- wolny od nałogów. Dodam że jest to bieg upamiętniający wizytę Jana Pawła II w tym mieście. Nie jestem przesadnie wierzący, ale ten człowiek wywołuje u mnie podziw.
Od tygodnia nie mam do czynienia z używkami prócz kawy i papierosów, zacząłem biegać. Początki są maksymalnie ciężkie. Nie mogę złapać tchu, pocę się do tego stopnia że wracając do domu wyglądam tak jakbym wyszedł właśnie z rzeki. Pierwsze bieganie przez 5km było dla mnie jednym z większych wysiłków jakie wykonałem w życiu, choć kiedyś przebywałem spore dystanse rowerem ale nie byłem wtedy w takim stanie fizycznym jak jestem teraz. Po tygodniu od momentu gdy zacząłem jeść, nawodniłem się, uzupełniłem elektrolity, przebiegłem łącznie 21km przez ten tydzień, czuje się znacznie lepiej, a dodatkowo jestem wolny od moich problemów w pewnym sensie. Zaczynam wierzyć w możliwość że właśnie tędy droga. Że biegnąc ucieknę od tego co mi psuje krew. Trochę bolą mnie piszczele po takim bieganiu, czytałem że jest to przez nieprzystosowanie organizmu do takiego wysiłku.
Czy uważacie że mam szanse za 42 dni, startując z pułapu sporo poniżej zera, mając przed sobą drogę przez tysiące pokus i przyzwyczajeń, przebiec półmaraton? Czuje że dzięki temu mogłoby odmienić się moje życie.