Biegam od 2 września, ważę 79 kg przy 175 cm, zaczęłam z planem treningowym od 0 do 60 minut z treningu biegacza. Biegałam 4 razy w tygodniu: pon, śr, pt i nie. Niestety po 11 tygodniu musiałam zrobić przerwę, gdyż ostatnie mniej więcej 5 treningów biegłam na ibupromie (teraz żałuję, wiem że to był błąd i więcej się to nie powtórzy) z powodu
przemieszczającego się bólu piszczeli. Byłam strasznie podekscytowana tym całym bieganiem i na samą myśl o zawieszeniu treningów napływały mi łzy do oczu. Nie tylko nie dopuszczałam do myśli, że mogę zrobić przerwę, ale też zastanawiałam się czy nie zwiększyć ilości treningów do 5 w tygodniu. Każdy bieg to była walka o lepszy dystans, nie myślałam o tym, że to bez sensu i niezdrowe. Nie miałam pojęcia, że coś robię źle. To cały czas były marszobiegi, 3 razy po 15 minut biegu z przerwami minutowymi na marsz. Gdy doszłam do wniosku, że przerwa w bieganiu jest niezbędna, dowiedziałam się, że marszobiegi są dla osób, które nie dają rady przebiec określonego czasu bez przerwy, a nie do tego, żeby przez tę minutę nabrać siły i kolejne 15 minut przebiec jeszcze szybciej. Przerwa trwała 8 dni dopóki ból nie przeszedł. Dziewiątego dnia umówiona byłam do lekarza, ale ból przeszedł, więc zamiast do lekarza poszłam biegać. Po przerwie zrezygnowałam z planu treningowego, wiedziałam że muszę zwolnić i po prostu pobiegłam 30 minut bez przerwy, skoro nie wolno mi szaleć z prędkością (ostatni trening w 47 minut 7,27 km - wynik niezbyt wiarygodny, bo dwie minutowe przerwy na marsz, ale to i tak szybko jak na mnie

). Zaczęłam też biegać co 2 dzień, nie 4 razy w tygodniu, bo przy 4 razach były dwa dni z bieganiem pod rząd, a stwierdziłam, że jednak ten dzień regeneracji to dla mnie dużo. Tak też teraz biegam od 3 do 4 razy w tygodniu. A przynajmniej zamierzam, bo co chwila coś psuje moje plany. A więc po przerwie przebiegłam 4,2 km w 30min. (7:10/km), następne 2 razy bardzo podobnie. Czwarty trening po przerwie to 5,1 km w 35 minut (6:53/km) i dalej niestety choroba. Znowu 9 dni przerwy. Po przerwie zwiększyłam czas i zwolniłam tempo, zrobiłam 5,6 km w 39 min. (
7:00/km), następny 6,17 km w 41 min. (6:38/km). W poniedziałek pobiegłam pięknie jak nigdy (endomondo pokazało nawet rekord na 5 km), bo aż 6,21 w 40 min. (
6:27/km). No i właśnie nie wiem czy to pięknie czy na odwrót. Czułam, że biegnę szybciej niż zwykle i po biegu wrócił ból piszczeli. Nie jest to taki ból jak wcześniej, ale taki delikatny. Człowiek uczy się na błędach, więc dzisiejszy trening odpuściłam. Już w poniedziałek po bieganiu czułam, że coś będzie nie tak i postanowiłam, że zamiast jednego dnia, zrobię dwa przerwy. Jutro to będzie chyba tylko trucht. Pobolewa przy schodzeniu po schodach wchodzeniu, ogólnie cały czas czuję po prostu piszczele, nie wiem czy mogę nazwać to bólem. Biegam w Kalenji Ekiden 75, staram się na śródstopie, ewentualnie pod koniec biegu gdy zmęczenie nie pozwala no i przy podbiegach na piętę. W poniedziałek pod koniec czułam, że daję z siebie wszystko, tak mi się wspaniale biegło, że nie tylko nie chciałam zwalniać, ale też chciałam zobaczyć na endomondo wyniki tego, że dałam z siebie wszystko. No i mam wyniki w nogach. Gdzieś ktoś na forum napisał, że w tych miejscach co mnie bolą, są przyczepy mięśni, które muszą przyzwyczaić się do wysiłku? Bieganie jest sportem chyba jednym z najbardziej obciążających nogi, ja nigdy wcześniej nie biegałam, naprawdę po ponad 3 miesiącach moje nogi nadal nie akceptują tego sportu? Czy po prostu naprawdę muszę biegać powoli i powoli przyzwyczajać nogi do biegania? Po tych kilku biegach spokojniejszym tempem nie było żadnych oznak sprzeciwu ze strony nóg, poza zakwasami. Wniosek nasuwa się oczywisty - powinnam biegać powoli. Ale ja biegam powoli. Tempo 6:30/km? To przecież trucht większości z tego forum. Jak widzę u kogoś 4:10/km

to zastanawiam się jak to w ogóle możliwe? A dla mnie odpowiednie bezbolesne tempo to 7:00/km, śmieszne

Zwracam się więc z pytaniami: czy ktokolwiek też miał takie dolegliwości? Czy czyjeś piszczele też protestowały? Jakie wy mieliście początki, czy któraś część waszego ciała też się tak sprzeciwiała? Może ktoś miał taki sam problem? Czy ktoś z was też musiał biegać tak wolno? Lepiej biegnie mi się chociaż trochę szybciej, nie wiem, może to tak naprawdę żadna różnica to 7:00/km, a 6:30/km, a dla moich nóg ogromna. Długo jeszcze będę adaptować się w nowej formie ruchu? Mogę to jakoś przyspieszyć, wspomóc? Dużo można poczytać o kolanach, łydkach, stopach, ale piszczele? Tylko to shin splints, ale myślę, że to nie to. Wtedy to był przemieszczający się ból na całej powierzchni od kolan do kostek, teraz znikomy ból tylko z przodu nóg. Gdzieś pod artykułem doświadczeni biegacze żartowali ostatnio, co może stać się początkującemu jeśli będzie biegał za mocno. No i właśnie może się stać - ja mogę w ogóle nie biegać z powodu bólu, a tego już nie biorę pod uwagę. Jeszcze 4 miesiące temu nienawidziłam sportu, a wczoraj mój narzeczony powiedział, że czuje się zagrożony przez bieganie - jakoś nie mam wyrzutów sumienia
PS. Rozgrzewam się przed i rozciągam po, po 30 sek. na każdą łydkę, achilles, dwugłowy, czworogłowy, pośladkowy i przywodziciele. Dodatkowo z suplementów łykam Artresan Active od niedawna. Tak na marginesie.