
Zaczelam biegac w jesienia zeszlego roku - i musze przyznac, ze spodobalo mi sie.
Zaczelam praktycznie od zera, bo przebiegniecie 1,5 min to bylo chyba wszystko na co bylo mnie stac...
W ciagu 7-8 tygodni (program c25k) bylam juz w stanie przebiec 5km, super! bylam (ok, dalej jestem) z siebie dumna.
pozniej postanowilam sprobowac zwiekszyc dystans do 10 km i tez nie bylo zle, nawet sie zmiescilam ponizej godziny (woohoo)
i wtedy to wlasnie, pewnego dnia dostalam do reki pulsomierz. no i sie zaczely moje watpliwosci...
moje tetno w czasie biegu to 181-183 (sr tempo 5:42 min/km)!
oczywiscie wujek google pomogl sie zorientowac, ze to troszke za wysoko; jeszcze raz przeczytalam wszystkie te artykuly dla poczatkujacych biegaczy - fakt, pisali, zeby biegac wolno... ale ja mam chyba tylko dwie opcje - ON i OFF - albo biegne, albo ide...
wiec na nastepny bieg tez wzielam ze soba pulsomierz z zamiarem utrzymania tetna w granicy 130-150. Nic z tego! Jak (juz prawie szurajac nogami) tetno dochodzilo do 170, to szlam przez chwilke, zeby spadlo do 150. Biegnac (chyba najwolniej jak sie da) oscylowalo w okolicach 160 (sr tempo 6:50 min/km)
no i teraz sensu nabieraja te artykuly o optymalnym spalaniu tluszczu przy 75% HRmax, bo oponka na brzuchu, jak byla tak jest, a waga nie drgnela nawet o 0.5kg...
nie mowie, ze biegalam jakos duzo (2-3 razy w tygodniu 5k), ale zeby nie poczuc zadnej roznicy?
tak, polubilam bieganie i chcialabym to robic dalej - tylko, teraz jakos z glowa. Spalanie tluszczu to jedno, ale do tego ten nadmierny dla serca wysilek - pewnie to niezbyt zdrowe...
wydawalo mi sie, ze bieganie to prosta forma aktywnosci (i chyba za to je tak polubilam), ale chyba sie zle do tego zabralam...
co byscie mi poradzili?
mam zaczac chodzic, zeby puls byl w granicach 130?
wydluzyc dystans, zmniejszyc intensywnosc?
czy rzucic ten pulsomert w diably i dalej biegac tak jak do tej pory?
albo znalezc sobie jakis inny, mniej intensywny sport?