Jest kilka spraw, które mnie nurtują - im więcej czytam o bieganiu, treningach, dietach, tym większy mętlik mam w głowie.
Kiedyś myślałam, ze aby spalić tłuszcz wystarczy mniej a częściej jeść, rzucić słodycze, alkohol i kluchy, oraz się ruszać.
Doczytałam o aerobach i zaczęłam biegać. Nie mam nadwagi, ale urósł brzuszek i chcę zrzucić jeszcze z 5 kilo. Biegam od 3 tygodni,ograniczyłam słodycze, alkohol, chleb i makaron tylko ciemny, jem regularnie. Tu kłopotu nie ma, ale jest z bieganiem
Biegam codziennie jakieś 36-40 minut. Czasem zrobię krótką przerwę na marsz (może pół minuty), wcześniej oczywiście
przerwy były częstsze i dłuższe, nie katuję się do utraty sił. A teraz czytam o interwałach, cudach-wiankach i zastanawiam
się, czy mój wysiłek ma w ogóle sens? Przez 3 tygodnie spadło mi 2 kilo, od tygodnia z hakiem waga stoi w miejscu (parę grzechów żywieniowych zrobiłam, ale biegałam codziennie, a wcześniej - kilka piw w tygodniu, czekolady, kluchy, brak ruchu).
Ale ad rem: czy schudnę biegając raczej powoli, z przebieżkami, te 40 minut dziennie i trzymając "dietę"? Czy wszelkie dyskusje mówiące o tym co lepsze, mają na celu określić efektywność biegu czy jego skuteczność w ogóle(mam na myśli odchudzanie)?
Czy lepiej biegać codziennie czy co drugi dzień zastępować bieganie np. basenem? W ogóle nie ruszać się już nie mogę,
przyzwyczaiłam się i lepiej się czuję.
I kwestia kolacji. Biegam od ok 19.30-20, do domu wracam 20.30-21. Ostatni posiłek przed bieganiem jem w granicach 17-18,a kładę się spać po północy. Z jednej strony jedząc po bieganiu mam wrażenie, ze marnuję wysiłek, z drugiej - nie mogę nie jeść od 17 do 1 w nocy!
Mam czasem wrażenie, że tego brzucha nigdy nie stracę (ręce szczupłe, nogi szczupłe, zawsze przybywa mi tylko na brzuchu i od wczesnej podstawówki bywa mniejszy lub większy ale bywa!), wszystkim się udaje tylko mnie się nie uda - to tak na marginesie,by podtrzymać nasz narodowy sport czyli marudzenie

Pozdrawiam
