
Mam na imię Dariusz ,lat 38 ,mieszkam w UK. Dwa lata wstecz przesiedziane w fotelu przed TV ze szklaneczką w dłoni, 120 kilo na dzień dzisiejszy ,186 cm wzrostu.
Natchnienie przyszło niewiadomo skąd ,poprostu kupiłem buty i pobiegłem.
Dzień 1 - 19 kwietnia 3,55 kilometra w czasie 0:31:10 ,masakra ,staw skokowy palił jak ogniem ,większość trasy przespacerowałem ,ale to nic ,pierwszy raz zawsze boli...
dzień 2 - 20 kwietnia 5,20 kilometra w czasie 0:41:30 ,ciut lepiej ale staw bolał na początku biegu ,potem lekko odpuścił i dałem radę ,cóż nie poddaję się...
dzień 3 - 24 kwietnia 6,18 kilometra w czasie 0:48:15 ,postawiłem na rozgrzewkę ,było dużo lepiej ,zaczyna być przyjemnie...
dzień 4 - 26 kwietnia 7,36 kilometra w czasie 0:52:29 ,czysta przyjemność ,rozgrzany staw skokowy nie piecze ,czuję ,że jest ale nie doskwiera...
dzień 5 - 28 kwietnia 8,61 kilometra w czasie 0:58:54 ,po prostu

Dzisiaj 1 maja pokonałem dystans 10,21 kilometra w czasie 1:10:42 !!!! Czułem się jak Forest Gump że nie ma granicy

Tylko co dalej,nie mam pojęcia czego mam się spodziewać? Czytam o programach 6 tygodniowych po 20 minut? Nie wiem czy to normalne ,że przy tej wadze i zerowym doświadczeniu (w pracy ruszam się sporo i raz w tygodniu godzinę gram w piłkę na hali od jakiś 3 miesięcy). Na co zwrócić uwagę? Zwiększać dystans czy zadbać o czas na 10 km teraz? Dodaj ,że nie mam problemu z oddychaniem, kręgosłupem czy kolanami. Pierwsze 3 km muszę "dźwigać" nogi a potem płynę. Mieszkam w niecce więc polowa trasy idzie pod górę , powrót w dół.
Proszę o przyjęcie do grona i poradzenie czym się kierować żeby efekty były.
PS. W tym momencie mojego życia bieganie ma uwolnić mnie od jakiś 30-40 kilogramów, pozdrawiam i cieszę się ,że tutaj jestem

Darek.