Biegam od 5 mies. Na początek 10 tyg. plan, który ukończyłem po 3 mies. Potem tak na luzie (5:30-6:00 min/km, 5-7 km.) bez planu chciałem dojść do 1 godz. ciągłego biegu i od lutego zacząć konkretny plan na 10 km. Tylko guzik z tego. 2 tyg. w miarę przyzwoitego biegania (4x w tyg. po 40 min.) i kolejne kontuzje. Wczoraj poczłapałem w tempie zgonionego żółwia przez 1 godz. i jakiś tydzień przerwy. A miały być 4 treningi w tyg. Do 30 min. tłumaczyłem to odchorowaniem siedzenia za biurkiem. Cierpliwie więc znosiłem ćwiczenia ogólne, rozciąganie po bieganiu przez jakieś 20-30 min. Zacząłem też biegać na śródstopiu, bo to miało uchronić przed kontuzjami. I nic z tego.
Znów kolano lewe nap..., do tego piszczel prawy. Przyczyna jest raczej oczywista -- skolioza, która spowodowała przesunięcie miednicy => lewa noga krótsza o ok. 2 cm. Do tego niestabilność lewego stawu skokowego => opuchnięcia.
Po tych nieudolnych próbach biegania najlepsze jest to, że i bieganie powoduje ból i siedzenie za biurkiem.

Lekarz przy badaniu usg zapytał mnie "Po co Panu to bieganie? Prosi się Pan o problemy. Można pływać, jeździć na rowerze."
Teraz ani biegać, ani przerwać (bo to jak przestać oddychać) a bieganie 2x na 2 tyg. to żadna frajda.
Najlepsze jest to, że na to stwierdzenia lekarza nijak się nie dało zaprzeczyć, a mówienie mu o tym, co to bieganie, to jak gadanie ze ślepym o kolorach.