Biegałem ostatnio kilkanascie lat temu (kiedy to jeszcze tramwaje z drewnianymi siedzeniami jeździły po Wrocławiu). Będac w weekend w Barcelonie razem z kolegą zaobserwowaliśmy dziesiątki (jesli nie setki) ludzi biegających o każdej porze dnia i nocy. I stwierdziliśmy, że robi nam się niedobrze, gdy patrzymy rano w lustro. Wczoraj kupiłem buty (zwykłe do Ledwo-Co-Truchtania) ale polecone przez sprzedawce i w cenie do przezycia gdybym za chwilę zrezygnował z tej męczarni.
Dzisiaj - korzystając z rozpoczętego własnie urlopu - wstałem o 4:45 z zamiarem przetestowania trasy (chodzi o sprawdzenie czy zmieszczę się w czasie z bieganiem, aby zdążyć na autobus do pracy)...
Było zimno - ale tylko na początku, po dziesięciu minutach już się ze mnie lało, a oddech zostawiłem gdzieś za plecami. Plan docelowy (za kilka - naście tygodni) obiec w równym tempie osiedle, czyli 3,5 km. Dziś w zrobiłem jakieś 2,2 km w czterech cyklach marsz(ok 2min)-trucht(ok 4 min). Ostatni odcinek kiedy już widziałem swój blok tylko przeczłapałem, a wejście po schodach było strasznym doświadczeniem. Całość zajęla mi całą wieczność czyli 29 minut.
Czapeczka niezmiernie przydatna, koszulka termalna niezastąpiona. Zabrakło tylko cieniutkich rekawiczek (do kupienia na dziś). Następne podejście jutro (o tej samej porze). Rezultat: wstanie-truchtanie-przysznicowanie - zmieszczę się w czasie i zdążę na autobus o 06:05
