Witam.
Stronę bieganie.pl przeglądam od dłuższego czasu. Przeczytałem sporo artykułów, przewertowałem dziesiątki tematów na forum i postanowiłem, że w końcu sam coś napiszę...
Na początku krótko o sobie: mam na imię Michał, całkiem niedługo skończę 21 lat. W swoim krótkim życiu miałem dosyć sporą styczność ze sportem. Zaczynałem jak każdy chłopak od łażenia po drzewach i biegania całymi dniami za piłką. Na WF'ie zawsze aktywny i chętny do wysiłku fizycznego. Mniej więcej od czasu gimnazjum zacząłem reprezentować szkołę na zawodach biegowych. Moim koronnym dystansem było 300m. I tak po którychś zawodach, w wieku 15 lat postanowiłem zapisać się do klubu lekkoatletycznego. Ze względu na miejsce zamieszkania padło na MKL Szczecin, sekcja sprinterska. Moja przygoda z LA trwała około 2 lat. Z czynnego uprawiania tego sportu wykluczyła mnie kontuzja obręczy barkowej, a bardziej przeciwwskazania lekarza z tym urazem związane. Z perspektywy czasu śmiało mogę stwierdzić, iż były to jedne z najlepszych lat młodzieńczych - trening 6 x w tyg, grono świetnych znajomych oraz niepowtarzalny klimat rywalizacji sportowej, którego wspomnienia wracają za każdym razem gdy czuję zapach tartanu.
Następnie kilka miesięcy przestoju i... za namową kolegi wróciłem do uprawiania sportu, lecz tym razem padło na piłkę nożną - moja pasja od dzieciństwa. Nawet nie myślałem o kontuzji barku, musiałem być w ruchu. To było silniejsze. Zacząłem reprezentować barwy Vielgovii Szczecin (wtedy klasa "A"). Kolejne grono znajomych, smak porażek, radość z kolejnych zwycięstw (które w następstwie dało nam awans do wyższej klasy rozrywkowej) oraz to wspaniałe uczucie związane z aktywnością fizyczną - czuję, że żyje. I tutaj nadeszły kolejne komplikacje, lecz tym razem natury rodzinnej. Zaraz po zdaniu matury byłem zmuszony podjąć pracę na stałe, co wiązało się z totalnym brakiem czasu na dalszą gre w piłke. Zrezygnowałem po 2 latach kopania gały.
I tutaj 2 lata, przez które obrastałem w tłuszcz a moja kondycja praktycznie przestała istnieć. Nawet na bieganie nie miałem czasu (system pracy - początkowo 24h, później 12h zmiany dzienne i nocne). Poprostu nie miałem siły na żaden wysiłek fizyczny. Aż do teraz... Zmieniłem pracę na normalną (fizyczną - mój żywioł) i w końcu mam czas dla siebie
Kupiłem buty, zegarek i rozpocząłem realizację planu 10-cio tygodniowego. Postanowiłem zacząć od podstaw, aby spowrotem przyzwyczaić mój organizm do wysiłku. Realizuję już 3 tydzień, powoli zmieniam dietę. Czuję się coraz lepiej, schudłem i nabrałem chęci do życia. Nie wyznaczyłem sobie konkretnych celów. Zależy mi poprostu na tym, aby powrócić do dawnej kondycji.
Taka mała ciekawostka, przed zmianą pracy (ok 2 miesiące wstecz) ważyłem 94kg przy wzroście 184. Na tą chwilę moja waga oscyluje w granicach 84/85kg.
Trochę się rozpisałem, ale być może zmotywuje to innych do przełamania się, a mnie samego do wyznaczenia sobie jakiś celów. Może jakiś maraton?
Dzięki za wysłuchanie,
Pozdrawiam pog.
Powrót do formy.
-
- Stary Wyga
- Posty: 164
- Rejestracja: 07 maja 2007, 21:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: wrocław
pog - trzymam kciuki za Ciebie
na pewno świetnie sobie poradzisz- miałeś juz wcześniej doświadczenie sportowe, lubisz wysiłek fizyczny - więc to tylko kwestia czasu no i oczywiście regularnych treningów- aż zaczniesz się na maxa wciągać w tę aktywność
na pewno świetnie sobie poradzisz- miałeś juz wcześniej doświadczenie sportowe, lubisz wysiłek fizyczny - więc to tylko kwestia czasu no i oczywiście regularnych treningów- aż zaczniesz się na maxa wciągać w tę aktywność
bieganie- to jest to !
minął roczek ;-)
minął roczek ;-)
-
- Rozgrzewający Się
- Posty: 5
- Rejestracja: 21 lip 2008, 21:12
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Szczecin - Pogodno
Co jakiś czas odświeże temat i napiszę swoje spostrzeżenia. Może ktoś kto boryka się z podobnymi problemami znajdzie tutaj odpowiedź.
Pierwszy trening z planu 10-cio tygodniowego biegłem sam. Na drugi zwerbowałem kolegę, trzeci biegliśmy już w trójkę. W takim składzie przebiegliśmy 2 tygodnie. Bardzo fajne uczucie, kiedy zaraża się innych bieganiem
Ale do rzeczy. Pewnego dnia mijaliśmy na szlaku dwie kobiety, młodszą i starszą (prawdopodobnie córkę z matką). Biegły razem, ale jednak osobno, tzn. młodsza biegła ok 3m z przodu. Zdziwło nas to, gdyż sami biegliśmy obok siebie (szerokie ścieżki w lesie dają taką mozliwość) - co wydawało się nam oczywiste. Nie wymyśliliśmy żadnego "logicznego" wyjaśnienia i pobiegliśmy dalej. Wczoraj kiedy rozpocząłem 3 tydzień, wyjątkowo biegałem sam. Samoistnie zwolniłem tempo (w porównaniu do tego bieganego z kolegami) i o dziwo, biegło mi się o wiele swobodniej. Po 5 minutach miałem ochotę biec dalej, gdzie dla porównania tydzień wcześniej po 3 min czułem już zmęczenie. Po powrocie do domu odpaliłem Google Earth, trochę porachowałem i... złapałem się za głowę: tempo w jakim biegliśmy z kolegami wahało się w okolicy 4:30 - 4:50 min / km, natomiast to którym biegłem wczoraj wyniosło ok 5:50!! Odrazu przypomniały mi się dwie wspomniane wcześniej kobiety. Ta biegnąca z przodu nadawała tempo, a druga poprostu się jej "trzymała". My natomiast biegnąc obok siebie nawzajem podkręcaliśmy prędkość biegu (taka nieświadoma rywalizacja).
Jaki z tego morał? Od jutra biegamy gęsiego...
Pierwszy trening z planu 10-cio tygodniowego biegłem sam. Na drugi zwerbowałem kolegę, trzeci biegliśmy już w trójkę. W takim składzie przebiegliśmy 2 tygodnie. Bardzo fajne uczucie, kiedy zaraża się innych bieganiem
Ale do rzeczy. Pewnego dnia mijaliśmy na szlaku dwie kobiety, młodszą i starszą (prawdopodobnie córkę z matką). Biegły razem, ale jednak osobno, tzn. młodsza biegła ok 3m z przodu. Zdziwło nas to, gdyż sami biegliśmy obok siebie (szerokie ścieżki w lesie dają taką mozliwość) - co wydawało się nam oczywiste. Nie wymyśliliśmy żadnego "logicznego" wyjaśnienia i pobiegliśmy dalej. Wczoraj kiedy rozpocząłem 3 tydzień, wyjątkowo biegałem sam. Samoistnie zwolniłem tempo (w porównaniu do tego bieganego z kolegami) i o dziwo, biegło mi się o wiele swobodniej. Po 5 minutach miałem ochotę biec dalej, gdzie dla porównania tydzień wcześniej po 3 min czułem już zmęczenie. Po powrocie do domu odpaliłem Google Earth, trochę porachowałem i... złapałem się za głowę: tempo w jakim biegliśmy z kolegami wahało się w okolicy 4:30 - 4:50 min / km, natomiast to którym biegłem wczoraj wyniosło ok 5:50!! Odrazu przypomniały mi się dwie wspomniane wcześniej kobiety. Ta biegnąca z przodu nadawała tempo, a druga poprostu się jej "trzymała". My natomiast biegnąc obok siebie nawzajem podkręcaliśmy prędkość biegu (taka nieświadoma rywalizacja).
Jaki z tego morał? Od jutra biegamy gęsiego...
Dum spiro, spero!
-
- Stary Wyga
- Posty: 214
- Rejestracja: 02 lip 2008, 15:39
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Marki
ale masz fajnie..!
ja w kręgu moich znajomych, nie jestem w stanie znaleźć nikogo do wspólnych treningów...
więc proszę o więcej takich historyjek - chociaż sobie poczytam
p.s. witam
ja w kręgu moich znajomych, nie jestem w stanie znaleźć nikogo do wspólnych treningów...
więc proszę o więcej takich historyjek - chociaż sobie poczytam
p.s. witam