mnie za idiotkę, ale to prawda : jestem skończoną wariatką. Opowiem wam teraz historię moich ostatnich 7-dmiu miesięcy.
Więc: Na początku chciałam schudnąć i na dal chcę. Zaczęłam więc "trenować" w domu. Była zima gdy zaczynałam. Otwierałam okno i "biegałam" codziennie w miejscu przez więcej jak godzinę. Teraz jest gorąco i czuję, że mi słabo...Później robiłam 30 min. brzuszki na łóżku (Boże! Jaka ja byłam durna!) pąpki, itp.itd., a to wszystko bez streczingu. Teraz mam nogi jak słoń i do końca życia będę takie mieć! Hyyy!Chciałam dorównać takiemu jednemu chłopakowi, bo się w nim zakochałam...
Ćwiczyłam w sumie 5 godzin dzień w dzień, aż pot ze mnie spływał strugami, nieraz także ze łzami. Beczałam i biegłam(chociaż muszę też powiedzieć, że piszę wiersze i wtedy właśnie powstawały te najlepsze). Zapyta może ktoś dlaczego nie biegałam na dworze- bo się wstydziłam. Najgorzej było gdy miałam "zawalony" różnymi sprawami dzień. Wracałam do domu np. z dyskoteki o 10:00, do 3 ćwiczyłam, a o 5 trzebało wstać. Cała rodzina mówiła mi że mam oczy jak śmierć, ale ja miałam ich wszystkich w dupie. Nawet gdy byłam chora i miałam zakwasy- ćwiczyłam. Nawet gdy miałam lekcji po uszy i nauki na 3 dni, a nie parę godzin. Odbiło się wszystko na moich ocenach (mało brakowało a bym nie przeszła do 3 klasy, a kiedyś miałam świadectwo z paskiem:((()Nie jadłam nic po godzinie szóstej i rano śniadania. Teraz jestem wrakiem człowieka. Chciałabym wszystkich przed takim czymś ustrzec, chociaż nie sądzę, że ktoś będzie taki głupi jak ja. Powiedzcie co sądzicie, poratujcie jak psycholog, co robiłam źle?( bo nie miałam żadnych rezultatów. Ciągle było w biodrach 96!)

