Witajcie, mija właśnie około 4 miesięcy od rozpoczęcia mojej przygody z bieganiem, więc czas na małe podsumowano.
Po pierwsze – waga. Było 127-128, jest 118 więc jak dla mnie rewelacja. Oczywiście wiem że jeszcze wiele przede mną ale… powolutku. Wyraźnie zmniejszył się też obwód w pasie – nie wiem ile centymetrów bo nie mierzyłem, jedyne odniesienie to 5 dziurek w pasku i spodnie, które kiedyś zapinałem na „pełnym wdechu” a teraz zapinają się bez żadnego problemu.
Powiem szczerze że akurat na mnie ważenie działa baaardzo demotywująco – zawsze jak się zważyłem i było te 1 czy 2 kilo mniej, to następnego dnia miałem „światowy dzień obżarstwa” – ale to akurat nie na każdego tak musi działać.
Kilka wniosków, faktów i mitów – może ktoś skorzysta, lub coś doradzi.
Po pierwsze – dieta – organizm sam naturalnie „przestawia się” na zdrowsze odżywianie. Ja potwierdzam. Nie wiem czy to wynik ciągłego przebywania na
www.bieganie.pl i czytania artykułów i forum, czy organizm jakoś sam się reguluje – u mnie to działa, kiedyś nie potrafiłem wyobrazić sobie śniadania bez bułek, obiadu bez frytek lub ziemniaków, dnia bez batonika czy pączka a teraz spoko, nawet nie pomyślę o tym. Na śniadanko ciemne pieczywo, obiad: mięsko + surówki i spoko.
Żeby nie było za różowo to przyznaję że do tej pory nie jestem w stanie przestać opychać się wieczorami – ale myślę że to też z czasem przyjdzie. Na szczęście opycham się jakimiś rybami, serem, wyłącznie ciemnym chlebem – dobre i to na początek.
Obserwuję także bardzo duży spadek zapotrzebowania na spożywanie alkoholu – nigdy nie byłem jakoś specjalnie pijącym, ale jak przychodził weekend i impreza no to nie było pomiłuj, a teraz po prostu nie mam ochoty.
Aha i jeszcze jedno, chyba bardzo ważne – nie chodzi tylko o to co się je, ale także o to jak się to robi. Zwróciłem uwagę, że zarówno ja, jak i wielu zaobserwowanych przeze mnie ludzi grubych nie je, tylko połyka pożywienie, napycha się, kłapnie dwa razy zębami i dalej. Mi pomogła moja żona, która wielokrotnie zwracała mi na to uwagę, aż któregoś razu po kryjomu nagrała mnie jak wciągałem kolację. Polecam – jak obejrzałem to najpierw mi się chciało wymiotować i płakać, a potem od razu zacząłem jeść jak człowiek i powiem Wam, że jedząc bardzo powoli można zjeść połowę tego co normalnie i się najeść „po kokardkę”. Pozy tym jak jem wolno to duuuużo dłużej nie czuję głodu.
Generalnie jem 3 razy dziennie (5 to nie dla mnie, nie mam technicznych możliwości), jem dużo wolniej, dużo mniej i dużo zdrowiej – przyszło mi to samo, chyba jako naturalny skutek biegania.
Grubasów (sam nim też jeszcze długo pozostanę) przestrzegam przed 2 rzeczami: pierwsza to tzw. syndrom ostatniej wieczerzy – „jeszcze dzisiaj się nażrę ale już od jutra jem zdrowo i normalnie” – to jutro nigdy nie nadchodzi, a jeżeli nawet, to bardzo szybko mija; i druga – ja to nazywam „syndromem spalacza” – nażrę się, zjem pączka (batonika, frytki, kiełbase… itp.) bo przecież biegam więc i tak to spalę – nie da się spalić 4, 5 czy 8 tys. kcal biegając nawet 3 godziny dziennie, więc trochę rozsądku i silnej woli jest niezbędne.
Samo bieganie: powtórzę to co na tym forum można przeczytać setki razy: powoli, systematycznie, bez przeciążeń, bez zwiększania dystansów i prędkości, bez szaleństw i z jakimś planem. Pewnie że jak się czyta jak Jar Stary czy Leo po półtora roku od rozpoczęcia biegania pobiegli maraton, jak jeden czy drugi kolega zrobił 10 km w jakimś rewelacyjnym czasie, to się człowiek napala i też by chciał, ale… spoko, na wszystko przyjdzie czas, nie od razu. Jak pierwszy raz zmierzyłem sobie czas i okazało się że przebiegnięcie kilometra zajęło mi 12miut (tak! dwanaście!) to się lekko osłabiłem, zwłaszcza czytając forum, ale odpuściłem wyścigi, powoli biegałem swoje i już zszedłem poniżej 10min/km bez żadnego forsowania tempa, po prostu samo się biegnie. Zrobiłem plan 10-tygodniowy, teraz biegam 3-4 razy w tygodniu po 35-45 minut bez przerwy + jakieś małe rozciąganie. Poza tym raz w tygodniu 2 godziny tenisa (polecam) i raz w tygodniu 2 godziny basen + sauna + bąbelki. Niedziela dla rodziny, chociaż wieczorem ciągnie mnie na stadion.
Pulsometr – 3 x tak, polecam. Pomaga, zabezpiecza, pilnuje, motywuje - jak dla mnie rewelacja – dzięki Ci kochana żonko za wspaniały prezent (wypasiony POLAR RS200 )
Buty – tak, dobre buty na wagę złota, zwłaszcza dla grubasa.
Bieganie to nałóg – tak, mnie wciągnęło, nie mogę się doczekać następnego treningu, a jak nie biegam kilka dni np. z powodu choroby to dostaję małpiego rozumu i żeby nie żona to bym biegał z gorączką i za przeproszeniem gilem do pasa.
To chyba tyle tak na gorąco. A no i jeszcze marzenia, bo bez nich po co żyć. Więc: (nie zaczyna się zdania od „więc” mówiła moja Pani od polskiego) do wakacji jeszcze ze 4-6 kilo w dół, do końca roku może „klub dwóch cyferek” – jakby się udało to by chyba był najszczęśliwszy rok w moim życiu, zaraz po tym w którym wziąłem ślub i po tych kiedy się urodziły moje dzieci.
Pozdrawiam wszystkich i trzymam za Was kciuki. Piszcie, opowiadajcie – to pomaga i motywuje, nie wiem czy bez forum i tzw. „Grubasów” na tym forum dałby radę.
P.S. Idzie wiosna, bo wczoraj na bieżni gdzie zawsze biegam był tłok jak pod supermarketem, a do tej pory jak spotkałem kogoś raz na tydzień to była rewelacja.
O kurcze, ale się rozpisałem, mam nadzieję że Ojciec Instruktor mnie nie wykasuje
