heeej, czas odkopać wątek, przecież zanim zarejestrowałam się na forum najbardziej lubiłam czytać motywujące historie początkujących jak zdobywają formę i tracą kilogramy
nie dołączę do tego zacnego grona - forma może rośnie ale wraz z nią waga.

Kachita mówi, że to mięśnie ale naprawdę ważyłyby aż 1-2 kg? właściwie ważniejsza dla mnie jest sylwetka niż wartość liczbowa na wadze ale nie oszukujmy się - to najlepszy i najszybszy sposób sprawdzenia swoich rezultatów, a malejący wynik zawsze motywuje.
wydaje mi się, że jem jak w czasach nie-treningowych (a nawet bardziej zastanawiam się nad tym co i ile [tu już większy problem, bo jednak apetyt mi wzrósł] jem, nie jem 3h przed snem, piję dużo więcej wody), zdaję sobie sprawę, że nie mam prawa narzekać jeśli w mojej diecie nadal widnieją słodycze, piwo i inne złe rzeczy, ale przecież było tak zawsze, a spalam teraz dodatkowe 2000 kcal/tydzień... czytałam, że -1 kg to -7000 kcal - to tyle, ile wg endomondowych statystyk spalam miesięcznie.
i tak, zadowoliłby mnie spadek wagi 1 kg/msc, nawet mniejszy, ale nie wzrost.

może jestem po prostu mało cierpliwa? nie zamierzam zaprzestać biegania ale chciałabym żeby np. za rok już były jakieś efekty.
wiem, wiem, narzekam, a tak naprawdę po prostu cholernie mi nie idzie z tym jedzeniem (a raczej nie-jedzeniem) i może po prostu chodzi o to, żeby ktoś na mnie porządnie nakrzyczał
ale coby równowagę w przyrodzie zachować, teraz garść pozytywów!
za mną to, co tygryski lubią najbardziej czyli - pierwsze biegowe ZAKUUUUPY! (właściwie nienawidzę zakupów, ale kupować - owszem. choć te były całkiem szybkie, sprawne i przyjemne). nie ma motywatora w postaci wagi, więc czymś sobie musiałam dogodzić...
i w ten sposób stałam się posiadaczką pięknego t-shirta do biegania, z climacool i pewnie czymś jeszcze.

świetnie się spisał na trasie podczas ostatnich deszczów, bawełna by wchłonęła wodę i przylepiła się do skóry, a tak było trochę wygodniej. otrzymał najlepszy możliwy chrzest - DOKŁADNIE w momencie gdy zdjęłam kurtkę (wzięłam ją bo się wystraszyłam pogody, potem pożałowałam), wraz z moją twarzą został brutalnie potraktowany mętną wodą z kałuży - tu dziękujemy jakiemuś wyrozumiałemu kierowcy. :/ bo widzę po innych, że idzie jechać tak, żeby nie ochlapać biegacza. ale był fun.
i druga rzecz, której jeszcze nie miałam okazji przetestować - adidasy. a dokładniej Adidas Invigo.
wolałam ich nie zakładać bo chciałam skakać po kałużach niczym kozica, a nie skupiać się na tym, że mam nowe buty i uważać żeby ich za szybko nie pobrudzić :P
ja nie z tych co kupują i nie używają żeby się nie zniszczyło, ale pierwsza próba odbędzie się w sprzyjających warunkach, gdzie będę mogła w pełni cieszyć się przeprowadzaniem testu, czyli dzisiaj, za chwilę (a będą interwały, mueheheh ]:>).
ładne, co nie? ja estetką jestem :P, więc jak mi się coś podoba to już połowa sukcesu. co prawda takie różowe (ale to ładny róż) wstawki trochę nie w moim stylu ale są całkiem gustowne. chociaż poprzednie adidasy idealnie pasują do mojej nowej, błękitnej koszulki...
zgodnie z zaleceniami mojego taty - zakupowego mentora (i sponsora

) po przymierzeniu 38 i 38 i 2/3, wzięłam te większe. mimo, że 38 mi lepiej leżały w pięcie to jednak na długość były na styk.
zaraz przetestuję. po treningu zapiszę w notatkach na endomondo "nowe buty" i będziemy im liczyć dziesiątki, setki, tysiące kilometrów - mam nadzieję.
tylko boję się, że na mojej ulubionej trasie będzie jeszcze błoto
