joggi pisze: mój kolega, nazwijmy go Piotr, właśnie przebiegł maraton. Ochów i achów jest co niemiara, panie są pod szczerym i wyraźnym wrażeniem tego wyczynu.
jeśli chodzi o środowisko niebiegowe , to "ochów i achów" byłoby całkiem dużo nawet jeśli wspomniany piotr ledwo wyrobiłby sie w limicie biegu.
ba! to dodałoby wydarzeniu dodatkowego smaczku, a piotrowi heroizmu!
nie ma się tu co oburzać czy dziwić. po prostu dla osób niebiegających długie dystanse to kompletna abstrakcja. zwracają oni uwagę tylko na dystans wyścigu (łał, 42 kilometry, ja bym w życiu tyle nie przebiegła, ba nie przeszła nawet!), nie zdając sobie sprawy z tego że największa trudność w bieganiu to stanąć na linii startu odpowiednio przygotowanym.
prawdziwe wyzwanie to nie pokonanie dystansu wyścigu, ale pokonanie sumy dystansów treningowych.
kto nie biegał - pewnie tego nie zrozumie.
tym bardziej cieszy mnie każda przypadkowa rozmowa, taka jak ta, gdy pewien pan zaczepił mnie na ulicy widząc moją koszulkę z biegu powstania warszawskiego (tak, czasem chodzę z tym wielkim logiem PKO na plecach!):
"- o! przebiegł pan?
- tak, przebiegłem.
- a ile kilometrów? (tam są dwie wersje dystansu - info dla niezorientowanych)
- dychę
- to co, było poniżej 40 minut?
- no nie, trochę zabrakło. o złamanie 40 jeszcze walczę"
ale fakt; pan w młodości biegał sprinty.