Wczoraj zadebiutowałam na półmaratonie

Cztery kółka poszły nieźle. Piąte było ciężkie. Potem było kosmicznie ciężko. Ostatnie kółko to już biegłam siłą woli. Tymbardziej, że większość z was finiszowała jak ja kończyłam piąte kółko. Potem było już nas nas trasie bardzo niewielu. Plan był taki, żeby ukończyć. W bardzo optymistycznych założeniach, miało być 2:30. Jak przebiegałam metę, to było 2:19. Wiem, że to jak dla was dużo, ale jestem dumna z siebie, że się w ogóle udało. I na dodatek lepiej niż w najśmielszych oczekiwaniach.
Co do losowania, to mi tym razem się powiodło. Dostałam ostatnią z tych tajemniczych kopert (a w kopercie wizyta u kosmetyczki). I pomyśleć, że gdyby Rapacinho był obecny, to wyszłabym z nowym odkurzaczem.

Mam wielki szacunek dla maratończyków. Na razie dla mnie to jeszcze zbyt długi dystans. Powodzenia.
