
Jak już wspominałem... udało się;) Złamałem nie tylko 2h, nie tylko 1:50, ale minimalnie bo minimalnie złamałem również 1:45.
Warunki były ciężkie ( jak dla mnie). Panowało ponad 30 stopni ciepła, trasa choć malownicza wystawiona była na sporą ekspozycję i właściwie cały bieg odbywał się w pełnym słońcu. Dodatkowo zaskoczyła mnie ilosć podbiegów..
Pomimo uzyskania czasu z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie byłem w pełni i dobrze przygotowany, a przedewszystkim nie udało się zrealizować planu który polegał na spokojnym minięciu 10 km, przyśpieszeniu, dobiegnięciu do 15 km, ponownym przyśpieszeniu i po minięciu 18 km mocnym finiszu.
Bieg rozpocząłem spokojnie ale entuzjastycznie, ok. 3 km wędrowałem z grupką biegnącą na 1:40 . Pomimo fantastycznego samopoczucia i chęci zabrania z chłopakami, odpuściłem i dość znacznie zwolniłem, żeby zostawić sobie troszkę sił na dalszą częśc. Ten fragment biegu uznaję za spokojny, aż do momentu kiedy ok 7 km minął mnie pan z balonikiem na 1:50. Wtedy troszeczkę przyśpieszyłem. Na 10 km pojawiłem się po 48 min i 47 sekundach, ale postanowiłem nie przyśpieszać ponieważ nie czułem się zbyt pewnie. Tutaj rozpoczął się podbieg/ seria podbiegów która trwała aż do 15 km. Biegłem swoje w myśl zasady " nie zatrzymać się, nie zwalniać". Pojawiły sie tutaj pierwsze oznaki słabnięcia, na razie nie odczuwałem tego ani w tempie ani w nogach, ale wiedziałem że zaczynam słabnąć. Długi zbieg do Doliny Będkowskiej, pozwolił mi odpocząć, rozpędzić się i jakos przetrwać ten moment. Ujrzałem wtedy "doświadczoną wiekiem" panią która nadawała odpowiadające mi tempo i przebiegłem z nią jakieś 2 km. Około 18 pomimo złego samopoczucia ruszyłem do przodu wiedząc że najdalej za 15 minut ten cały chory wysiłek będzie za mną. I szczerze muszę przyznać że od tego momentu zaczął się dramat: zaczęły boleć mnie mięśnie nóg, nie chciały przeć naprzód, co chwila obiecywałem sobie że za tym zakrętem przejdę na chwilę do marszu, po bokach widziałem ludzi którzy maszerowali, leżeli albo z trudem stali i łapali oddech. Do tego kilkukrotnie pojawił się odruch wymiotny który na szczęście udało mi się zwalczyć. Szczerze mówiąc to czułem się tak jakby organizm powoli wyłączał systemy po to żeby za chwilę stanąć.Mroczki przed oczami pojawiały się coraz częsciej. Jedynym celem stało się to żeby sie nie zatrzymać. O dziwo nadal mijałem jakiś truchtających ludzi, co jakoś podnosiło mnie na duchu. Na ostatnich 200 metrach ''pociągnął' mnie jakiś gość z którym mocno ( jak na ówczesne warunki) finiszowaliśmy. Za metą padłem i przez dobre 15/20 minut dochodziłem do siebie wciągając małymi łykami izotonika...
Puenta:
-Zabrakło długich wybiegań. Gdybym choć 2-3 razy pobiegł pod 20 km w domowych warunkach lepiej wiedziałbym jak gospodarować siłami.
-Piłem na KAŻDYM ABSOLTNIE KAŻDYM punkcie żywieniowym, mało tego korzystałem z KAŻDEJ ściany wodnej która spotkałem, więc moje odgrażanie się że nie pije bo nie lubię z perspektywy czasu uważam za niepoważne

-Myślę że dobrym pomysłem byłoby też zjedzenie czegoś ok 10 km... Teraz widzę, że jakiś żel mógłby pomóc na tym 18 kilometrze...
Choć sam nie wiem czy nie zjadłem na małego śniadania ( 2 jajka, herbata z cukrem, a godzinę przed biegiem puszka 0,33 coca- cola)
Ktoś powie, że idiota nie dostarczył sobie paliwa etc. ale wyszedłem z założenia że łatwiej jest zwolnić/ przejść do marszu/ jakoś się ograniczyć niż narażac się na jakieś poważniejsze fiksacje żołądkowe.
Dziękuje bardzo każdemu kto poradził mi w tym wątku. Teraz chwila na odpoczynek, a potem zabieram się za 40:00/10 km i 1:40/21.1.. Czuję że jest to do zrobienia jeszcze w tym roku pod warunkiem że będę w stanie narzucić sobie jakiś rygor i minimum konsekwencji;)
( Wrzuciłem swoje biegi 2msc bezpośrednio przed zawodami.. w ostatniej fazie odpuściłem bo bałem się przemęczenia.... I w sumie pobiegłem na świeżości i głodzie biegania, ale jednak gdybym w ostatnich 2 tygodniach upchał gdzieś jakieś 15 km- czuję że mogłoby być lepiej)