I tutaj mam pytanie - jak je najbardziej efektywnie pokonywać?
Do tej pory biegałem na "chama", czyli tyle ile dałem radę pod górę, jak już wymiękłem chwila marszu i znowu na maxa pod górę. Łącznie mój bieg trwał około pół godziny.
Aktualnie po zakupie pulsometru staram się biegać wolniej - podbiegi lekkim truchtem (właściwie mój pies, który mi towarzyszy szybciej siedzi niż ja biegnę pod górę

Pytanie - jaką taktykę przyjąć na te wzniesienia? Ten puls 170-174 jest przy naprawdę wolniutkim truchcie - czy powinienem pokonywać je marszem, albo odpoczywać dla uspokojenia tętna? Jaki ogólnie wpływ na kondycję, spalanie tłuszczu mają takie wzniesienia?
Dodam, że poprzednio, zanim naczytałem się o strefach pulsu wbiegałem pod górę przy pulsie 188-190 i robiłem z minutę odpoczynku bo byłem zziajany jak koń po westernie. Ale wtedy w ogóle biegałem przy tempie rzędu 170.