Cześć. zrobiłem wpis w wątku o rozciąganie, ale założę nowy, może coś pomożecie.
26 stycznia, trening tempowy na stadionie, nagle poczułem kłucie i rwanie w łydce, lewy bok, nie mogłem biec, zszedłem kulejąc. Po paru dniach nie było już czuć bólu przy chodzeniu, ale przy truchcie coś czułem, postanowiłem zrobić przerwę. Niby wszystko ok, 10 lutego zrobiłem 10 km spokojnego rozbiegania, po 3 km już z lekkim bólem. Znowu zrobiłem przerwę., bo nie chciałem biegać z bólem. Tydzień temu 5km trucht w miarę bez bólu, na drugi dzień znów czułem łydkę przy chodzeniu. Znów przerwa. W poniedziałek byłem u fizjo, porozciągał, kazał rolować na wałku i za 3 dni wyjść roztruchtać. Wyszedłem wczoraj - po 1 km świńskiego truchtu ostre ukłucie i powrót marszem..
Boli mnie myślę, że mięsień brzuchaty, ale lewa strona i schodzi w dół, jakby też płaszczkowaty. Brzuchaty boli też pod naciskiem palcem. Do tego też już pewnie ze 2 lata bolą mnie pięty, szczególnie rano, podczas schodzenia po schodach, pewnie przyczepy achillesa. No i pobolewają mnie też pszczele, czuję sztywność w krzyżu... Totalnie jakaś masakra, czuję się jak emeryt, którego wszystko boli... Nie biegam już 1,5 miesiąca, nie bardzo wiem, co robić.
Czuję, i wiem, że samo bieganie nie wystarcza, ale na razie wystarczało. Tyle, że teraz bezlitośnie obnaża moje słabości, więc muszę coś z tym zrobić.
Podpowiecie coś? Może jakiś ortopeda i usg, albo ogarnięty fizjo? Poleci ktoś kogoś, Warszawa, okolice Legionowa?
Dzięki za wszelkie rady.