Mam 25 lat, 181cm wzrostu i ważę obecnie 73kg (jak zaczynałem biegać ważyłem w okolicach 78-80 ale nie biegałem nigdy żeby coś zrzucić). W bieganie wkręciłem się w lipcu 2017. Mniej więcej do końcówki liceum uprawiałem różne sporty, byłem aktywny fizycznie. Później kilka lat spędziłem na "melanżu" i może to przez ten okres życia mnie zaczynają dopadać konsekwencje. Przez te pół roku od kiedy biegam miałem 2 przerwy (raz 6tyg przez problemy z biodrem, a druga to 3tyg przez problemy ze stopą), poza tym biegałem głównie na zmianę 3 trasy, 6.5km, 8km i 9km (raz przebiegłem 10km). Nie licząc zakwasów i innych drobnych urazów to wszystko było ze mną ok. Pierwszy sygnał, że coś się dzieje niedobrego dostałem po biegu na 10 mil (16km) na początku grudnia. Na kilka dni przed złapała mnie jakaś infekcja, dostałem nawet gorączki ale na starcie czułem się jak nowo narodzony. Jakąś godzinę po wyścigu dostałem mocnych zawrotów głowy, myślałem że stracę przytomność ale usiadłem, zjadłem coś i mi przeszło. Puls na chwile poskoczył z 90 na 140 (możliwe, że ze strachu).
W tym momencie zaczęła się moja 3 tygodniowa przerwa spowodowana kontuzją stopy, łącznie w grudniu przebiegłem 35.7km (na 3 razy). Te 3 tygodnie poświęciłem głównie na pracę i picie piwa w ramach odpoczynku po niej. Poza tym zapisałem się na połmaraton który odbędzie się 11 lutego.
Postanowienie noworoczne było takie, żeby zacząć biegać około 4-5 dni w tygodniu. Na 16 dni biegałem 10. Dystans który zrobiłem to 71.5km. 9 stycznia po zrobieniu 9km, tempem 5:22min/km (średnio się zmęczyłem) dostałem takich samych zawrotów głowy jak w grudniu. Po kilku minutach wszystko wróciło do normy a ja zamiast zrobić przerwę to zmniejszyłem dystans i nazajutrz pobiegłem 6.5km. Podczas biegu czułem się nieobecny, znieczulony. Byłem jak robot, który nie ma kontaktu z ciałem ale jednocześnie w ogóle się nie męczyłem. Jak wszedłem do mieszkania to nie zamknąłem drzwi na zamek, w obawie przed stratą przytomności. Czułem się jak na rauszu, jakbym właśnie wypił kilka piw. Minęły 2 godziny, ruszyłem się do centrum miasta żeby coś zjeść na szybko z dziewczyną która kończyła pracę. W uszach miałem szum a przed oczami obraz mi latał w zwolnionym tempie. Jak zjadłem kilka kanapek i frytki w popularnym fastfoodzie to po kilkunastu minutach wróciłem do żywych. Nic mi nie dolegało. Od razu naszło mi na myśl, że może za mało jem węglowodanów (ostatnio bliżej mi było do diety białkowo tłuszczowej).
Przestałem się martwić, zrobiłem dzień przerwy, 12 stycznia kolejne 9km pękło. Wróciły zawroty głowy, do tego doszły lekkie problemy z równowagą i ból zęba (ten sam ząb boli mnie podczas lotu samolotem). Kolejny dzień przerwy, znowu wróciło wszystko do normy i znowu głupota wygrała. Zamiast zrobić kilkudniową przerwę to 14 stycznia poszedłem robić interwały, łącznie 5km szybko/5km wolno. Kręci mi się przed oczami do teraz, a minęło już ponad 48 godzin. Wprawdzie jest lepiej niż chociażby wczoraj ale ewidentnie coś mi dolega. Idąc po chodniku mam wrażenie, że idę na poduszkach. Czuje jakbym miał znieczulone ciało. Dalej towarzyszy mi uczucie bycia pod wpływem alkoholu (w tym roku nie wypiłem nawet piwa), ale jak uda mi się przez chwilę skupić na rozmowie z drugą osobą, albo coś oglądam/czytam to wszystko wraca do normy. Jeszcze podczas jedzenia (gryzienia) zawroty głowy na chwile narastają.
Biorę codziennie multiwitaminy i kwasy omega, w zeszłym tygodniu dokupiłem na wszelki wypadek żelazo i magnez. Diety się nie trzymam ale z kilkoma wyjątkami staram się jeść zdrowo i w odpowiednich ilościach. Nawadniam się odpowiednio przed i po wysiłku. Wcześniej w życiu miałem tego typu zawroty głowy kilka razy na mocnym kacu i trwało to kilka minut.
Zdaję sobie sprawę, że forum to nie szpital i gdzie indziej muszę się udać tym problemem, ale jak ktoś spotkał się z czymś podobnym to z chęcią wysłucham kilku rad. No i oczywiście przez najbliższy tydzień nie zamierzam przebiec nawet kilometra

Ps. Wiem, że to wszystko jest dosyć chaotycznie napisane, ale po prostu zacząłem pisać tego posta i nic nie zmieniałem
