Zgodnie z planem od mojego fizjo - jesień i zimę miałem spędzić na wzmocnienu nóg a następnie próby przejścia na lądowanie na śródstopiu. Latem złapałem zapalenie okostnej piszczeli i wykluczyło mnie ono z biegania. Od początku września pracuję siłowo, noge w porównaniu do stanu letniego mam już prawie jak kolarz torowy i połową listopada zacząłem delikatnie truchtać (2-3 w tygodniu po 4km) wschłuchując się czy piszczelami wszystko ok i z myślą o przejściu do punktu drugiego zaleceń fizjo.
W miniony poniedziałek stwierdziłem że spróbuję przebiec te 4km śródstopowo i wróciłem z ultra 'zakwasami' czyli domsem na płaszczkowatym. Wszystko inne jest ok, ale ten płaszczkowaty został zabity. Nie pamiętam takich uber 'zakwasów' nigdy u siebie. Na dwa dni stałem się inwalidą chodzącym po ścianach. Teraz już powoli przechodzi, ale płaszkczowate są ciągle obolałe. Kiedy po takim uszkodzeniu mięśni wrócić do wysiłku? Nie zależy mi na czasie, nie jestem w żadnym planie treningowym, chcę pełnej i spokojnej regeneracji łydki. Ile poczekać od tego jak minie ból?
Jak szybko wracać po DOMS?
- beata
- Ekspert/Trener
- Posty: 6526
- Rejestracja: 21 sty 2003, 11:46
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: W-wa
Na drugi dzień. Serio.
Bez przesady, DOMS to nic groźnego - z tym się normalnie trenuje, a nawet jeśli nie trenujesz, to biegając z zakwasami krzywdy sobie nie zrobisz.
Zresztą tak samo, jak zapalenie kostnej - mocno dokuczliwe ale da się z tym biegać. Robienie co chwila przerw z dość banalnych powodów do niczego nie prowadzi.
Bez przesady, DOMS to nic groźnego - z tym się normalnie trenuje, a nawet jeśli nie trenujesz, to biegając z zakwasami krzywdy sobie nie zrobisz.
Zresztą tak samo, jak zapalenie kostnej - mocno dokuczliwe ale da się z tym biegać. Robienie co chwila przerw z dość banalnych powodów do niczego nie prowadzi.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1219
- Rejestracja: 09 paź 2012, 11:09
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
To, co piszesz powyżej, skłania mnie do podrzucenia Ci następującej kwestii pod rozwagę: zastanów się, czy - w świetle Twojego podejścia i stylu biegania (moje są podobne) - chcesz posłuchać Beaty (jestem przekonany, że osoby o dużym doświadczeniu)... czy swojego własnego ciałatapczan pisze:Nie zależy mi na czasie, nie jestem w żadnym planie treningowym, chcę pełnej i spokojnej regeneracji łydki.


P.S. Wiele osób zmieniających styl/technikę biegania skarży się na typowe bóle związane z inną pracą aparatu ruchu i adaptacją do nowego stylu, ustawienia ciała itd. Przypilnuj też techniki (np. czy nie biegniesz za bardzo na palcach, nie wypychasz się siłowo do przodu... moje płaszczkowate też wtedy protestują).
-
- Wyga
- Posty: 96
- Rejestracja: 31 lip 2011, 16:30
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Zawsze myślałem że DOMS to są właśnie mikrourazy, ale chyba masz rację. Po kilku dniach bolesność płaszczkowatego zmieniła się z takiej ogólnej na miejscową. Bolały przyczepy i z jednej i z drugiej strony. Wydaje mi się że to były nie tylko domsy-zakwasy ale już zwyczajne naciągnięcie i urazy.Bol, ktory czujesz na drugi dzien, to nie jest DOMS (opozniona bolesnosc miesni) ale mikrourazy.
Dla mnie bieganie jest świetną szkołą świadomości swojego ciała. Za 10 dni zacznie się 4ty rok mojej przygody. Poznałem już ból fizyczny i psychiczny gdy nie można przez długie tygodnie wyjść na trening. I właśnie dlatego głowa musi się porozumiewać ze swoim ciałem i nie być głuchą gdy ono twierdzi że coś jest nie tak. Jak pisałem w czerwcu zabiegałem swoje piszczele. I nie zgodzę się - z zapaleniem okostnej nie da się biegać. Raz że ból ugina kolana, dwa że złamać piszczel jest prosto. Ciało mam jedno i naiwną jest wiera że wszystko się zrośnie, zagoi i wróci do stanu wyjścia. Mój fizjo mnie uświadomił że można sobie zafundować jakieś ciekawe zwapnienie na piszczelu i móc wykluczyć się z kilometrażu 40+/tydzień do końca życia. Podobnie z bliznami na tkankach miękkich.To, co piszesz powyżej, skłania mnie do podrzucenia Ci następującej kwestii pod rozwagę: zastanów się, czy - w świetle Twojego podejścia i stylu biegania (moje są podobne) - chcesz posłuchać Beaty (jestem przekonany, że osoby o dużym doświadczeniu)... czy swojego własnego ciałaNie traktując go jak księżniczkę na ziarnku grochu, ale jednak nasłuchując co ma do powiedzenia
P.S. Wiele osób zmieniających styl/technikę biegania skarży się na typowe bóle związane z inną pracą aparatu ruchu i adaptacją do nowego stylu, ustawienia ciała itd. Przypilnuj też techniki (np. czy nie biegniesz za bardzo na palcach, nie wypychasz się siłowo do przodu... moje płaszczkowate też wtedy protestują).
Jak każdy tutaj lubię przekraczać swoje granice. Ale lubię to robić świadomie i z głową. Z dystansem biorę cały marketing 'all in or nothing' który jest obecny od Pań ćwiczących z jakąs telewizyjną trenerką po profesjonalnych sportowców. Jasne, zdarzają mi się treningi do mroczków i pertraktacji na linii głowa-ciało (w tym roku zaobserwowałem że pojawił się jakiś podświadomy delikatny strach gdy nadchodzi dzień interwałowy). Ale zawsze musi to być wsparte refleksją czy nie robie sobie w tym momencie krzywdy.
A co do przyczyny bólu na moim płaszczkowatym - tak samo diagnozuję przyczynę. Wykorzystuję jesień i zimę do zmiany swojego ciała i techniki. I poruszam się często w dziewiczych terenach. Szukam jakiegoś środka ciężkości, metody na to bieganie bez tłuczenia piętą. Wówczas chyba przesadziłem z jej odciążeniem i myśleniem że ona koniecznie musi lekko (lub o zgrozo wcale) dotknąć podłoża. Czułem dyskomfort w łydce już zaraz po biegu. Wróciłem do treningów (mam nadzieję z silniejszym płaszczkowatym), szukam dalej swojego sposobu na to śródstopie. Jest lepiej bo ląduje coraz bardziej zbalansowanie, a 4km nie czyni ze mnie inwalidy na 3-4 dni;-) Jak wszystko i ja potrzebuję czasu.