Ponad pół roku temu nabawiłam się kontuzji przerzucając się zbyt gwałtownie na ZENki. Na początku chciałam wybiegać kontuzję, potem stwierdziłam, że w zimę odpocznę i będę biegać do 5 km. Bywało lepiej lub gorzej. Na ostatnim treningu jednak nie byłam w stanie w ogóle biec. Zrobiłam USG - podczas badanie lekarz powiedział, że miejsce, w którym mnie boli (okolice płaszczkowatego lub trochę niżej) jest czyste, ew. delikatne przeciążenie ścięgien z tyłu nogi na wysokości kostki. W opisie jednak nie wspomniał o tym. Zalecił RTG. Zrobiłam, zapytałam czy coś widać: "delikatne zgrubienie w tym miejscu, które Pani wskazuje, może jakaś dawna kontuzja/upadek". Opis? Czysto. Nie będę się tu odnosić do tego, że obydwoje nawet słowem nie wspomnieli w opisie o tym, o czym mówili, co jest dla mnie zwykłym partactwem, bo nie po to się naświetlam i tracę zdrowie, żeby na odczepne na papierku i tak o niczym nie wspomnieć. Jednak podczas uciskania, ścięgno (?) nadal mnie boli. Nie biegam już prawie 2 miesiące, nawet nie chcę Wam mówić jak się czuję na widok biegaczy, a nie zanosi się na poprawę. Na początku mroziłam, smarowałam maścią, potem przestałam. Co robić jak lekarze (jak zwykle) nie pomagają? Tyle się mówi o nieodpowiedzialnym samodiagnozowaniu, ale ja się ludziom absolutnie nie dziwię, sama chodzę do lekarza tylko wtedy, gdy wiem, że muszę. I po raz kolejny przekonałam się, że tylko tracę przez to zdrowie... Biegać? Nie biegać?

