No wiec mam bol od 10 dni, ktory mnie dosc niepokoi.
Zaczelo sie od porannego biegania - czulem potem nogi, to normalne dla mnie i moze nie dostrzeglem tego bolu - a potem wybralem sie na wesele i robilem wygibasy

Nastepnego dnia poczulem bol z boku lewej piszczeli od wewnetrznej nieco z przodu, troche pod miesniem (mniej wiecej tam gdzie strzalka). Takie dziwne rozpieranie, troche jakby mnie ktos tam kijem lupnal. Raz bol pojawil sie w nocy, az sie zaniepokoilem. To nie jest nic ostrego, raczej tepy i upierdliwy - tak sobie chyba reumatyzm wyobrazam

Zrobilem 2 dni przerwy, rower, 2 dni przerwy i bieganie. I bol ciagle jest. Nie jest jakis kosmiczny i znika po rozchodzeniu albo po 3 minutach truchtu, ale jest i martwi. Pojawia sie glownie przy przenoszeniu ciezaru na lewa noge. Przy stawaniu na palcach nie, przy rozciaganiu "pchaniu sciany" tylko jak dociaze piete. Przy tym caly czas mam wrazenie, ze tam cos jest jakby "obite/zbite".
Macie jakis pomysl? Dzisiaj wypada mi dzien przebiezki i mam dylemat. Tylko nieco lagodzony przez przeziebienie

