
Biegam już od dłuższego czasu zarówno po asfalcie, jak i leśnych duktach, zwykle przemierzam od 10-30 km kilka razy w tygodniu i nigdy do tej pory nie bolał mnie staw skokowy.
Ostatnio jednak pojechałem na Harpagana (100km na orientację), którego miałem zamiar bez stresu ukończyć szybkim marszem, tylko czasami podbiegając. Do jakiegoś 40 km wszystko szło dobrze, aż w pewnym momencie pojawiła się opuchlizna oraz ból dokładnie w miejscu gdzie stopa łączy się z piszczelem. Ból był mniej dokuczliwy gdy zaczynałem truchtać. Zacisnąłem zęby, ukończyłem Harpagana, ale przez następnych kilka dni miałem problemy z chodzeniem. Cały tydzień smarowałem stawy Voltarenem oraz starałem się rozciągać delikatnie to miejsce. Do czwartku ból i opuchlizna kompletnie zeszły.
W piątek zebrałem więc manatki i pojechałem na Kierat (100km na orientację). Tym razem ból i opuchlizna pojawiły się dokładnie w tym samym miejscu na obu nogach już po kilkunastu kilometrach. Również tym razem zacisnąłem zęby i dotarłem do mety nawet spore kawałki pokonując biegiem.
Niestety teraz, żadna ze stóp nie zgina się do góry za to obie zwiększyły wysokość o kilka cm.
Cała sprawa jest o tyle dziwna, że w tym i zeszłym roku startowałem już w "setkach" na orientacje przemierzając marszem i biegiem dystanse rzędu 100km, robiłem wybiegania po ok. 40km i nigdy nie miałem takiego problemu. Dodam, że 2 ostatnie problematyczne starty były w tych samych butach co wspomniane wybiegania i starty; również skarpety i stuptuty były wcześniej testowane...
Bardzo proszę Was o jakieś rady, gdyż już w krótce bieg Rzeźnika i muszę odzyskac moje stawy
