STI pisze:Niejeden organizm sobie poradził - mój również, ale warunek jest jeden: trzeba jeść dużo i w sposób urozmaicony. Jest to bardzo trudne w codziennym życiu, bo trzeba to sobie wszystko samemu przygotować. A jeśli biega się dużo to już w ogóle.
Rzeczywiście dużo więcej czasu spędzam w kuchni na przygotowywaniu posiłków i prawie wcale nie jadam poza domem (w pracy jem przygotowane samodzielnie w domu). Jem dużo i rozmaicie. Zaczynam odczuwać dziką przyjemność podczas zakupów (kiedyś w pobliskim supermarkecie i osiedlowym sklepiku, teraz na bazarku, gdzie jest dużo świeżych i różnych warzyw/owoców; nasiona (różne kasze, soczewicę, słonecznik, siemię lniane, ostropest) kupuję u znajomego rolnika, ale też w różnych innych sklepach wyszukuję produkty, które są akurat tam najlepsze/najtańsze, w olejarni świeżo tłoczone na zimno oleje), a kiedyś wszelkie zakupy były dla mnie mordęgą i karą za grzech łakomstwa.
Po około 9 miesiącach bez mięsa, w tym ok. 1 m-c bez nabiału, czyli na samych roślinach, zrobiłam badania krwi. Wyniki nareszcie w normie. Co prawda jeśli chodzi o hemoglobinę, ferrytynę, żelazo i płytki krwi wciąż jestem bliżej dolnych granic norm, ale to lepsze niż wyniki sprzed roku czy te sprzed pół roku, gdy zawsze było poniżej normy. Tabletek na razie jeszcze nie odstawiam, myślę, że spróbuję gdzieś tak w maju/czerwcu, gdy zacznie się wysyp nowych świeżych warzyw i owoców, o ile nadal będę się dobrze czuła.
W tym roku spokojnie, systematycznie poprawiam swoją sportową formę mając nadzieję, że wrócę do tej z roku 2008-2009, czego nie udało mi się przez parę ładnych lat. Na razie w ciągu niecałych 2 m-cy poprawiłam wynik biegu na dychę o 2 minuty, ale jeszcze zostało mi jakieś 7-8'. W biegach ultra wciąż jestem w stanie pokonywać trasy w zanim trzaśnie limit czasu, ale sama czuję, że to nie jest to co kiedyś. Mam nadzieję, że poprawa wyników krwi pomoże mi realizować treningi, aby wrócić do dawnej kondycji.
Książkę Campbella pożyczyłam rodzicom. Bardzo tradycyjny tato nie mógł się od niej oderwać i zaczął mnie wypytywać o to co jemy (gościłam rodziców przez 3 dni i jedli moje roślinne posiłki). Był bardzo zainteresowany wszystkimi tymi ciecierzycami, soczewicami i różnymi orzechami - okazuje się, że nie miał pojęcia o ich istnieniu (za to dobrze się orientuje co to jest boczek, żeberka i karkówka). Nawet kasze i ryż zjadał, choć moja mama całe życie twierdzi, że dla niego obiad bez ziemniaków nie istnieje. Czekam aż mama będzie mogła dorwać się do książki. Ciekawa jestem jej reakcji. Do tej pory była niereformowalna - chociaż ma pod nosem ogródek pełen wspaniałych warzyw i ziół, to i tak do zupy musiała dodawać kostkę rosołową (te glutaminiany i wzmacniacze smaku...).