U mnie było tak przy wypalaniu przerośniętych małżowin nosowych (fachowa nazwa koagulacja):
1. Psiknięcie jakimś środkiem aerozolowym w obie dziurki powodującym wstępne znieczulenie. Bólu zero, ale smak tego jakiś taki lichy.
2. Zastrzyk znieczulający w obie dziurki. Bólu tyle co przy każdym zastrzyku.
3. Elektrody w nos i przypalanie 3-4 "strzały" w różne miejsca w nosie. Lepiej zamknąć oczy, bo widok może być dlakogoś dość ostry bo trochę się dymi z nosa przy tym... Ból malutki, prawie żaden. Bardziej dokucza te gmeranie w nosie.
Całość trwał może 5 minut. Po zabiegu było gorzej, ale trwało to z 10 minut. Poplułem trochę krwią i tym dziwnym smakiem aerozolowym. Dla mnie najgorsze było to coś aerozolowego... I po tych około 10 minutach poszedłem do domu. Później przez około 2-3 tygodnie smarka się strupkami, bo rany miałem dość sporo. Ale jak wspomniałem na początku ja miałem wypalanie a nie przypalanie... Czasami pomagałem sobie wyjmując je z nosa pincetą
Wybieram się drugi raz dopalić resztę. Bo jeszcze jedna dziurka mi się przytyka. U mnie powodowało to że miałem non stop zawalone zatoki flegmą i jesień i zima była dla mnie katastrofalna. Flegma jeśli spływała to po gardle i po czasie gardło mi tak wysiadało, że śliny przełknąć nie mogłem. Po tym zabiegu praktycznie na drugi dzień wysmarkiwałem flegmę i po tygodniu był spokój i trwa to przez 1,5 miesiąca. Pierwszy raz od 5 lat...
Wcześniej trafiałem do kiepskich laryngologów, bo żaden nie rozpoznał tego co ostatni po 5 minutach...