Witam..rozumiem że to pytanie do mnie. Trudno leczyc czy doradzac przez internet ale z medycznego punktu widzenia jesli ból jest w trakcie wysiłku lub zaraz po nim i zmusza cie do jego zaprzestania tzn ze miesnie otrzymuja za mało tlenu i substancji odzywczych i metabolity są usuwane za wolno....czyliYaroo pisze:Witam na Forum. To mój pierwszy wpis, więc się przedstawię - jak łatwo domyśleć się po moim nicku - real name is Jarek
Zastanawiałem się gdzie zawrzeć moje pytanie i wydaje mi się, że tutaj (w tym wątku) jest to właściwe miejsce. Od razu zaznaczam, że studia magisterskie mam ukończone, ale nie w dziedzinie sportu, więc od razu pomijam trwające tu w tym zakresie dywagacje
. Podłączam się jednak pod pytanie - bolą mnie uda jak diabli. Mam 46 lat, 185 cm i 110 kilogramów. Po poważnej rozmowie z własnym "ja", pomimo potężnych protestów własnego ducha, rozpocząłem bieganie (codzienne) - wg klucza "dla urzędników siłą oderwanych od biurka", czyli w cyklu dziesięciotygodniowym - pierwszy tydzień (mam go już za sobą) - biegnij 2 minuty, idź 4 minuty, powtórz 5 razy, drugi tydzień (w trakcie) - biegnij 3 minuty, idź 3 minuty, powtórz 5 razy, itd. Mając świadomość wagi i w wielkich obawach o stawy zakupiłem odpowiednie obuwie (biegam po asfalcie) i korzystając z dobrodziejstw amortyzacji rozpocząłem bieganie. I tu nastąpiła wielka niespodzianka. Spodziewałem się kontuzji stawów, a stawy nic - mają się dobrze. Tymczasem bezpośrednio po biegu mam takie bóle w udach, jakieś pulsowania, skurcze, że ledwo dochodzę do domu (oczywiście bieg to trucht). Bolą mnie nawet kości piszczelowe - jakby mnie ktoś po goleniach kopał i jakbym miał siniaki. Generalnie po prysznicu i po nocy mi przechodzi, ale w ciągu biegu i zaraz po nim ból jest naprawdę ciężki do zniesienia - czuję jakby mi mięśnie płonęły i jednocześnie jakbym miał je z waty. Nie są to z pewnością zakwasy, ponieważ to nie ten rodzaj bólu. Czuję się jakbym mięśnie udowe miał zerwane. Aż się boję kolejnego tygodnia - biegnij 5 minut, idź 2,5 minuty, powtórz 4 razy. Do biegania dołączyła oczywiście zasada NŻT i ŻP, czyli "nie żryj tyle" i "żryj połowę", czego efektem był spadek wagi w pierwszym tygodniu o 3 kg ze 110 na 107. Po tym tygodniu spodziewam się spadku o 2 kg, potem już po 1 - 1,5 kg tygodniowo.
Czy jednak robię coś źle, zbyt forsownie, będąc dosłownie oderwanym zza biurka? Co prawda po pierwszych dniach cały organizm wrzeszczał "Yaroo, czy ty oszalałeś, chcesz mnie zabić?", po kilku dniach był to już krzyk "Dobra, Yaroo, pobiegaliśmy, ale już wystarczy", teraz jest już "Ok, Yaroo, biegamy, zgadzam się, ale nie za dużo"Póki co ignoruję te głosy
i mówię sobie "nie pyskuj mi tu, tylko biegnij", no ale ból mnie trochę zniechęca. Szczególnie ostatnia seria jest już wręcz bolesna. Mam kontynuować czy dawać sobie więcej przerw?
Przepraszam za aż tak długi wywód, ale jakoś tak wyszło...
1. Albo wysiłek jest za duzy
2. Albo zmiany naczyniowe ( np miażdzyca) zmniejsza przepływ krwi powodując w/w dolegliwości. Chociaz wtedy bole zaczynają sie od placów i stopy.
Ad.1 zmniejszyc obciązenia
Ad.2 wskazana konsultacja angiologa lub chirurga naczyniowego zeby wykonał badanie przepływów przez tetnice biodrowe i udowe.
Tyle jesli chodzi o bóle ud. A jesli chodzi o podudzia to jest to typowe. Poczytaj na forum i wzmacniaj miesnie przedniego przedziału ( zginacze grzbietowe palców i stopy)......
Powodzenia i zycze wytrwalosci , jeszcze nie jeden kryzys przed tobą...ale wytrwaj bo warto:):):):)!!!!!!!