Dzisiaj rano weszłam na wagę i...niemożliwe,ale jeszcze nie przekroczyłam 60tki (mówię o kg) więc chyba nie przytyłam
Niestety nie mogłam wybiegać Świątecznego żarełka,ponieważ w niedziele poprzedzającą Święta,zepsułam sobie kostkę podczas biegania po lesie.Najlepsze jest to,że nic nie czułam(może to przez mróz -15)Noga boli ,ale w drugi dzień Świat tak mnie nosiło,że musiałam wyjść i zrobić swoje ...aż 12 km:) kuśtykając i wczoraj też poszłam,ale dałam radę tylko 8 i ledwo doczłapałam się do domu:(
Jak ja teraz spalę nagromadzone zapasy? Chyba pozostanę przy kompocie z suszu i czerwonej herbacie

bardzo dobrze wpływa na trawienie:) W sumie,to nie czuję się przeżarta.Może dlatego,że jadłam głównie ryby w galarecie,zimne nóżki i pieczone białe mięso, no i piłam dużo barszczyku...mniamm.Na deser ciasta bez kremów...była pyszna szarlotka z minimalną ilością ciasta,sernik z samego sera,keks prawie bez ciasta tylko same owoce,jedynym ciastem z dużą zawartością ciasta był piernik

oczywiście pochłonęłam też sporo warzywek i troszkę mniej owoców...i rzecz najważniejsza,której dawno nie piłam i już prawie zapomniałam,że jest taka pyszna...czerwone winko...merlocik. Zostało mi jeszcze pół butelki...taka ze mnie pijaczka
Wracając do sposobów na powrót do figury,to teraz przyszła pora na potrawy gotowane na parze...same plusy:)
I pomyśleć,że jak się miało 20 lat to można było jeść nawet 3 obiady dziennie i nic nie przybywało na skali

ale cóż,to już nie wróci
Oki kończę,bo jak zwykle przynudzam
Pozdrawiam poświątecznie,
Anka:)