Otóż w niedzielę, po długim, 20- paro km biegu, zaczęła mnie boleć łydka - ten brzuchaty miesięń jakieś 15-20 cm pod kolanem- ciężko określić konkretne miejsce bo uczucie jest rozległe. Nie czułem tego w biegu, zaczął dawać o sobie jednak znać podczas chodzenia przez co zacząłem lekko utykać. Najbardziej czuć dziadostwo w pozycji siedzącej, kiedy ze zgiętymi o 90 stopni kolanami podnoszę piętę do góry. Boli jakby ktoś wsadził łydkę w imadło i scisnął (wcześniej wystarczyło podnieść raz i za drugim już nie było nic czuć, teraz boli za każdym podniesieniem...). Boli również przy uciskaniu ręką, wizualnie nic nie widać. Zrobiłem 2 dni przerwy, wczoraj i dzisiaj krótkie 10-12 km biegi no i się tylko nasiliło przy czym wczoraj po kilku kilometrach się rozeszło, a dzisiaj dawało o sobie znać cały dystans.
Cóż to może być?? Poratujcie, półmaraton za pasem!!!

PS: wyczytałem, że pomaga "rolowanie" łydki jakimś wałkiem. No cóż, z braku laku rozebrałem przepychaczkę, wziąłem kijek i sobie tak nim jeżdżę. Ciekawe czy coś to da...