We wtorek 21 stycznia po treningu 9,5 km pojawił się u mnie ból w prawym biodrze. Jakąś godzinkę po treningu. Podczas biegu nic nie wyczuwałam. Nie poślizgnęłam się ani nie upadłam, a tego tylko się obawiałam. Ból utrzymuje się do dzisiaj. Najbardziej daje się we znaki po czasie, kiedy siedzę lub leżę. Po bezruchu, gdy wstaję, ból jest tak silny, że kuleję. Po chwili, gdy to rozchodzę, ból ustępuje, chodzę już prawidłowo i ból pojawia się tylko gdy go "wywołam" wychyleniem biodra w prawo. Nie zaprzestałam treningów, to znaczy w czwartek pobiegłam nieco ponad 10 km i w bieganiu bólu nie odczuwam. Dziś zaspałam, pójdę po południu lub rano. Tak jakby bieganie nie miało żadnego wpływu na biodro. Na orbitreku też go nie odczuwam. Nie wiem czy dalej biegać, czy dalej to ignorować? Z żadnym bólem odkąd biegam nie byłam jeszcze u lekarza, wszystko samo przechodzi. Piszczele same przestały boleć, pomogłam wieloma okładami lodem, ale przestały bez lekarza. Tfu tfu

Zastanawiam się nad okładami lodem na biodro, ale nie wiem nawet gdzie ten ból siedzi dokładnie i trochę przeraża mnie lód na biodrze, zimno o wiele bardziej odczuwalne. Nie wiem czy to w stawie czy mięsień, ale wydaje mi się, że staw, skoro wystarczy rozchodzić i ból pojawia się przy "wygięciu" się. Zamierzam zacząć ćwiczyć w domu gimnastykę typu przysiady, wypady itp. a do tego już raczej potrzebne mi zdrowe biodro. Czy ktoś miał podobne dolegliwości lub orientuje się co to może być? Dodam, że rozciągam się po każdym biegu. Z góry dzięki za każdą sugestię/pomoc/wypowiedź
