Kurczę, no może to co napisałam ma jakiś wydźwięk pychy, bufonady, megalomanii, nieskromności - szczególnie wobec osób, które starały się wejść na Everest, ale im się nie udało...? Nie o to mi chodziło.majak pisze:To ja teraz tak na chłodno komentując Twoją naprawdę fascynującą relację, to na koniec brak mi troszkę zadowolenia a siebie...![]()
Wiecie, jak to jest wpadać na metę. Zawsze jakieś tam emocje, najpierw mocny finisz, na koniec łapanie tchu, żeby ratować życie. I jakieś tam owacje, medale czy inne radości. A jak to wyglądało w Marriotcie? Sami widzieliście na filmiku. Podchodzę z chipem do czytnika - cyk! i koniec. Teraz sobie mogę zjechać windą do biura zawodów, oddać chipa, odebrać dyplom i butelkę (których ostatecznie nie odebrałam).
Żadnego "hurra! brawo!". To ja sama zadecydowałam, że koniec. Mógł nie być koniec. To takie dziwne zakończenie. Stąd też brak tych emocji.
Kiedyś biegłam w biegu 24h i co prawda też wcześniej zeszłam (po 23h bez dłuższej niż kilka-kilkanaście minut przerwy), ale tam byłam umordowana, płakałam z bólu, pęcherze na stopach miałam przebijane już po pierwszych kilkunastu godzinach. I wtedy, choć też bieg trwał (czas), a ja zeszłam, to wiedziałam, że czegoś dokonałam. Że fajny wynik nabiegałam. Że na ten moment dałam z siebie wszystko.
Tutaj tego nie było. Niczego z tych wrażeń nie było.
majak pisze:Czekam na kolejne wyzwania
O rany! Naprawdę czekacie? Czy tylko tak piszecie, żeby mi było miło?hotmas pisze:Dziękuję i niecierpliwie czekam na następne wyzwanie
Bo ja naprawdę nie wiem co z tymi Tatrami. Z kondycją jestem w czarnej d. Trasy nie znam wcale i się jej okropnie boję. No i kasa - jakieś okropne pieniądze chcą za tę zabawę. Z drugiej strony los dał mi szansę. Może więcej takiej nie będzie. Nie wiem. Do 3 marca muszę przelać startowe.