Cześć dziewczynki!!!
ano żyję.
Generalnie bieżączka mnie przygniata do gleby. Na regularne treningi nie mam co liczyć przez najbliższe parę lat. Chyba że zacznę biegać o 4 rano. Jest to jakieś wyjście. Teraz w sumie wcześniej jasno się robi. Tylko jak potem wytrwać w pełnej gotowości i przytomności umyslu do 22:00? Jeszcze nie wiem. Dziaciaki wciąż chorują...

Synek zaliczył 2 operacje laryngologiczne w ciągu pół roku. Córka na razie bez szpitali tfu tfu! Ale wiecznie na antybiotykach. Tydzień - góra dwa tygodnie w przedszkolu, 3 tygodnie w domu...
Także zoo, cyrk i nie wiem co jeszcze. Próbuję co nie co poczłapać, ale wychodzi mi to zrywami i bez sensu. Forma żadna. Radochy żadnej. Smuci mnie to bardzo. Potrzebuję jakiejś mobilizacji, jakiegoś kopa, nowego zapału, żeby powalczyć troszkę o siebie. Bo na mnie wiadomo czasu i pomyslów już brak.
Ale czuję, że w końcu nadejdzie ten moment, że powstanę z popiołów.
I nie wiem czy właśnie nie potrzebowałam takiego totalnego zeszmacenia się w PW, żeby coś podziałać. Obaczym.