Jarek (keiw) - Luźne wpisy
Moderator: infernal
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Już raz piekło zamarzło ... kupiłem Garmina a teraz niby bloga zakładam
Nie będzie to typowy blog. Zakładam swój wątek na forum, by mieć czasami stałe miejsce na jakieś wpisy.
Ze względu na zdrowie nie trenuję typowo jak większość z was. Sam sobie dostosowuję treningi kontrolując reakcje organizmu na różne sytuacje.
Ci co czasami czytają moje wpisy, zamieszczane w różnych miejscach, powinni wiedzieć, że biegam na kontroli pulsu.
Trochę danych:
Imię: Jarek
Rocznik: '72
Sprzęt:
- Garmin Epix2 Pro 51mm, Stryd, pas Garmin HRM-Pro Plus & Polar H10.
- buty ulica: przeważnie lekkie i z niskim dropem: Altra, Hoka, Adidas (w tym karbony), Nike, Saucony Endorphin Speed 3.
- buty trail: Altra, Hoka, Topo
Edit: W butach są często zmiany
Pierwszy wątek będę zapewne jeszcze edytował. Na start tyle.
Ewentualne komentarze -> viewtopic.php?f=28&t=60448
Garmin Connect
Nie będzie to typowy blog. Zakładam swój wątek na forum, by mieć czasami stałe miejsce na jakieś wpisy.
Ze względu na zdrowie nie trenuję typowo jak większość z was. Sam sobie dostosowuję treningi kontrolując reakcje organizmu na różne sytuacje.
Ci co czasami czytają moje wpisy, zamieszczane w różnych miejscach, powinni wiedzieć, że biegam na kontroli pulsu.
Trochę danych:
Imię: Jarek
Rocznik: '72
Sprzęt:
- Garmin Epix2 Pro 51mm, Stryd, pas Garmin HRM-Pro Plus & Polar H10.
- buty ulica: przeważnie lekkie i z niskim dropem: Altra, Hoka, Adidas (w tym karbony), Nike, Saucony Endorphin Speed 3.
- buty trail: Altra, Hoka, Topo
Edit: W butach są często zmiany
Pierwszy wątek będę zapewne jeszcze edytował. Na start tyle.
Ewentualne komentarze -> viewtopic.php?f=28&t=60448
Garmin Connect
Ostatnio zmieniony 16 wrz 2019, 15:59 przez keiw, łącznie zmieniany 10 razy.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Wczoraj startowałem w 37. Maraton Wrocławski i tego będzie dotyczył ten wpis.
Słowem wstępu.
Po lipcowym ultra 110 km długo dochodziłem do siebie i przez ostatnie 2 m-ce miałem mało biegów długich.
Statystyki z uwzględnieniem dystansu od 15 km, bo inaczej, by nie było za bardzo co pokazać:
Biegi długie są przereklamowane
Poniżej zacytuję kilka z wpisów zamieszczonych na Endomondo i na Connect.
Plan na bieg miałem taki.
Od początku do połówki pilnuję pulsu ~150 bpm, od połówki do około 35 km pilnuje pulsu 160 bpm a po tym już zakładałem, że utrzymam co będzie
Wstępnie z tego oszacowałem, że może dam radę pobiec na 3:30.
cichy70, Svolken i Jan123 - pomagali i pomagają mi ogarnąć Garmina.
Za radą chłopaków zainteresowałem się apką Race Screen: https://apps.garmin.com/en-US/apps/6a30 ... 634983fc93
Nie była jeszcze dostosowana do 6X, napisałem do autora i w piątek już ją zaktualizował.
cichy70 pomógł mi ją skonfigurować i tam ustawiłem sobie szacunkowy czas właśnie 3:30 - ustawia się w sekundach i jest to tylko pomocne ale nie niezbędne, bo apka przelicza i tak końcowy wynik na podstawie ręcznych lapów.
Dodam, ze lapka jest świetna ale warunkiem jej dobrego działania jest dobre oznaczenie kilometrówek na trasie, a tak we Wrocławiu było.
Na starcie ustawiłem się troszkę przed całą grupą biegnącą na 3:30. Wiedziałem, że biegnąc zgodnie ze swoimi założeniami będę przed nimi a później gdzieś mnie dopadną w zależności jak zareaguję na upał.
Przywitałem się jeszcze z Witkiem - wigi.
Nie będę tu potęgował napięcia, bo było nudno, po prostu trzymałem się swoich założeń
Jak byłem na około 21 km to na moście, na tablicy pokazywało temperaturę w słońcu 38,5 st. C.
Patelnia była niesamowita. Zero chmur, trochę wiatr wiał ale taki, którego cichy70 w ogóle by nie poczuł a na mnie, mieszkańcu Szczecina, również nie robił on większego wrażenia (no dobra, trochę wkurzał)
Puls do połówki zgodnie z planem, upał już spory lekko tylko go podbił co na tym etapie mnie cieszyło:
Kibiców na trasie nie było zbyt wielu ale z tymi co byli wchodziłem w interakcje: przybijałem piątki z dzieciakami, dziękowałem im za doping.
Co około 7 km powoli przyjmowałem żele SiS. Na każdym "wodopoju" piłem wodę, łapałem wodę z misek czapką i polewałem się. Na około 36 km straciłem kilkanaście sekund, bo jeden gość przede mną nagle postanowił się zatrzymać i wpadłem na niego, wyhamowało mnie to, nic na szczęście się nie stało i już na spokojne ogarnąłem większe polewanie.
Zaraz po 30 km dopadł mnie jakiś zając z balonikami 3:30. Patrzę na ekran Race Screen a tam mam jeszcze z 3 min zapasu, więc co ten gość tu robi? Nie wiem wg. jakiej strategii biegł. Trzymało się go tylko kilka osób. Dodam, że ten zająć zaczął później gasnąć z każdym km. Chyba sam złapał jakiś kryzys.
Puls do 35 km na kontroli:
Oczywiście, by utrzymać założenia musiałem zwalniać, ale to miałem wkalkulowane. Był upał i pomimo tego wiedziałem, że z pulsem nie jest źle.
Na około 38 km dopadł mnie Witek. Było mi już ciężko, starałem się trzymać Witka, motywował mnie do tego
Biegłem za nim do ostatniego punktu nawadniania za Mostem Jagielońskim na ok. 40 km.
Tu łyknąłem wodę i zbuntował się żołądek, dostałem jakiegoś skurczu, musiałem lekko zwolnić, by mi go nie wyrwało. Po chwili przeszło i ruszyłem za Witkiem.
Puls z ostatniej części (max mam 192):
Nie patrzyłem już na czas, leciałem na tyle, na ile już mogłem. Przed wbiegnięciem na stadion czekał na mnie Łukasz - Jan123, dodatkowo zagrzewał mnie do walki i robił fotki sam mało przy tym nie tracąc zębów
Dodam, że z Łukaszem poznaliśmy się osobiście dopiero po maratonie, wiedział z foto, ze biegnę w pomarańczowej koszulce i czekając na mnie, robił wszystkim biegaczom w pomarańczowych koszulkach fotki i chyba wszystkich dopingował "Jarek - dajesz!" - miał szczęście, że nie przybiegłem w końcówce stawki
Przede mną biegł jakiś zawodnik i przy wbiegnięciu już na stadion, ostatnie 200 m, musiał się zatrzymać, bo go skurcze postawiły do pionu.
Wpadłem na metę ostatecznie z czasem 3:30:08. Witek jak wzorowy pejs, chyba jedyny z grupy na 3:30, miał czas 03:29:46. Już go nie dogoniłem.
Zabrakło tych 8 s, ale one i tak by nic nie zmieniły, nie dawało mi to życiówki a tylko lepiej wyglądałoby w cyferkach.
Nie mam tu żalu do siebie a Witkowi bardzo dziękuję.
Fotka zrobiona na ostatnich metrach walnięta przez Łukasza wykonana z narażeniem życia - biegł po barierkach, hulajnogach, itp:
Dodam, ze od startu do mety pomimo zwalniania, ale zgodnego z przyjętą strategią, zwiększałem powoli swoją lokatę w open i kategorii wiekowej:
Ostatecznie zająłem miejsce open 348/3150, a w M40 125/984. Wydaje mi się, ze to całkiem nieźle.
Był to mój piąty i ostatni maraton z korony, której początkowo nie zamierzałem robić, a wyglądało to tak:
- 10.2017 - Maraton Poznań - tu się zapisałem w ostatniej chwili, bo wcześniej miałem problemy ze zdrowiem a zgadałem się z Marc.Slonik i biegliśmy w różnych miejscach w tym samym czasie, taki korespondencyjny wyścig, który o kilka sekund wygrał Marcin;
- 04.2018 - 45. Maraton Dębno - pobiegliśmy z kolegą bo 45. i miałem blisko;
- 09.2018 - 40. PZU Maraton Warszawski - pobiegliśmy większą ekipą znajomych, bo 40.
Po tym znajomi mnie namówili, bym zrobił dwa brakujące do korony i w tym roku w kwietniu pobiegłem Kraków - treningowo przed ultra i tu z perspektywy czasu żałuję, że nie walczyłem o życiówkę bo pogoda była super (deszcz) a ja na luzie skończyłem w 03:28:06. Oczywiście wczoraj był Wrocław.
Dodam, że koronę zrobiłem ale o nią nie wystąpię. Wystarczy mi moja świadomość. Kolejna blaszka, za którą muszę zapłacić i która wylądowałaby w kartonie po butach w garażu, nic by mi nie dała. Nie neguję tu decyzji innych osób, po prostu takie jest moje podejście.
Po biegu zostałem jeszcze przez kilka godzin we Wrocławiu. Towarzyszyli mi Łukasz - Jan123 i kolega Sławek, który specjalnie przyjechał z Opola. Czas miło i szybko zleciał.
Ja po tym maratonie nie mam zupełnie żadnych problemów. Koledzy mówili, że już po biegu wyglądałem nad wyraz dobrze Zmęczony byłem, ale szybko doszedłem do siebie. Gorzej ciągnęła mi się pięciogodzinna droga powrotna autem do Szczecina.
Edit:
Relive z maratonu:
https://www.relive.cc/view/vr63ZJPL3dO/mp4
Słowem wstępu.
Po lipcowym ultra 110 km długo dochodziłem do siebie i przez ostatnie 2 m-ce miałem mało biegów długich.
Statystyki z uwzględnieniem dystansu od 15 km, bo inaczej, by nie było za bardzo co pokazać:
Biegi długie są przereklamowane
Poniżej zacytuję kilka z wpisów zamieszczonych na Endomondo i na Connect.
Plan na bieg miałem taki.
Od początku do połówki pilnuję pulsu ~150 bpm, od połówki do około 35 km pilnuje pulsu 160 bpm a po tym już zakładałem, że utrzymam co będzie
Wstępnie z tego oszacowałem, że może dam radę pobiec na 3:30.
cichy70, Svolken i Jan123 - pomagali i pomagają mi ogarnąć Garmina.
Za radą chłopaków zainteresowałem się apką Race Screen: https://apps.garmin.com/en-US/apps/6a30 ... 634983fc93
Nie była jeszcze dostosowana do 6X, napisałem do autora i w piątek już ją zaktualizował.
cichy70 pomógł mi ją skonfigurować i tam ustawiłem sobie szacunkowy czas właśnie 3:30 - ustawia się w sekundach i jest to tylko pomocne ale nie niezbędne, bo apka przelicza i tak końcowy wynik na podstawie ręcznych lapów.
Dodam, ze lapka jest świetna ale warunkiem jej dobrego działania jest dobre oznaczenie kilometrówek na trasie, a tak we Wrocławiu było.
Na starcie ustawiłem się troszkę przed całą grupą biegnącą na 3:30. Wiedziałem, że biegnąc zgodnie ze swoimi założeniami będę przed nimi a później gdzieś mnie dopadną w zależności jak zareaguję na upał.
Przywitałem się jeszcze z Witkiem - wigi.
Nie będę tu potęgował napięcia, bo było nudno, po prostu trzymałem się swoich założeń
Jak byłem na około 21 km to na moście, na tablicy pokazywało temperaturę w słońcu 38,5 st. C.
Patelnia była niesamowita. Zero chmur, trochę wiatr wiał ale taki, którego cichy70 w ogóle by nie poczuł a na mnie, mieszkańcu Szczecina, również nie robił on większego wrażenia (no dobra, trochę wkurzał)
Puls do połówki zgodnie z planem, upał już spory lekko tylko go podbił co na tym etapie mnie cieszyło:
Kibiców na trasie nie było zbyt wielu ale z tymi co byli wchodziłem w interakcje: przybijałem piątki z dzieciakami, dziękowałem im za doping.
Co około 7 km powoli przyjmowałem żele SiS. Na każdym "wodopoju" piłem wodę, łapałem wodę z misek czapką i polewałem się. Na około 36 km straciłem kilkanaście sekund, bo jeden gość przede mną nagle postanowił się zatrzymać i wpadłem na niego, wyhamowało mnie to, nic na szczęście się nie stało i już na spokojne ogarnąłem większe polewanie.
Zaraz po 30 km dopadł mnie jakiś zając z balonikami 3:30. Patrzę na ekran Race Screen a tam mam jeszcze z 3 min zapasu, więc co ten gość tu robi? Nie wiem wg. jakiej strategii biegł. Trzymało się go tylko kilka osób. Dodam, że ten zająć zaczął później gasnąć z każdym km. Chyba sam złapał jakiś kryzys.
Puls do 35 km na kontroli:
Oczywiście, by utrzymać założenia musiałem zwalniać, ale to miałem wkalkulowane. Był upał i pomimo tego wiedziałem, że z pulsem nie jest źle.
Na około 38 km dopadł mnie Witek. Było mi już ciężko, starałem się trzymać Witka, motywował mnie do tego
Biegłem za nim do ostatniego punktu nawadniania za Mostem Jagielońskim na ok. 40 km.
Tu łyknąłem wodę i zbuntował się żołądek, dostałem jakiegoś skurczu, musiałem lekko zwolnić, by mi go nie wyrwało. Po chwili przeszło i ruszyłem za Witkiem.
Puls z ostatniej części (max mam 192):
Nie patrzyłem już na czas, leciałem na tyle, na ile już mogłem. Przed wbiegnięciem na stadion czekał na mnie Łukasz - Jan123, dodatkowo zagrzewał mnie do walki i robił fotki sam mało przy tym nie tracąc zębów
Dodam, że z Łukaszem poznaliśmy się osobiście dopiero po maratonie, wiedział z foto, ze biegnę w pomarańczowej koszulce i czekając na mnie, robił wszystkim biegaczom w pomarańczowych koszulkach fotki i chyba wszystkich dopingował "Jarek - dajesz!" - miał szczęście, że nie przybiegłem w końcówce stawki
Przede mną biegł jakiś zawodnik i przy wbiegnięciu już na stadion, ostatnie 200 m, musiał się zatrzymać, bo go skurcze postawiły do pionu.
Wpadłem na metę ostatecznie z czasem 3:30:08. Witek jak wzorowy pejs, chyba jedyny z grupy na 3:30, miał czas 03:29:46. Już go nie dogoniłem.
Zabrakło tych 8 s, ale one i tak by nic nie zmieniły, nie dawało mi to życiówki a tylko lepiej wyglądałoby w cyferkach.
Nie mam tu żalu do siebie a Witkowi bardzo dziękuję.
Fotka zrobiona na ostatnich metrach walnięta przez Łukasza wykonana z narażeniem życia - biegł po barierkach, hulajnogach, itp:
Dodam, ze od startu do mety pomimo zwalniania, ale zgodnego z przyjętą strategią, zwiększałem powoli swoją lokatę w open i kategorii wiekowej:
Ostatecznie zająłem miejsce open 348/3150, a w M40 125/984. Wydaje mi się, ze to całkiem nieźle.
Był to mój piąty i ostatni maraton z korony, której początkowo nie zamierzałem robić, a wyglądało to tak:
- 10.2017 - Maraton Poznań - tu się zapisałem w ostatniej chwili, bo wcześniej miałem problemy ze zdrowiem a zgadałem się z Marc.Slonik i biegliśmy w różnych miejscach w tym samym czasie, taki korespondencyjny wyścig, który o kilka sekund wygrał Marcin;
- 04.2018 - 45. Maraton Dębno - pobiegliśmy z kolegą bo 45. i miałem blisko;
- 09.2018 - 40. PZU Maraton Warszawski - pobiegliśmy większą ekipą znajomych, bo 40.
Po tym znajomi mnie namówili, bym zrobił dwa brakujące do korony i w tym roku w kwietniu pobiegłem Kraków - treningowo przed ultra i tu z perspektywy czasu żałuję, że nie walczyłem o życiówkę bo pogoda była super (deszcz) a ja na luzie skończyłem w 03:28:06. Oczywiście wczoraj był Wrocław.
Dodam, że koronę zrobiłem ale o nią nie wystąpię. Wystarczy mi moja świadomość. Kolejna blaszka, za którą muszę zapłacić i która wylądowałaby w kartonie po butach w garażu, nic by mi nie dała. Nie neguję tu decyzji innych osób, po prostu takie jest moje podejście.
Po biegu zostałem jeszcze przez kilka godzin we Wrocławiu. Towarzyszyli mi Łukasz - Jan123 i kolega Sławek, który specjalnie przyjechał z Opola. Czas miło i szybko zleciał.
Ja po tym maratonie nie mam zupełnie żadnych problemów. Koledzy mówili, że już po biegu wyglądałem nad wyraz dobrze Zmęczony byłem, ale szybko doszedłem do siebie. Gorzej ciągnęła mi się pięciogodzinna droga powrotna autem do Szczecina.
Edit:
Relive z maratonu:
https://www.relive.cc/view/vr63ZJPL3dO/mp4
Ostatnio zmieniony 16 wrz 2019, 19:40 przez keiw, łącznie zmieniany 2 razy.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Dziś o Parkrun.
Zarejestrowałem się w systemie Parkrun kilka lat temu.
Niestety 9.00 sobota ciągle z czymś mi kolidowały.
W tym roku jednak zrobiłem jak w pewnej historyjce.
Zwołałem w swojej głowie ekipę, wszyscy mi tam pieprzą "nie da się": wiesz, ta godzina, obowiązki, kiedyś trzeba odpocząć, robisz longi w soboty lub niedziele, itp.
Wypieprzyłem z głowy tych podpowiadaczy i zatrudniłem takiego, który powiedział: "jak nie jak tak, da się!".
W marcu wybrałem się na pierwszy Parkrun. Przeorganizowałem swój czas. Parkrun doszedł jako dodatkowy mocny trening przed longiem. Zostało tak do dziś, ale nie mam takiego parcia, że chodzę co tydzień. Nie zawsze też jestem w Szczecinie w weekendy. Do tej pory brałem udział w 15'stu Parkrun.
***
Cofniemy się teraz 2 tygodnie do 7.09, czyli było to tydzień przed Wrocław Maraton.
Przed sobotnim Parkrun miałem dość intensywny tydzień.
W niedzielę 01.09 zrobiłem longa 26 km.
Wtorek: 14 km w tym 2x interwały 10 min po ~4:02.
Środa: 8 km BS.
Czwartek: 11 km w tym 4 km po 4:50 i 5x dłuższe podbiegi.
W sobotę strasznie nie chciało mi się już iść na Parkrun. W planie był jeszcze niedzielny bieg ~16km a trzeba było już na tydzień przed maratonem zluzować.
Postanowiłem jednak wybrać się i pobiec na samopoczucie a po Parkrun dokręcić po lesie trochę km i odpuścić już niedzielny bieg.
Kolejne km wpadły tak: 4:00, 4:00, 3:58, 4:01 i ostatni zalapowałem już za metą łapiąc oddech 3:58 czyli razem 19:57. Realnie było z 3s mniej. U nas ekipa Parkrun niestety potrafi odstawiać jaja i lapują ludziom czasy jak chcą. Gość, z którym się ścigałem przed metą był za mną i jak go zapytałem jaki miał czas to powiedział, ze równo 20.00 i że się z tego cieszy.
Później patrzę w wynikach a mi dołożyli kilka sekund a jemu chyba z minutę.
Dziś sprawdzam a tam gość w wynikach jest przede mną - niezłe jaja
Po Parkrun w sobotę jeszcze zrobiłem 18 km BS ~05:31 min/km, ~127 bpm.
***
Dziś, tydzień po maratonie postanowiłem wybrać się i pobiec spokojniej. Plan miałem nawet biec po 5:00.
Ustawiłem sobie ekran Race Screen i robiłem lapy co 1 km. Nie byłem pewien, czy dobrze skalibrowałem nowego Stryda Wind.
Podkręciłem trochę tempo, bo biegło się całkiem nieźle a na ostatnim km już puściłem mocniej nogi:
Wyszedł całkiem fajny trening.
Stryd zmierzył finalnie dystans 5,037 km. 4 kilometry odmierzał prawie w punkt, na ostatnim jak zdecydowanie przyśpieszyłem już trochę dołożył. Zmniejszyłem troszkę współczynnik i zobaczę jak będzie kolejnym razem.
***
Dodam, że kolejny raz z rzędu zapisałem się na cały cykl najtrudniejszego w Polsce City Trail w Puszczy Bukowej w Szczecinie:
Start u nas dopiero 20.10. W tym roku zmienili lekko miejsce startu/mety. Sama trasa będzie chyba bez większych zmian. Lubię te biegi, bo każdy może być w innych warunkach i można nieźle płuca przewentylować.
Zarejestrowałem się w systemie Parkrun kilka lat temu.
Niestety 9.00 sobota ciągle z czymś mi kolidowały.
W tym roku jednak zrobiłem jak w pewnej historyjce.
Zwołałem w swojej głowie ekipę, wszyscy mi tam pieprzą "nie da się": wiesz, ta godzina, obowiązki, kiedyś trzeba odpocząć, robisz longi w soboty lub niedziele, itp.
Wypieprzyłem z głowy tych podpowiadaczy i zatrudniłem takiego, który powiedział: "jak nie jak tak, da się!".
W marcu wybrałem się na pierwszy Parkrun. Przeorganizowałem swój czas. Parkrun doszedł jako dodatkowy mocny trening przed longiem. Zostało tak do dziś, ale nie mam takiego parcia, że chodzę co tydzień. Nie zawsze też jestem w Szczecinie w weekendy. Do tej pory brałem udział w 15'stu Parkrun.
***
Cofniemy się teraz 2 tygodnie do 7.09, czyli było to tydzień przed Wrocław Maraton.
Przed sobotnim Parkrun miałem dość intensywny tydzień.
W niedzielę 01.09 zrobiłem longa 26 km.
Wtorek: 14 km w tym 2x interwały 10 min po ~4:02.
Środa: 8 km BS.
Czwartek: 11 km w tym 4 km po 4:50 i 5x dłuższe podbiegi.
W sobotę strasznie nie chciało mi się już iść na Parkrun. W planie był jeszcze niedzielny bieg ~16km a trzeba było już na tydzień przed maratonem zluzować.
Postanowiłem jednak wybrać się i pobiec na samopoczucie a po Parkrun dokręcić po lesie trochę km i odpuścić już niedzielny bieg.
Kolejne km wpadły tak: 4:00, 4:00, 3:58, 4:01 i ostatni zalapowałem już za metą łapiąc oddech 3:58 czyli razem 19:57. Realnie było z 3s mniej. U nas ekipa Parkrun niestety potrafi odstawiać jaja i lapują ludziom czasy jak chcą. Gość, z którym się ścigałem przed metą był za mną i jak go zapytałem jaki miał czas to powiedział, ze równo 20.00 i że się z tego cieszy.
Później patrzę w wynikach a mi dołożyli kilka sekund a jemu chyba z minutę.
Dziś sprawdzam a tam gość w wynikach jest przede mną - niezłe jaja
Po Parkrun w sobotę jeszcze zrobiłem 18 km BS ~05:31 min/km, ~127 bpm.
***
Dziś, tydzień po maratonie postanowiłem wybrać się i pobiec spokojniej. Plan miałem nawet biec po 5:00.
Ustawiłem sobie ekran Race Screen i robiłem lapy co 1 km. Nie byłem pewien, czy dobrze skalibrowałem nowego Stryda Wind.
Podkręciłem trochę tempo, bo biegło się całkiem nieźle a na ostatnim km już puściłem mocniej nogi:
Wyszedł całkiem fajny trening.
Stryd zmierzył finalnie dystans 5,037 km. 4 kilometry odmierzał prawie w punkt, na ostatnim jak zdecydowanie przyśpieszyłem już trochę dołożył. Zmniejszyłem troszkę współczynnik i zobaczę jak będzie kolejnym razem.
***
Dodam, że kolejny raz z rzędu zapisałem się na cały cykl najtrudniejszego w Polsce City Trail w Puszczy Bukowej w Szczecinie:
Start u nas dopiero 20.10. W tym roku zmienili lekko miejsce startu/mety. Sama trasa będzie chyba bez większych zmian. Lubię te biegi, bo każdy może być w innych warunkach i można nieźle płuca przewentylować.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Wczoraj trochę po części portowej pobiegałem. Ciepło dawało się we znaki, wybiegłem ok. 12.00, nie zabrałem picia i już na ostatnim podbiegu puls dość znacznie sobie podbiłem.
Relive:
https://www.relive.cc/view/vmqX113dPov/mp4
Relive:
https://www.relive.cc/view/vmqX113dPov/mp4
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Tydzień zleciał jak zwykle szybko.
Tym razem w sobotę odpuściłem Parkrun. W piątek zaczęło mnie nagle pobolewać gardło i dopadł mnie katar - na szczęście bez większych sensacji, ale wolałem odpuścić mocniejsze bieganie i spróbować się maksymalnie wyspać.
Czując się już trochę lepiej (ale z kapiącym nosem), korzystając wczoraj z pięknej pogody, podjechałem sobie rowerkiem na pobliski stadion, by coś spokojnie pobiegać i sprawdzić kalibrację Stryd.
Słońce mocno operowało, ale nagle przyciągnęła niezła chmura - z informacji Adama wiem, że była w drodze na Słupsk
Zdążyłem zrobić 10 km i w ostatniej chwili schowałem się pod daszkiem pobliskiego budynku, gdzie za chwilę zwaliły się tam dwie drużyny piłkarskie
Zrobiłem foto tego samego miejsca ale w odstępie kilku minut:
Dziś cały dzień barowy, przed 18.00 nałożyłem na krótki rękaw świetną kurtkę wodoodporną, mam taką:
https://www.decathlon.pl/kurtka-wodoodp ... 88871.html
i wyszedłem pobiegać coś na samopoczucie.
O dziwo udało mi się prawie do końca trafić w okienko bez deszczu, tylko ostatni km walił żabami.
Zrobiłem sobie longa-fartlek, bawiłem się trochę prędkościami, wplotłem dłuższe podbiegi i mocno zbiegałem.
Relive:
https://www.relive.cc/view/v36ArrE8AZq
Tą porą muszę już zabierać czołówkę, bo można się łatwo wyłożyć na owocach buku, których w tym miejscu jest pełno.
Tym razem w sobotę odpuściłem Parkrun. W piątek zaczęło mnie nagle pobolewać gardło i dopadł mnie katar - na szczęście bez większych sensacji, ale wolałem odpuścić mocniejsze bieganie i spróbować się maksymalnie wyspać.
Czując się już trochę lepiej (ale z kapiącym nosem), korzystając wczoraj z pięknej pogody, podjechałem sobie rowerkiem na pobliski stadion, by coś spokojnie pobiegać i sprawdzić kalibrację Stryd.
Słońce mocno operowało, ale nagle przyciągnęła niezła chmura - z informacji Adama wiem, że była w drodze na Słupsk
Zdążyłem zrobić 10 km i w ostatniej chwili schowałem się pod daszkiem pobliskiego budynku, gdzie za chwilę zwaliły się tam dwie drużyny piłkarskie
Zrobiłem foto tego samego miejsca ale w odstępie kilku minut:
Dziś cały dzień barowy, przed 18.00 nałożyłem na krótki rękaw świetną kurtkę wodoodporną, mam taką:
https://www.decathlon.pl/kurtka-wodoodp ... 88871.html
i wyszedłem pobiegać coś na samopoczucie.
O dziwo udało mi się prawie do końca trafić w okienko bez deszczu, tylko ostatni km walił żabami.
Zrobiłem sobie longa-fartlek, bawiłem się trochę prędkościami, wplotłem dłuższe podbiegi i mocno zbiegałem.
Relive:
https://www.relive.cc/view/v36ArrE8AZq
Tą porą muszę już zabierać czołówkę, bo można się łatwo wyłożyć na owocach buku, których w tym miejscu jest pełno.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Tak na szybko, bo jestem nieźle zmęczony (chwilę temu wróciłem autem z Poznania) i może w innym dniu coś więcej napiszę.
20. Poznań Maraton - czas: 3g:33m:43s
Walczyłem ile mogłem, z własnym zdrowiem a przede wszystkim ze stopą, z którą od wtorku miałem problem. Dodatkowo bieg na zmęczeniu (nie spałem w Poznaniu, dziś dojazd autem - w ciągu 2 dób zrobiłem 1000 km, a jeszcze wczoraj jeździłem PKP po pakiet, bo w niedzielę nie wydają).
No i jak pozostałym dziś startującym, temperatura nam nie sprzyjała.
Na początku trochę nadrobiłem ale później nawet nie próbowałem walczyć o 3.30, bo mógłbym słono za to zapłacić.
Oczywiście tak to się maratonów nie powinno biegać
Ten maraton nie był planowany. Kilkanaście dni temu dowiedziałem się (mail od organizatorów), że mogę biec za darmo. Miałem do załatwienia trochę spraw w Polsce i jakoś ten Poznań wplotłem
Edit:
Dodam, że ostateczną decyzję, że startuję, po uzgodnieniu z moją fizjo, podjąłem dopiero w sobotę wieczorem
20. Poznań Maraton - czas: 3g:33m:43s
Walczyłem ile mogłem, z własnym zdrowiem a przede wszystkim ze stopą, z którą od wtorku miałem problem. Dodatkowo bieg na zmęczeniu (nie spałem w Poznaniu, dziś dojazd autem - w ciągu 2 dób zrobiłem 1000 km, a jeszcze wczoraj jeździłem PKP po pakiet, bo w niedzielę nie wydają).
No i jak pozostałym dziś startującym, temperatura nam nie sprzyjała.
Na początku trochę nadrobiłem ale później nawet nie próbowałem walczyć o 3.30, bo mógłbym słono za to zapłacić.
Oczywiście tak to się maratonów nie powinno biegać
Ten maraton nie był planowany. Kilkanaście dni temu dowiedziałem się (mail od organizatorów), że mogę biec za darmo. Miałem do załatwienia trochę spraw w Polsce i jakoś ten Poznań wplotłem
Edit:
Dodam, że ostateczną decyzję, że startuję, po uzgodnieniu z moją fizjo, podjąłem dopiero w sobotę wieczorem
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Dzień po maratonie i nie jest tak źle. Poruszam się normalnie, zero problemów na schodach, a w pracy mam ich całkiem sporo.
Jednak trudy wczorajszego dystansu czuję: ogólne zmęczenie i trochę ciężkie nogi.
Tydzień temu wybrałem się na Parkrun. Źle mi się wtedy biegło i podsumowałem to tak:
"Strasznie ciężko mi się biegło i od początku walczyłem by utrzymać tempo poniżej 4:20. Na koniec musiałem przez jakiś czas oglądać własne buty."
Czas biegu 21m:20s
W niedzielę potruchtałem spokojnie 16 km śr. tempem 5:54, na średnim tętnie 117.
W poniedziałek nie biegałem, miałem planową wizytę u mojej fizjo, chodzę systematycznie od lat.
Fizjo ogarnęła kilka drobnych spraw, źle nie było. Wieczorem zrobiłem spokojny bieg 10 km tempem 5:33, bo czułem, że muszę jeszcze odpocząć.
W środę rano budzę się a tu napieprza mnie prawa stopa po zewnętrznym łuku.
Naciskając identyfikuję źródło bólu w tym miejscu:
Foto wysyłam swojej fizjo.
Poszedłem zrobić RTG, by wykluczyć jakieś złamanie. Zrobiłbym też USG, ale nawet prywatnie trzeba czekać ponad tydzień.
Złamania nie było a opis nie miał nic wspólnego z tym miejscem bólu.
Od mojej fizjo dostaję informację:
"Co do miejsca bólu to w tym miejscu przebiega ścięgno mięśnia strzałkowego długiego. Być może zakleszcza się gdzieś w tkankach. Panie Jarku, proszę spróbować zmobilizować piłeczką punkt pod głowa kości strzałkowej."
Roluję to miejsce.
W czwartek po nocy stopa nawala bardziej, ale jak się ruszam to robi się lepiej.
Dodatkowo wieczorem na miękkim stadionie robię mały test, gdyby bolało to przerywam, ale biegnę i jest spoko. Co 1 km robię szybsze 100 m.
Po biegu nic się nie pogorszyło.
W piątek rano już jest trochę lepiej.
Po pracy wsiadam w auto i jadę kilkaset km - mam do załatwienia trochę spraw.
Cały czas roluję nogi kauczukową piłeczką. Wieczorem idę jeszcze spokojnie popływać w basenie - relaks po podróży: ~1 km pływania około 30 min.
W sobotę z rana odnotowuję kolejną poprawę, nie jest super ale pojawia się jakaś nutka optymizmu.
Postanawiam pojechać po pakiet do Poznania. Niestety pakietu przed biegiem w niedzielę nie można odebrać.
Wsiadam w pociąg, w Poznaniu hala MTP jest blisko dworca. Odbieram pakiet.
Spotykam się tam też z Svolken'em, który w tym dniu akurat też przyjechał do Poznania - nie w związku z maratonem. Dodam, że na expo kupiliśmy sobie w sporej (40%) wyprzedaży Altry, ale to już wpis na osobny wątek
Wypijamy szybką kawę i śmigam na powrotny pociąg.
Nocka kiepska, budzę się co chwilę z przekonaniem, że to już właściwa pora. Spałem może ze 4h i to ciągle przerywane. Niby się nie denerwowałem ale to jednak wszystko gdzieś tam siedzi.
4.00 pobudka, kawa, bułki z dżemem, coś na drogę i do auta. Stopa po kolejnej nocy lepiej, ale mam obawy o nią.
Jak już wcześniej pisałem, tak to się maratonów nie powinno biegać
Później dodam wpis związany już z samym biegiem.
Jednak trudy wczorajszego dystansu czuję: ogólne zmęczenie i trochę ciężkie nogi.
Tydzień temu wybrałem się na Parkrun. Źle mi się wtedy biegło i podsumowałem to tak:
"Strasznie ciężko mi się biegło i od początku walczyłem by utrzymać tempo poniżej 4:20. Na koniec musiałem przez jakiś czas oglądać własne buty."
Czas biegu 21m:20s
W niedzielę potruchtałem spokojnie 16 km śr. tempem 5:54, na średnim tętnie 117.
W poniedziałek nie biegałem, miałem planową wizytę u mojej fizjo, chodzę systematycznie od lat.
Fizjo ogarnęła kilka drobnych spraw, źle nie było. Wieczorem zrobiłem spokojny bieg 10 km tempem 5:33, bo czułem, że muszę jeszcze odpocząć.
W środę rano budzę się a tu napieprza mnie prawa stopa po zewnętrznym łuku.
Naciskając identyfikuję źródło bólu w tym miejscu:
Foto wysyłam swojej fizjo.
Poszedłem zrobić RTG, by wykluczyć jakieś złamanie. Zrobiłbym też USG, ale nawet prywatnie trzeba czekać ponad tydzień.
Złamania nie było a opis nie miał nic wspólnego z tym miejscem bólu.
Od mojej fizjo dostaję informację:
"Co do miejsca bólu to w tym miejscu przebiega ścięgno mięśnia strzałkowego długiego. Być może zakleszcza się gdzieś w tkankach. Panie Jarku, proszę spróbować zmobilizować piłeczką punkt pod głowa kości strzałkowej."
Roluję to miejsce.
W czwartek po nocy stopa nawala bardziej, ale jak się ruszam to robi się lepiej.
Dodatkowo wieczorem na miękkim stadionie robię mały test, gdyby bolało to przerywam, ale biegnę i jest spoko. Co 1 km robię szybsze 100 m.
Po biegu nic się nie pogorszyło.
W piątek rano już jest trochę lepiej.
Po pracy wsiadam w auto i jadę kilkaset km - mam do załatwienia trochę spraw.
Cały czas roluję nogi kauczukową piłeczką. Wieczorem idę jeszcze spokojnie popływać w basenie - relaks po podróży: ~1 km pływania około 30 min.
W sobotę z rana odnotowuję kolejną poprawę, nie jest super ale pojawia się jakaś nutka optymizmu.
Postanawiam pojechać po pakiet do Poznania. Niestety pakietu przed biegiem w niedzielę nie można odebrać.
Wsiadam w pociąg, w Poznaniu hala MTP jest blisko dworca. Odbieram pakiet.
Spotykam się tam też z Svolken'em, który w tym dniu akurat też przyjechał do Poznania - nie w związku z maratonem. Dodam, że na expo kupiliśmy sobie w sporej (40%) wyprzedaży Altry, ale to już wpis na osobny wątek
Wypijamy szybką kawę i śmigam na powrotny pociąg.
Nocka kiepska, budzę się co chwilę z przekonaniem, że to już właściwa pora. Spałem może ze 4h i to ciągle przerywane. Niby się nie denerwowałem ale to jednak wszystko gdzieś tam siedzi.
4.00 pobudka, kawa, bułki z dżemem, coś na drogę i do auta. Stopa po kolejnej nocy lepiej, ale mam obawy o nią.
Jak już wcześniej pisałem, tak to się maratonów nie powinno biegać
Później dodam wpis związany już z samym biegiem.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Nie ma jak już na starcie być zmęczonym, ale nie jest tak źle, bo niektórych już sama myśl o maratonie męczy
Race Screen w Garminie ustawiam sobie na 3:30, autor apki nie ułatwia i oczywiście musiałem to przeliczyć na sekundy
Postanowiłem jednak biec na ile będę mógł, bez trzymania na siłę wpisanego czasu.
Zabrałem ze sobą 5 żeli SiS i kilka kostek Dextro. Do tej pory to maksymalnie zużywałem 4 żele, bo zazwyczaj w okolicach 35 km ciężko już było przyjąć żel. Żołądek się buntował.
Założyłem, że żele będę brał co 7 km a Dextro jeśli będę potrzebował - bardziej dla spokojnej głowy.
W 2017 r. też biegłem w Poznaniu maraton. W tym roku trasa była lekko zmieniona, z odwróconym kierunkiem względem tej sprzed dwóch lat. Zmianę odebrałem na plus.
Ustawiłem się w swojej strefie pomiędzy balonikami na 3:15 a 3:30. Nie miałem żadnych problemów z maruderami, od samego początku biegło mi się równo bez biegania slalomem. Trafiłem na jakąś porządną falę
Początek to długa prosta Grunwaldzką z nawrotką na 6'tym km na wysokości Malwowej.
Staram się na każdym oznaczeniu lapować Garmina, tak by Race Screen miał aktualne dane. Oznaczenia były dobrze widoczne i zazwyczaj umieszczone po obu stronach.
Tu jak lapuję zegarek po nawrotce:
Dodam, że chłopak obok z numerem 3173 trzymał się mnie do połówki, później został z tyłu.
Do około 10'go km biegło mi się całkiem dobrze, ale nie czułem się lekko. Później był dłuższy zbieg Świętego Wawrzyńca i siłą grawitacji toczyłem się w dół.
Po 15'stym km zaczęło mi być ciężko a to dopiero około 1/3 dystansu i tu zaczyna się praca głową.
Do połówki ciągnę,w miarę równo, czas mam 01:43:14, ale wiem, że nawet 3:30 nie dam rady utrzymać.
Puls cały czas niski, bo średnio 148 bpm, czyli około 77% HRmax.
Zmęczony jestem już bardzo. Przechodzą myśli, by mocno zwolnić a nawet robić marszobiegi.
Walczę jak schizofrenik sam ze sobą. Jedną myśl zastępuję inną.
Zaczyna się Malta. Patelnia niezła, zero chmur, zero cienia, czasami wiatr powiewa.
Dużo energii dodają kibice, a jest ich sporo na całej trasie. Jest to naprawdę bardzo fajne.
Na Malcie dodatkowo mocno przygrywa zespół, co dodaje powera i gęba się sama cieszy
Żele łykam jak założyłem. Na każdym punkcie odżywczym piję wodę i się nią polewam.
Jestem mokry i czasami jest mi nawet zimno - zły objaw.
Po 31 km jest trochę z górki ulicą Hetmańską. Oczywiście nie ma nic za darmo, trzeba będzie to później oddać
35'ty km mam łyknąć ostatni żel ale oczywiście żołądek twierdzi, że to zły pomysł.
Biorę Dextro, piję wodę i chyba nawet jakieś izo złapałem.
Czuję, że to wszystko spaliłem w kilka minut.
Muszę wziąć ostatni żel, mam już doświadczenie z ultra i po prostu to wiem.
Wyciągam SiSa i powoli go sączę. Żołądek musi się dostosować.
Mam cały czas wrażenie, że biegnę po 6:00, ciało upomina się o przejście do marszu.
No w mordę!, mam około 7 km do mety i mam to robić przez ponad godzinę? Nie ma mowy.
Żel trochę pomaga.
Około 35 km doganiają mnie baloniki 3:30 - wg Race Screen są za późno, bo ja już od około 31 km jestem "pod kreską", ale może stali dalej i netto mają jeszcze zapas.
Walczę ze swoimi słabościami jak mogę, nie jestem w tym momencie sam. Człapię i mijam jednak innych biegaczy. Czasami ktoś mnie śmignie.
Widzę tu sporo różnych kryzysów: zjazdy energetyczne, skurcze, itp.
W końcu ponownie dobiegamy do Grunwaldzkiej, jest 39'ty km. Została ostatnia prosta. Niby tylko 3 km i 195 m.
Czuję, że żel się wyczerpał, oby mi światło nie zgasło. Za chwilę ostatni punkt odżywczy.
Wpadam tam, polewam się wodą i zaczynam lecieć dalej ale nagle słyszę cudowne słowa "cola, cola" - nawet o tym nie marzyłem. Zatrzymałem się i kilka kroków wróciłem. Łapię kubek coli, który w tym momencie jest zbawienny, przede wszystkim dla głowy. Przez ten manewr trochę sekund straciłem i ten kilometr wyszedł najwolniej 5:36, ale może uratowało to mnie od marszu na ostatnich metrach.
Ciągnie się ten ostatni odcinek. Blisko kiedyś mieszkałem, znam tu każdą uliczkę. Głowę zajmuję analizowaniem tego co się zmieniło.
Mijam 41 znacznik i po jakimś czasie widzę chłopaka, który pada i zajmuje się nim policjant.
No, tak mało mu zabrakło, może 500-600 metrów?
Ja jednak wiem, że to dowiozę. Ostatnie 500 metrów biegnę już tempem 4:06.
Na niebieskim dywanie jeszcze mam siłę, by mocniej finiszować.
Za metą lapuję zegarek (właściwie to dwa, bo miałem też V800 ):
Jestem strasznie zmęczony, ale nie aż tak, by paść, idę dalej, odbieram medal, ściągam chipa, zjadam owoce, które dają i idę po depozyt i do kąpieli.
Po drodze spotykam jeszcze Witka. Krótka rozmowa, bo muszę się ogarnąć i trochę odpocząć zanim ruszę w drogę powrotną.
Tu poszczególne czasy z oficjalnego pomiaru:
Tak to z grubsza wyglądało. Wszystkiego nie jestem w stanie nawet dokładnie odtworzyć.
Większość trasy myślałem, że tempo mi padło nawet poniżej 6:00, ale jednak jakoś się trzymałem.
W biegu myślałem też o stopie i koncentrowałem się na szukaniu ruchu, w czasie którego nie czułem jakiegoś jej dyskomfortu.
Chyba byłem za bardzo spięty, bo w pewnym momencie miałem ból ramion i musiałem kilka km pracować nad rozluźnieniem.
Gdyby ktoś pytał po co biegłem ten maraton, to tak logicznie nie jestem w stanie odpowiedzieć
Jest to jakaś forma poznawania własnych słabości i radzenia sobie z tym.
Jest też w tym jakaś część masochizmu, bo wiem, że będzie ciężko a jednak się decyduję na udział
Dziękuję wszystkim za dobre słowo.
Relive:
https://www.relive.cc/view/vRO7dnrYJy6/mp4
Edit:
Dodam, że cały maraton przebiegłem na średnim pulsie 154 bpm - czyli około 80% HRmax.
Gdybym tym razem trzymał się pulsu lub tempa, to bym szybko popłynął.
Uratowała mnie znajomość własnego ciała, wziąłem pod uwagę okoliczności i przygotowanie do tego startu no i co by nie było, to chyba mocna głowa i doświadczenie.
Race Screen w Garminie ustawiam sobie na 3:30, autor apki nie ułatwia i oczywiście musiałem to przeliczyć na sekundy
Postanowiłem jednak biec na ile będę mógł, bez trzymania na siłę wpisanego czasu.
Zabrałem ze sobą 5 żeli SiS i kilka kostek Dextro. Do tej pory to maksymalnie zużywałem 4 żele, bo zazwyczaj w okolicach 35 km ciężko już było przyjąć żel. Żołądek się buntował.
Założyłem, że żele będę brał co 7 km a Dextro jeśli będę potrzebował - bardziej dla spokojnej głowy.
W 2017 r. też biegłem w Poznaniu maraton. W tym roku trasa była lekko zmieniona, z odwróconym kierunkiem względem tej sprzed dwóch lat. Zmianę odebrałem na plus.
Ustawiłem się w swojej strefie pomiędzy balonikami na 3:15 a 3:30. Nie miałem żadnych problemów z maruderami, od samego początku biegło mi się równo bez biegania slalomem. Trafiłem na jakąś porządną falę
Początek to długa prosta Grunwaldzką z nawrotką na 6'tym km na wysokości Malwowej.
Staram się na każdym oznaczeniu lapować Garmina, tak by Race Screen miał aktualne dane. Oznaczenia były dobrze widoczne i zazwyczaj umieszczone po obu stronach.
Tu jak lapuję zegarek po nawrotce:
Dodam, że chłopak obok z numerem 3173 trzymał się mnie do połówki, później został z tyłu.
Do około 10'go km biegło mi się całkiem dobrze, ale nie czułem się lekko. Później był dłuższy zbieg Świętego Wawrzyńca i siłą grawitacji toczyłem się w dół.
Po 15'stym km zaczęło mi być ciężko a to dopiero około 1/3 dystansu i tu zaczyna się praca głową.
Do połówki ciągnę,w miarę równo, czas mam 01:43:14, ale wiem, że nawet 3:30 nie dam rady utrzymać.
Puls cały czas niski, bo średnio 148 bpm, czyli około 77% HRmax.
Zmęczony jestem już bardzo. Przechodzą myśli, by mocno zwolnić a nawet robić marszobiegi.
Walczę jak schizofrenik sam ze sobą. Jedną myśl zastępuję inną.
Zaczyna się Malta. Patelnia niezła, zero chmur, zero cienia, czasami wiatr powiewa.
Dużo energii dodają kibice, a jest ich sporo na całej trasie. Jest to naprawdę bardzo fajne.
Na Malcie dodatkowo mocno przygrywa zespół, co dodaje powera i gęba się sama cieszy
Żele łykam jak założyłem. Na każdym punkcie odżywczym piję wodę i się nią polewam.
Jestem mokry i czasami jest mi nawet zimno - zły objaw.
Po 31 km jest trochę z górki ulicą Hetmańską. Oczywiście nie ma nic za darmo, trzeba będzie to później oddać
35'ty km mam łyknąć ostatni żel ale oczywiście żołądek twierdzi, że to zły pomysł.
Biorę Dextro, piję wodę i chyba nawet jakieś izo złapałem.
Czuję, że to wszystko spaliłem w kilka minut.
Muszę wziąć ostatni żel, mam już doświadczenie z ultra i po prostu to wiem.
Wyciągam SiSa i powoli go sączę. Żołądek musi się dostosować.
Mam cały czas wrażenie, że biegnę po 6:00, ciało upomina się o przejście do marszu.
No w mordę!, mam około 7 km do mety i mam to robić przez ponad godzinę? Nie ma mowy.
Żel trochę pomaga.
Około 35 km doganiają mnie baloniki 3:30 - wg Race Screen są za późno, bo ja już od około 31 km jestem "pod kreską", ale może stali dalej i netto mają jeszcze zapas.
Walczę ze swoimi słabościami jak mogę, nie jestem w tym momencie sam. Człapię i mijam jednak innych biegaczy. Czasami ktoś mnie śmignie.
Widzę tu sporo różnych kryzysów: zjazdy energetyczne, skurcze, itp.
W końcu ponownie dobiegamy do Grunwaldzkiej, jest 39'ty km. Została ostatnia prosta. Niby tylko 3 km i 195 m.
Czuję, że żel się wyczerpał, oby mi światło nie zgasło. Za chwilę ostatni punkt odżywczy.
Wpadam tam, polewam się wodą i zaczynam lecieć dalej ale nagle słyszę cudowne słowa "cola, cola" - nawet o tym nie marzyłem. Zatrzymałem się i kilka kroków wróciłem. Łapię kubek coli, który w tym momencie jest zbawienny, przede wszystkim dla głowy. Przez ten manewr trochę sekund straciłem i ten kilometr wyszedł najwolniej 5:36, ale może uratowało to mnie od marszu na ostatnich metrach.
Ciągnie się ten ostatni odcinek. Blisko kiedyś mieszkałem, znam tu każdą uliczkę. Głowę zajmuję analizowaniem tego co się zmieniło.
Mijam 41 znacznik i po jakimś czasie widzę chłopaka, który pada i zajmuje się nim policjant.
No, tak mało mu zabrakło, może 500-600 metrów?
Ja jednak wiem, że to dowiozę. Ostatnie 500 metrów biegnę już tempem 4:06.
Na niebieskim dywanie jeszcze mam siłę, by mocniej finiszować.
Za metą lapuję zegarek (właściwie to dwa, bo miałem też V800 ):
Jestem strasznie zmęczony, ale nie aż tak, by paść, idę dalej, odbieram medal, ściągam chipa, zjadam owoce, które dają i idę po depozyt i do kąpieli.
Po drodze spotykam jeszcze Witka. Krótka rozmowa, bo muszę się ogarnąć i trochę odpocząć zanim ruszę w drogę powrotną.
Tu poszczególne czasy z oficjalnego pomiaru:
Tak to z grubsza wyglądało. Wszystkiego nie jestem w stanie nawet dokładnie odtworzyć.
Większość trasy myślałem, że tempo mi padło nawet poniżej 6:00, ale jednak jakoś się trzymałem.
W biegu myślałem też o stopie i koncentrowałem się na szukaniu ruchu, w czasie którego nie czułem jakiegoś jej dyskomfortu.
Chyba byłem za bardzo spięty, bo w pewnym momencie miałem ból ramion i musiałem kilka km pracować nad rozluźnieniem.
Gdyby ktoś pytał po co biegłem ten maraton, to tak logicznie nie jestem w stanie odpowiedzieć
Jest to jakaś forma poznawania własnych słabości i radzenia sobie z tym.
Jest też w tym jakaś część masochizmu, bo wiem, że będzie ciężko a jednak się decyduję na udział
Dziękuję wszystkim za dobre słowo.
Relive:
https://www.relive.cc/view/vRO7dnrYJy6/mp4
Edit:
Dodam, że cały maraton przebiegłem na średnim pulsie 154 bpm - czyli około 80% HRmax.
Gdybym tym razem trzymał się pulsu lub tempa, to bym szybko popłynął.
Uratowała mnie znajomość własnego ciała, wziąłem pod uwagę okoliczności i przygotowanie do tego startu no i co by nie było, to chyba mocna głowa i doświadczenie.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Tak bym zimą się nie nudził, a i będzie jako przygotowanie pod bieg 24h
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Dziś zupełny spontan - takie są najlepsze
Wczoraj kolega z Piły dał znać, że z żoną biegną terenową połówkę w Starej Łubiance.
On biegał tylko krótkie dystanse przygotowując się do Biegu Niepodległości. Tu planował wyrobić się w 2h30min.
Obudziłem się jak zwykle 5:30, tak jak wstaję do pracy. Nie mogąc już zasnąć, wziąłem pieska i poszedłem na spacer.
Tam wpadła mi myśl, by pojechać na tą połówkę i wesprzeć kolegę. Szybko w necie sprawdziłem, że można się zapisać na miejscu i że są dostępne miejsca. Wpisowe ma miejscu wynosiło 50 zł.
Nie było czasu, by już coś zjeść. Na stacji paliw kupiłem tylko "Pieguski" i napój. Na miejscu wypiłem kawę i na tym poleciałem. Na trasie piłem samą wodę. Pogoda była OK, tylko mocno miejscami wiało.
Sama impreza była świetnie zorganizowana z bazą w fajnej szkole. Na koniec serwowano przepyszną zupkę z bułeczką oraz wyśmienite ciasto.
Finalnie czas na mecie, zatrzymany z zegarka (nie mam jeszcze oficjalnych wyników), to 2g:16m:13s.
Wyszło więc lepiej niż kolega zakładał. Sami organizatorzy zaznaczyli, że dystans jest dłuższy niż połówka.
Stryd wskazał ~21,4 km.
Dla mnie był to lekki bieg. Pomimo nazwy: "V Trudny Półmaraton św. Huberta" - nic tam dla mnie trudnego nie było
Średni puls miałem 126. Zero zmęczenia. Porobiłem fotki i sporo się nagadałem wspierając też innych z końcówki
Relive: https://www.relive.cc/view/vXOd35r3Nkv/mp4
Dodam, że znajomych nie uprzedzałem. Ich mina jak mnie tam zobaczyli ... bezcenna
****
Wczoraj pożyczyłem sobie z pracy profesjonalne koło pomiarowe i pomierzyłem bieżnie na dwóch pobliskich stadionach.
Po tym trochę tam polatałem kalibrując Stryda.
Bieżnia 1 "gliniasta":
Bieżnia 2 "żwirowa":
Wczoraj kolega z Piły dał znać, że z żoną biegną terenową połówkę w Starej Łubiance.
On biegał tylko krótkie dystanse przygotowując się do Biegu Niepodległości. Tu planował wyrobić się w 2h30min.
Obudziłem się jak zwykle 5:30, tak jak wstaję do pracy. Nie mogąc już zasnąć, wziąłem pieska i poszedłem na spacer.
Tam wpadła mi myśl, by pojechać na tą połówkę i wesprzeć kolegę. Szybko w necie sprawdziłem, że można się zapisać na miejscu i że są dostępne miejsca. Wpisowe ma miejscu wynosiło 50 zł.
Nie było czasu, by już coś zjeść. Na stacji paliw kupiłem tylko "Pieguski" i napój. Na miejscu wypiłem kawę i na tym poleciałem. Na trasie piłem samą wodę. Pogoda była OK, tylko mocno miejscami wiało.
Sama impreza była świetnie zorganizowana z bazą w fajnej szkole. Na koniec serwowano przepyszną zupkę z bułeczką oraz wyśmienite ciasto.
Finalnie czas na mecie, zatrzymany z zegarka (nie mam jeszcze oficjalnych wyników), to 2g:16m:13s.
Wyszło więc lepiej niż kolega zakładał. Sami organizatorzy zaznaczyli, że dystans jest dłuższy niż połówka.
Stryd wskazał ~21,4 km.
Dla mnie był to lekki bieg. Pomimo nazwy: "V Trudny Półmaraton św. Huberta" - nic tam dla mnie trudnego nie było
Średni puls miałem 126. Zero zmęczenia. Porobiłem fotki i sporo się nagadałem wspierając też innych z końcówki
Relive: https://www.relive.cc/view/vXOd35r3Nkv/mp4
Dodam, że znajomych nie uprzedzałem. Ich mina jak mnie tam zobaczyli ... bezcenna
****
Wczoraj pożyczyłem sobie z pracy profesjonalne koło pomiarowe i pomierzyłem bieżnie na dwóch pobliskich stadionach.
Po tym trochę tam polatałem kalibrując Stryda.
Bieżnia 1 "gliniasta":
Bieżnia 2 "żwirowa":
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Oby zdrowie dopisało - cel na lipiec 2020 r.:
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Podczas Maraton Poznań była do zdobycia srebrna moneta od PKO BP:
https://marathon.poznan.pl/srebrna-mone ... -poznaniu/
O tej monecie:
https://bankomania.pkobp.pl/z-banku/kol ... polskiego/
Powiem szczerze, że o tym nie wiedziałem. Tak to jest jak się biegnie z partyzanta
Kilka dni temu, we wtorek 29.10, zacząłem kasować stare SMS a tam patrzę i czytam coś takiego:
Poszukałem wtedy dopiero wyżej wymienionych informacji.
SMSa w Poznaniu w ogóle nie zauważyłem. Machnąłem ręką, mówi się trudno, ale kolega poradził mi bym napisał do PKO Bank Polski Biegajmy Razem:
https://www.facebook.com/PKOBankPolskiBiegajmyRazem/
Odpowiedzieli od razu, że sprawę zweryfikują. Dziś dostałem odpowiedź z prośbą przesłania nr telefonu i adresu.
Moneta w drodze, będzie fajna pamiątka
Maraton ukończyłem w odpowiedniej kolejności
https://marathon.poznan.pl/srebrna-mone ... -poznaniu/
O tej monecie:
https://bankomania.pkobp.pl/z-banku/kol ... polskiego/
Moneta ma nominał 10 zł, waży 14,14 g, a jej średnica wynosi 32 mm. Składa się w 92,5 proc. z czystego srebra. Została wyemitowana w nakładzie 20 tys. sztuk. Cena monety to 120 zł.
Powiem szczerze, że o tym nie wiedziałem. Tak to jest jak się biegnie z partyzanta
Kilka dni temu, we wtorek 29.10, zacząłem kasować stare SMS a tam patrzę i czytam coś takiego:
Poszukałem wtedy dopiero wyżej wymienionych informacji.
SMSa w Poznaniu w ogóle nie zauważyłem. Machnąłem ręką, mówi się trudno, ale kolega poradził mi bym napisał do PKO Bank Polski Biegajmy Razem:
https://www.facebook.com/PKOBankPolskiBiegajmyRazem/
Odpowiedzieli od razu, że sprawę zweryfikują. Dziś dostałem odpowiedź z prośbą przesłania nr telefonu i adresu.
Moneta w drodze, będzie fajna pamiątka
Maraton ukończyłem w odpowiedniej kolejności
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
PKO dosłał monetę, właśnie kurier przyniósł mi ją do pracy:
Mała rzecz a cieszy
Mała rzecz a cieszy
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Bardzo ciężki dzień mam dziś od rana.
Niby się wyspałem, 8h snu, ale obudziłem się ze strasznym bólem głowy, tak mnie ćmiło i bolało od tyłu, że nie miałem nawet rano siły iść z pieskiem na spacer, załatwiła to żona.
Zjadłem tylko małą porcję płatek jaglanych, bo również jedzenie nie za bardzo mi wchodziło. Musiałem też łyknąć tabletkę przeciwbólową na głowę.
O 14:35 zaczynał się Bieg Niepodległości w Goleniowie, na który byłem zapisany - XXXI edycja, trasa bardzo dobrze oznaczona z atestem PZLA.
cichy70 szacował, że powinienem pobiec poniżej 42 min i zapewne normalnie bym o to walczył, ale uznałem, że w takiej sytuacji dużym wyzwaniem będzie złamanie 43 min oraz brałem pod uwagę korygowanie założeń w czasie biegu.
Ustawiłem sobie Race Screen właśnie na 43 min czyli 2580 s.
Wystartowaliśmy, pierwszy km był szarpany, trochę omijanek, ale źle nie było, całkiem dobrze się ustawiłem.
Wpadł w 4:11, nie czułem się dobrze jeśli idzie o samopoczucie, ale nogi nie odczuwały tego tempa a puls był trochę ponad 160. Drugi km wszedł podobnie ale powrócił ból głowy i miałem uczucie jakby chciało mi się wymiotować.
Dodam, ze tam są trzy pętle, w miarę płaskie. 3,6 i 9 km wypadały na lekkich podbiegach i pod niewielki wiatr i tam widocznie zwalniałem. Ogólnie to pogoda była super na robienie życiówek.
Od 3'go km lekko zwolniłem, bo obawiałem się jak to dalej będzie. Puls utrzymywał się w granicach 170 bpm (192 maks). Z uczuciem niepewności ciągnąłem do samego końca.
Na 9'tym km Race Screen pokazał, ze przewidywany czas na mecie to 43:04 i ekran zrobił się czarny - tak się dzieje jeśli jesteśmy poniżej założeń.
Postanowiłem, że nie odpuszczę i te 43 min dowiozę. Przycisnąłem ile mogłem, ostatnie metry leciałem już po 3:20.
Czas na mecie to 42:50. Miejsce open: 126/588 a miejsce M40-49: 34/158.
Za metą szybko zbiegłem na bok bo myślałem, że mi żołądek wyrwie. Jakoś jednak po chwili przeszło, w sumie nie za bardzo co było tam wyrywać. W czasie biegu nie brałem wody, bo czułem, że by mi ona tylko stanęła na żołądku.
Po biegu niestety ból głowy wrócił ze zdwojoną siłą.
Nie wiem czy jakaś choroba się nie czai albo to pokłosie choroby tropikalnej, nie zawsze wiem co tam się w nocy ze mną dzieje.
Ogólnie źle nie było. Szkoda, bo miałem ochotę powalczyć o coś więcej, ale i tak się łatwo nie poddałem.
Tu lapy i czasy z Race Screen:
Stryd zmierzył 10,059 km.
Niby się wyspałem, 8h snu, ale obudziłem się ze strasznym bólem głowy, tak mnie ćmiło i bolało od tyłu, że nie miałem nawet rano siły iść z pieskiem na spacer, załatwiła to żona.
Zjadłem tylko małą porcję płatek jaglanych, bo również jedzenie nie za bardzo mi wchodziło. Musiałem też łyknąć tabletkę przeciwbólową na głowę.
O 14:35 zaczynał się Bieg Niepodległości w Goleniowie, na który byłem zapisany - XXXI edycja, trasa bardzo dobrze oznaczona z atestem PZLA.
cichy70 szacował, że powinienem pobiec poniżej 42 min i zapewne normalnie bym o to walczył, ale uznałem, że w takiej sytuacji dużym wyzwaniem będzie złamanie 43 min oraz brałem pod uwagę korygowanie założeń w czasie biegu.
Ustawiłem sobie Race Screen właśnie na 43 min czyli 2580 s.
Wystartowaliśmy, pierwszy km był szarpany, trochę omijanek, ale źle nie było, całkiem dobrze się ustawiłem.
Wpadł w 4:11, nie czułem się dobrze jeśli idzie o samopoczucie, ale nogi nie odczuwały tego tempa a puls był trochę ponad 160. Drugi km wszedł podobnie ale powrócił ból głowy i miałem uczucie jakby chciało mi się wymiotować.
Dodam, ze tam są trzy pętle, w miarę płaskie. 3,6 i 9 km wypadały na lekkich podbiegach i pod niewielki wiatr i tam widocznie zwalniałem. Ogólnie to pogoda była super na robienie życiówek.
Od 3'go km lekko zwolniłem, bo obawiałem się jak to dalej będzie. Puls utrzymywał się w granicach 170 bpm (192 maks). Z uczuciem niepewności ciągnąłem do samego końca.
Na 9'tym km Race Screen pokazał, ze przewidywany czas na mecie to 43:04 i ekran zrobił się czarny - tak się dzieje jeśli jesteśmy poniżej założeń.
Postanowiłem, że nie odpuszczę i te 43 min dowiozę. Przycisnąłem ile mogłem, ostatnie metry leciałem już po 3:20.
Czas na mecie to 42:50. Miejsce open: 126/588 a miejsce M40-49: 34/158.
Za metą szybko zbiegłem na bok bo myślałem, że mi żołądek wyrwie. Jakoś jednak po chwili przeszło, w sumie nie za bardzo co było tam wyrywać. W czasie biegu nie brałem wody, bo czułem, że by mi ona tylko stanęła na żołądku.
Po biegu niestety ból głowy wrócił ze zdwojoną siłą.
Nie wiem czy jakaś choroba się nie czai albo to pokłosie choroby tropikalnej, nie zawsze wiem co tam się w nocy ze mną dzieje.
Ogólnie źle nie było. Szkoda, bo miałem ochotę powalczyć o coś więcej, ale i tak się łatwo nie poddałem.
Tu lapy i czasy z Race Screen:
Stryd zmierzył 10,059 km.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
"Na wyjeździe"
Wczoraj wyjechałem ze Szczecina załatwiać trochę spraw.
Dziś zamiast pospać, to obudziłem się o 5.00 i nie mogłem zasnąć.
Postanowiłem pojechać na najbliższy Parkrun.
Sprawdziłem lokalizacje i wyszło, że najbliżej (38km) będzie do Gostynia.
Przyjechałem troszkę szybciej, by zorientować się w terenie.
Pogoda była super. Za bardzo nie wiało a temperatura już rano była ~13-14 st. C.
Zrobiłem krótką rozgrzewkę około 2 km.
Trasa Parkrun Gostyń to całość cross: leśne piaszczyste ścieżki, teren jest lekko pofalowany, Garmin pokazał mi 35m góra/dół.
Ostatnio trochę padało i były takie miejsca:
Trochę się martwiłem, czy nie zmieniono czasem lokalizacji, bo nikogo nie było ale po chwili zaczęli zjeżdżać się biegacze.
Na początek była krótka "odprawa", powitanie nowych, w tym mnie i debiutantów. Atmosfera super.
Oczywiście wspólna fotka:
Dodam, że Gostyń był moją pierwszą lokalizacją Parkrun poza Szczecinem.
Nie znałem trasy i postanowiłem trzymać się kogoś.
Trasa niby nie jest zbyt skomplikowana, ale jak się biegnie pierwszy raz i po lesie, to nie wygląda to tak prosto jak na mapie
Przed startem spytano mnie jaki miewam czasy u siebie i kazali trzymać się chłopaka w czerwonej czapeczce
OK, lecim.
Początek, jakiś chłopak, ale bez czapeczki ciśnie mocno, obok mnie młoda dziewczyna, całkiem ładnie biegnie.
Po chwili zerkam na zegarek a tam 3:55. Oj, w terenie, po błocie i piachu to ja tak daleko nie pociągnę. Za chwilę był mały zbieg i tam jeszcze puściłem nogi, ale później zluzowałem.
Chłopak nagle został mi gdzieś za plecami a to dopiero pierwszy km.
Na szczęście trzyma się ciągle ta młoda dziewczyna. Pytam czy zna trasę, ale to miejscowa i zna tu każde drzewo
No niestety za chwilę zostaje i ona z tyłu. Lekko zwalniam, bo nie chcę odskoczyć za bardzo i się zakręcić.
Mam towarzystwo w zasięgu wzroku i słuchu i na rozdrożach pytam się jak biec.
Chyba po drugim km (nie było oznaczeń i piszę z pamięci) słyszę kroki za sobą.
Nagle przede mną wyskakuje chłopak w czerwonej czapeczce.
Idzie nieźle, w końcu mam kogo się trzymać. Teren faluje, jest więcej zakrętów.
Widzę jednak, że mi coś "czapeczka" około trzeciego km słabnie. Kolega jest w porządku, krzyczy mi za plecami gdzie mam biec. Trochę odskoczyłem i musiałem się zatrzymać i krzyczeć "lewo, prawo?".
Na 3,5 km skręciłem pomyłkowo w złą ścieżkę, ale zaraz mnie za plecami korygowali
Przesunąłem już tarczę na mapę w zegarku, bo wiedziałem, że końcówka trasy pokrywa się z początkiem i różni się tylko podbiegiem do mety, który znałem z rozgrzewki.
Tu była już dłuższa prosta, ale właśnie na niej było to fajne błotko.
Ostatnie 300m to lekki podbieg już do samej mety. Przed samą metą łapiemy z 10 m asfaltu.
Wpadam na metę, lapuję zegarek z czasem 21:24 ale oficjalnie w wynikach mam 21:26.
Miałem jeszcze zapas sił, bo nie był to bieg na maksimum możliwości ze względu na nieznajomość trasy.
Dodam, że nie mogłem rano namierzyć traka biegu, bo bym go sobie wgrał w zegarek.
Z wyniku jestem oczywiście zadowolony.
Było to mocne, terenowe bieganie no i niechcący zostałem zwycięzcą tego biegu
Panowała tam świetna, przyjacielska atmosfera. Zdecydowanie polecam tą lokalizację, jeśli ktoś będzie kiedyś w pobliżu.
Jeśli ktoś z Gostynia to czyta, to bardzo dziękuję za ciepłe przyjęcie i serdecznie pozdrawiam.
**
Z pięciu kilometrów zrobiłem wpis niczym z maratonu
Dodam, że dziś pojeździłem jeszcze na rolkach i popływałem sobie relaksacyjnie w basenie.
Wczoraj wyjechałem ze Szczecina załatwiać trochę spraw.
Dziś zamiast pospać, to obudziłem się o 5.00 i nie mogłem zasnąć.
Postanowiłem pojechać na najbliższy Parkrun.
Sprawdziłem lokalizacje i wyszło, że najbliżej (38km) będzie do Gostynia.
Przyjechałem troszkę szybciej, by zorientować się w terenie.
Pogoda była super. Za bardzo nie wiało a temperatura już rano była ~13-14 st. C.
Zrobiłem krótką rozgrzewkę około 2 km.
Trasa Parkrun Gostyń to całość cross: leśne piaszczyste ścieżki, teren jest lekko pofalowany, Garmin pokazał mi 35m góra/dół.
Ostatnio trochę padało i były takie miejsca:
Trochę się martwiłem, czy nie zmieniono czasem lokalizacji, bo nikogo nie było ale po chwili zaczęli zjeżdżać się biegacze.
Na początek była krótka "odprawa", powitanie nowych, w tym mnie i debiutantów. Atmosfera super.
Oczywiście wspólna fotka:
Dodam, że Gostyń był moją pierwszą lokalizacją Parkrun poza Szczecinem.
Nie znałem trasy i postanowiłem trzymać się kogoś.
Trasa niby nie jest zbyt skomplikowana, ale jak się biegnie pierwszy raz i po lesie, to nie wygląda to tak prosto jak na mapie
Przed startem spytano mnie jaki miewam czasy u siebie i kazali trzymać się chłopaka w czerwonej czapeczce
OK, lecim.
Początek, jakiś chłopak, ale bez czapeczki ciśnie mocno, obok mnie młoda dziewczyna, całkiem ładnie biegnie.
Po chwili zerkam na zegarek a tam 3:55. Oj, w terenie, po błocie i piachu to ja tak daleko nie pociągnę. Za chwilę był mały zbieg i tam jeszcze puściłem nogi, ale później zluzowałem.
Chłopak nagle został mi gdzieś za plecami a to dopiero pierwszy km.
Na szczęście trzyma się ciągle ta młoda dziewczyna. Pytam czy zna trasę, ale to miejscowa i zna tu każde drzewo
No niestety za chwilę zostaje i ona z tyłu. Lekko zwalniam, bo nie chcę odskoczyć za bardzo i się zakręcić.
Mam towarzystwo w zasięgu wzroku i słuchu i na rozdrożach pytam się jak biec.
Chyba po drugim km (nie było oznaczeń i piszę z pamięci) słyszę kroki za sobą.
Nagle przede mną wyskakuje chłopak w czerwonej czapeczce.
Idzie nieźle, w końcu mam kogo się trzymać. Teren faluje, jest więcej zakrętów.
Widzę jednak, że mi coś "czapeczka" około trzeciego km słabnie. Kolega jest w porządku, krzyczy mi za plecami gdzie mam biec. Trochę odskoczyłem i musiałem się zatrzymać i krzyczeć "lewo, prawo?".
Na 3,5 km skręciłem pomyłkowo w złą ścieżkę, ale zaraz mnie za plecami korygowali
Przesunąłem już tarczę na mapę w zegarku, bo wiedziałem, że końcówka trasy pokrywa się z początkiem i różni się tylko podbiegiem do mety, który znałem z rozgrzewki.
Tu była już dłuższa prosta, ale właśnie na niej było to fajne błotko.
Ostatnie 300m to lekki podbieg już do samej mety. Przed samą metą łapiemy z 10 m asfaltu.
Wpadam na metę, lapuję zegarek z czasem 21:24 ale oficjalnie w wynikach mam 21:26.
Miałem jeszcze zapas sił, bo nie był to bieg na maksimum możliwości ze względu na nieznajomość trasy.
Dodam, że nie mogłem rano namierzyć traka biegu, bo bym go sobie wgrał w zegarek.
Z wyniku jestem oczywiście zadowolony.
Było to mocne, terenowe bieganie no i niechcący zostałem zwycięzcą tego biegu
Panowała tam świetna, przyjacielska atmosfera. Zdecydowanie polecam tą lokalizację, jeśli ktoś będzie kiedyś w pobliżu.
Jeśli ktoś z Gostynia to czyta, to bardzo dziękuję za ciepłe przyjęcie i serdecznie pozdrawiam.
**
Z pięciu kilometrów zrobiłem wpis niczym z maratonu
Dodam, że dziś pojeździłem jeszcze na rolkach i popływałem sobie relaksacyjnie w basenie.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.