16.09.2018GARMIN ULTRA RACE 24km:Na bieg wyjechałem w sobotę w południe - trasa dość konkretna, bo 3h. Zaczęło się nie za ciekawie - zdałem sobie sprawę, że zapomniałem wziąć spodenek... W Kłodzku na szczęście był jeden jedyny sklep sportowy, gdzie udało mi się ustrzelić biegowe spodenki. Do Radkowa dojechałem w o 16. Odebrałem pakiet i zrobiłem krótki spacer - miasto mimo bogatej historii (pierwsze wzmianki nawet w 1290r.) jest w ewidentnej ruinie i przy życiu trzymają je chyba tylko zawody Garmina, zarówno biegowe, jak i triathlonowe. Budynki odrapane, opuszczone,prawdopodobnie po niemieckich mieszkańcach wysiedlonych w 1945r. po zakończeniu II WŚ, a między blokami wałęsają się dzieci, szukając zabawy. W łóżku byłem już o 20, co dało mi 11h snu, bo pobudkę zaplanowałem na 7:00. Męczyło mnie spore osłabienie, które czuję dalej po przeziębieniu. Jest to jakiś taki dziwny stan podgorączkowy, mimo, że nie mam ani kataru, ani gardło mnie nie boli. Cholerstwo jakieś.
Na następny dzień wstałem. Samopoczucie lepsze, ale nie idealne (łyknąłem paracetamol), ogarnąłem toaletę i pojechałem na bieg. Start planowo był wyznaczony na godz. 10. Rozgrzewałem się jakieś 40min, ale raczej spokojnie, bez wielkich harców. Potem ustawiłem się się na starcie i czekałem.
Wyruszyliśmy na trasę punktualnie o 10:01. Początek mocny (3:55), ale pod kontrolą, bo nie jest to tempo, które sprawia mi jakieś problemy. Po 2km zaczyna się podbieg, który przeplatany łagodnymi zbiegami, ciągnie się do prawie 10km. Na 2-3 km całą grupą 6 osób wspinamy się mozolnie, przechodząc w szybki marsz. Czołówka 3-4 osób systematycznie odchodzi (wśród nich Piotr Hercog), ja zerkam na zegarek i tętno mam kosmiczne - 85%. Myślę, sobie, że w taki sposób to nie dobiegnę do mety. Lekko zwalniam, ale nie widzę poprawy, także przestaję się tym przejmować. Biegnę na 6 pozycji, potem mija mnie 2 zawodników i gdzieś na 10 kilometrze kolejny. Niestety, ale jestem już wypompowany i zaczynam myśleć o mecie. Jem żel, wypijam shot magnezowy i staram się po prostu biec, tak żeby organizm wydoił, żeby mnie nie dopadły skurcze, żeby dobiec do tej mety i mieć święty spokój. Już wiem, że przedstartowe założenia można włożyć między bajki.

W samotności mijają kolejne kilometry, podczas których rozglądam się obok, bo trasa przebiega przez naprawdę ładne tereny (Karłów, grzyby skalne). Dostaję wiatr w żagle, bo żel zaczyna działać oraz mamy długi zbieg na którym utrzymuję średnie tempo 4:30, albo szybsze. Niestety za mną wciąż czai się kolejny zawodnik, którego udaje ataki udaje mi się odpierać do 17km, gdzie pojawiają się przebłyski skurczów oraz podbieg na 150m w górę. Na samym szczycie odpuszczam walkę i kontynuuję mój bieg pokutny, starając się biec z pięty, żeby już nie dowalać łydkom. Śmiesznie to wychodzi, bo ja w zasadzie nigdy tak nie biegałem. Na deser mamy 7 kilometrowy zbieg do samej mety, z czego część po asfalcie.Te ostatnie kilometry wchodzą w 4:18, 4:24, 4:01, 5:01 (był podbieg o nachyleniu na oko 6%, gdzie przeszedłem w marsz, żeby nie było skurczów

), 4:16, 4:13 i ostatnie 650m w 3:58, czyli w sumie tak jak zakładałem przed startem. Na koniec obiegam zalew, przebiegam po drewnianej kładce i wbiegam na metę usytuowaną na lekkim wzniesieniu. Patrzę na zegar: 2:09:51. No ku#wa, prawie zrobiłem te 2h.

Od razu walę do wodopoju, bo całą trasę przebiegłem w zasadzie na 0,7l wody. Pochłaniam banany, ciastka, popijam colą i wodą. Powoli wracam do żywych. Zerkam na wyniki: czas zwycięzcy: 1:48...

Duży szacunek dla Michała. 10 min po mnie wbiega na metę pierwszy zawodnik z klasyfikacji "157", czyli bieganych dzień po dniu biegów na 81km, 54km i 24km. Tego to sobie nie wyobrażam, wielki podziw dla tych ludzi.
Jeśli chodzi o mnie, to cóż mam powiedzieć. Pobiegłem tak jak mnie było stać. Ani to słaby wynik, ani dobry. Pompowałem przed startem balonik w swojej głowie i on dość prędko pękł. To był dopiero drugi start w górach, a pierwszy z regularnego treningu biegowego (choć nie typowo górskiego), także niestety nie mam jeszcze wyczucia o określanie celów i potencjalnych wyników. Rollin, starał się delikatnie utemperować moje bojowe nastawienie na GUR i muszę mu teraz przyznać rację.

Ważne jest to, że odnosiłem swoje potencjalne szanse do zeszłorocznych wyników. Z tym top 3 OPEN to trochę przesadziłem

,ale z wynikiem jaki dziś osiągnąłem byłbym 5 w OPEN, co znaczy,że dziś poziom był znacznie wyższy. Wynik 2:09 niie wystarczył nawet na podium w kategorii wiekowej, bo akurat 6 zawodników w pierwszej 10 było w M18. Ale powiem, wam, że cieszę się, że nie wygrałem tego 3 miejsca - będzie motywacja, żeby powalczyć o pierwszą piątkę na wiosnę na Toporku Beskidzkim, gdzie mam rachunki do wyrównania. Będzie konkretny trening górski i myślę, że kwestią czasu są dobre rezultaty.W tym momencie brakuje mi siły na podbiegach - zawodnik, który zajął dziś 5 m-ce, ma życiówkę na 10km bodajże 39:xx (!), a z kolei jego wyniki w górach są znacznie lepsze. To pokazuje rzecz, której do tej pory chyba nie bardzo byłem w stanie przyswoić, że bieganie po górach to jednak inna specyfika niż po terenie płaskim. Czy uda mi się to pogodzić? Zobaczymy. Na ten moment priorytetem będzie rozwój szybkościowy, ale z pewnością od jesieni zacznę trenować na siłowni, żeby wzmocnić mięśnie nóg i górnych partii ciała, ale o tym kiedy indziej.
PODSUMOWANIE:
10/485
4 miejsce w kategorii wiekowej po odjęciu 2 zawodników z TOP 3 OPEN
24,7km/2:09:51
przewyższenie: +915/-915
śr. tempo: 5:15min/km
śr. tętno: 172/192 (90%)