Uwielbiam biegać po Łagiewnikach. A zwłaszcza jesienią, gdy przemierzane kilometry umila wielobarwny dywan z suchych liści. Mogłem przez prawie dwie godziny dać upust swojemu upodobaniu w niedzielę, gdy po raz drugi w życiu (albo karierze, hahaha) wystartowałem w Półmaratonie Szakala. Mój cel w bieganiu jest zawsze jeden – dobrze się bawić! A cel dodatkowy, a) miły, gdy się uda, lub b) niezmieniający znacząco mojego samopoczucia, gdy się nie uda – pobiegnięcie na konkretny czas. Tym razem wymarzyłem sobie 1h 45min (w debiucie było 1h 57min).
Pogoda przed startem była odpowiednia do biegania – nie za ciepło, nie za zimno, bez deszczu (ten się pojawił w trakcie biegu – z tego, co pamiętam, było mi już wtedy wszystko jedno czy pada, czy nie

). Ruszyłem zgodnie z planem nieco szybciej niż planowałem biec później, a zrobiłem to z dwóch powodów – żeby nie przeciskać się później na ciasnej trasie, a także dlatego, że większość pierwszej połowy dystansu była z górki. No bo później to, że było z górki niespecjalnie pomagało, to była raczej walka o zapobieżenie upadkowi. Dopiero po zawodach poczytałem więcej o teorii negative splitu („zacznij wolniej, a będziesz miał więcej sił później, bla, bla, bla”), więc po którymś z kolei podbiegów stwierdziłem, że nie będę w stanie utrzymać założonego sobie tempa. Gdzieś na 19-tym kilometrze wyprzedził mnie pan Stanisław (pozdrawiam serdecznie!), który będąc w wieku moich rodziców już drugi bieg z rzędu mi tak pięęęknie odjeżdża w drugiej połowie dystansu. Pomyślałem jeszcze o podczepieniu się pod niego, ale rzeczywistość brutalnie zweryfikowała moje plany. Udał się jeszcze finisz na końcowych kilkuset metrach i niewiele zabrakło mi do przypieczętowania tego niedzielnego popołudnia wynikiem zgodnym z założeniami. I tak jestem dumny z 1:47:38.
Podsumowanie kontuzji:
pęcherze od piasku, który wpadł między palce stóp i przez 10 km robił peeling;
zakrwawiona skóra wokół paznokcia od omijania i zahaczenia o korzeń, który zalegał na trasie po sierpniowych wichurach (a mogłem go przeskoczyć!).
Jeszcze kilka słów o organizacji – bardzo lubię atmosferę, jaka towarzyszy tej imprezie. Sprawne wydawanie wody na wodopojach, piękne medale i kubki, wsparcie kibiców w miejscach, które nie są przesadnie łatwo dostępne – będę tęsknił za tym aż do przyszłego roku!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.