Uff, do trzech razy sztuka. Jakos tak ten trzeci raz wchodzil mi najbardziej w glowe.
Duzo rozterek, zwatpienia i niepewnosci. Sporo negatywnych uczuc.
Dobrze zrobilo mi przedstartowe spotkanie z Michalem (mihumor) i Lidia w piatek na expo.
Jakos tak lepiej potem spojrzalem na wszystko
W sobote nie mialem nawet czasu pomyslec o starcie, przynajmniej o swoim, bo dopingowalem Tymka na basenie.
Wieczorem szybkie przygotowanie rzeczy i nawet troche wczesniej udalo sie polozyc do lozka.
Rano mialem pelne rece roboty, bo trzeba bylo wyprawic rodzine na base, na drugi dzien zawodow i jeszcze przygotowac siebie.
tym razem wstalem sporo wczesniej, zeby organizm sie dobrze rozbudzil. Zjadlem sniadanie (bez eksperymentow) i kilka razy zaliczylem kibelek.
Dzieki temu nie musialem juz stac w kolejce przed startem. I to sie sprawdzilo.
Myslami bylem jakos tak nieobecny przy swoim starcie, ale moze to i dobrze?
Jak wyszedlem z domu to maly szok, kuchnia, jak zimno!
Troche mnie to zgielo, ale podreptalem do tramwaj. Dojechalem na miejsce, przebralem sie.
Dosc dlugo zastanawialem sie czy zalozyc leciutka kurtke przeciwwiatrowa, ale zdecydowalem, ze polece na lekko, czyli leciutkie rekawiczki, cienkie rekawki i koszulka + krotkie spodenki. Budenk opuscilem dopiero na 10min przed startem. Dobrze, ze mialem ze soba foliowe ponczo, bo byl chyba od razu wrocil z powrotem. Lodowaty, silny i porywisty wiatr miotal wszystkim na okolo. Jak nie wialo, to sie dalo wytrzymac, jak wialo, to nawet stojac w tlumie dygotalem
W sektorze ustawilem sie strategicznie przed pace-ami na 3:15, bo za nimi pewnie byl tlum i ciezko byloby sie przedrzec.
Wystartowalismy...
Pierwsze 10km nie ma sensu biec na GPS, bo miedzy wysokimi budynkami wariuje. Bieglem wiec na znaczniki i reczke lapowanie.
Zakladalem, ze czolowka sektora 3:00-3:15 bedzie biegla tak po 4:30. Pierwsze 2km, to wejscie w bieg, wiec te tempo >4:40 uznalem za sensowne. Ale potem nic sie nie zmienilo, wiec zaczalem powoli wyprzedzac jednoczesnie oszczedzajac sily i nie skakac prawo-lewo. Ale jakos to wszystko nie szlo.
Pierwsze 5km w 23:10, drugie w 23:09, nosz kurde, mysle sobie, nic z tego nie bedzie dzisiaj, jezeli konkretnie nie przyspiesze.
trzeba piatka weszla w 22:44, potem w 22:33 i nastepna w 22:40. Minelo 25km, zepchnalem srednia do 4:34, ale dalej ani rusz
Od 27km zaczal mnie bolec przyczep miesnia w boku/tylu po prawej stronie. Balem sie, ze cos mi peknie i bedzie po zawodach, ale bol na szczescie jakos specjalnie nie narastal. W tym momencie czulem tez juz mocno lydki i niedlugo pozniej czworki.
Nastepne piatki kolejno 23:08, 23:06. Zostalo 7.2km, wiec postanowilem wycisnac wszystko co sie da, ale za wiele sie juz nie dalo. Dorzucalem do pieca wszystko, ale miesnie tylko prychaly z pogarda. Ostatnia pelna piatka w 22:56 i to bylo wszystko na co bylo mnie stac. Zostaly 2.2km i tutaj juz nie dalo sie nic ugrac. Cisnalem jak chyba nigdy, zeby te 3:13 chociaz zaliczyc, ale nie bylem w stanie zejsc <4:30. Ostatnie 2.2km pokonalem w 10:04, przepone mialem juz totalnie skurczona, bol byl bardzo nieprzyjemny, mocno ograniczal oddech i na wiecej juz szans nie bylo. Liczylem na chociaz maly negative split. Nie wyszlo, ale ciesze sie, ze mimo wszystko druga polowke pobieglem tylko 30s wolniej niz pierwsza, wiec w sumie biegl wszedl rowno.
Czas koncowy: 3:13:26
Zyciowka poprawiona o 3:40
No wlasnie: miesnie! Bo wydolnosciowo, to byl dosc spokojny bieg, cholera jasna. Srednie tetno o 2 mniej niz w 2 pierwszych startach (159 vs 161).
Niestety wyszly 2 rzeczy: za malo dlugich biegow (2:30h) i chyba jednak za dlugi taperin. W przyszlym roku musza wystarczyc 2 tygodnie!
Widze jednak pozytywy

1. W porowananiu do poprzedniego roku krok mi sie wydluzyl: 1.24m vs 1.19m
2. Srednia kadencja lekko spadla: 175 vs 176
3. Oscylacja +0.5cm: 11.2cm va 10.7cm
4. Czas kontaktu -2ms: 243 vs 245
5. Srednie tempo 5s/km lepsze: 4:35 vs 4:40
Podsumowujac te punkty uwazam, ze moj krok biegowy idzie w dobrym kierunku. Jest dluzszy, bardziej sprezysty, bardziej dynamiczny (subiektywnie tez).
Inny pozytyw, to odzywianie, ktore zagralo bardzo dobrze. 1 zel zjadlem 15 min przed startem, potem 4 w trakcie.
Na 10 i 25km z kofeina (75mg), a na 17.5 i 32.5 bez. Pilem bardzo nieduzo, tylko po zelach 2, 3 i 4.
Punkty zywieniowe kosztuja mnie zawsze duzo sil, a przy tej temperaturze duzo nie potrzebowalem.
Problemow zoladkowych w zasadzie nie bylo, raz mnie cos tam scisnelo, ale szybko przeszlo, gdy wypilem pare lykow.
Z negatywow, to oczywiscie czas koncowy daleki od zalozonego. Nie byl to moj najlepszy dzien na bieganie, do tego wyrunki tez ze mna nie wspolpracowaly, ale to usprawiedliwanie sie. Na koniec to ja nie pobieglem wystarczajaco szybko i tyle.
Teraz jest czas, zeby wszystko przemyslec. Przez najblizsze dni bede myslal kustykajac, bo przyczep wciaz doskwiera. Czworki tez porzadnie rozbite, czuje, ze sie nie obijaly.
W sumie nastepny sezon mam juz ustawiony, bo startem AA bedzie debiut na dlugim dystansie w Challenge Almere w polowie wrzesnia, gdzie sie juz zarejestrowalem. Dzisiaj rano zerejestrowalem sie tez na nastepny start w maratonie, oczywiscie we Frankfurcie, ktory odbedzie sie tylko 6 tygodni pozniej (w tym roku bylo 7), co oznacza, ze w zasadzie w ogole nie bedzie czasu na jakis trening specyficzny i maraton pobiegne tylko i wylacznie z przygotowania pod tri.
Jestem baardzo ciekaw co z tego wyjdzie
