Polsson biega - 10 km w 35;59 na początek jesieni
Moderator: infernal
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Witaj Internetowy Wędrowcze! Zapraszam w moje skromne progi, w których to zamierzam skrzętnie notować swoje sportowe postępy.
Na początek krótka charakterystyka:
ksywka - Polsson
rocznik - 1985 (30 lat)
miasto - Toruń
waga - 66 kg
wzrost - 175 cm
Życiówki:
Test Coopera - 3400 m (12 X 2013)
5000 m - 18:10 (14 III 2015) / drugie pięć km na Maniackiej /
10000 m - 37:05 (14 III 2015)
21097 m - 1:31:11 (29 VI 2013)
42195 m - 3:27:38 (27 X 2013)
Moja przygoda ze sportem rozpoczęła się w 2007 roku, kiedy to sprawiłem sobie rower. Oprócz tradycyjnego zwiedzania okolicy niezwykle spodobało mi się pokonywanie własnych słabości. Stąd też dość szybko pokonałem jednego dnia 100 km, w kolejnych latach było to i 200 km, a zdarzyło się również dwukrotnie przekroczyć 300 km. Próbowałem swoich sił w zawodach MTB, ale dość szybko się zniechęciłem. Trudno powiedzieć dlaczego. Do dnia dzisiejszego rowerem jeżdżę głównie rekreacyjnie i turystycznie z sakwami. Przejechałem nim blisko 38 tys km. Brakowało mi jednak typowo sportowych wyzwań, ścigania, adrenaliny. Pierwsze biegowe próby miałem w 2011 roku, kiedy to przez cztery miesiące przygotowywałem się do półmaratonu - czas 1:38:02. Byłem z niego niezwykle zadowolony i... przestałem biegać. W grudniu 2012 roku zapisałem się na Bieg Sylwestrowy. Wystartowałem niemalże z marszu uzyskując czas 44:03. Atmosfera biegu i osiągnięty wynik sprawiły, że tym razem tak szybko o bieganiu nie zapomniałem. Zacząłem przygotowywać się do wiosennego półmaratonu, w którym to swoją życiówkę sprzed dwóch lat pobiłem o ponad sześć minut. Wtedy też zapisałem się na Maraton Toruński, który odbędzie się 27 października 2013 roku. Sądzę, że stać mnie na złamanie 3:30:00. To jest mój cel!
Ponadto mam nadzieję nie zaniedbywać roweru tak jak ma to miejscu w tym roku. Do swojego turystycznego towarzysza dokupić szosówkę, którą będę w iście sportowym stylu pokonywał kilometry. Zbliżającą się zimę chciałbym wykorzystać do regularnych wizyt na basenie. Docelowo marzy mi się, by urodził się z tego wszystkiego triathlon. Gdzieś z tyłu głowy nieśmiało kiełkuje myśl, że może nie tylko w tym olimpijskim wydaniu...
Moja dotychczasowa aktywność biegowa: http://run-log.com/profiles/profile/Polsson/
Blog rowerowy: http://polsson.bikestats.pl/
Edycja 4 XI 2013
Maraton Toruński za mną. Relacja tutaj. Cel zrealizowany, czas na kolejny.
Edycja 30 I 2015
Minęło półtora roku. Co się zmieniło? Przede wszystkim rocznikowo przybyły dwa lata dzięki czemu zmieniłem kategorię wiekową. Ponadto waga poleciała trzy kilogramy w dół. Nie rosnę, nie kurczę się. To chyba nic dziwnego. Biegowo działo się niewiele. Udało się co prawda zrobić fajny wynik na dychę w maju zeszłego roku, ale od tego czasu przez pół roku miałem problem z powięziami i męczyłem się z tym okrutnie w zasadzie w ogóle nie biegając. Przeszło. W tzw. międzyczasie przeczytałem trochę książek o treningu i zdrowiu. Od listopada biegam. Kiedy trzeba - wolniej, kiedy trzeba - szybciej. Rozciągam się, rozgrzewam, schładzam. Staram się dokształcać, bo najważniejsze to móc biegać. Życiówki są tylko efektem biegania. Mądrego biegania.
Styczeń jest rekordowy. Będzie prawie 300 km. Waga od grudnia prawie 2 kg w dół. Czytam Danielsa. Niebawem wdrożę w całości jego plan na dyszkę lub półmaraton. Na razie tylko posiłkuję się planem modyfikując go pod własne "widzimisię". Najbliższy cel to życiówka na Maniackiej w Poznaniu. Choć nie będę ukrywał, że przydałoby się po prostu rozmienić 38 minut.
Celem nadrzędnym jest maraton i złamanie trójki. Nie wiem kiedy nastąpi próba. Najpierw życiówka na dychę, później dobrych parę miesięcy treningu pod półmaraton. Tam się pewnie zatrzymam na dłużej, bo do półrocznego planu pod maraton podejdę dopiero wtedy kiedy złamię 1;25 w półmaratonie. Wierzę, że jestem to w stanie zrobić.
Na początek krótka charakterystyka:
ksywka - Polsson
rocznik - 1985 (30 lat)
miasto - Toruń
waga - 66 kg
wzrost - 175 cm
Życiówki:
Test Coopera - 3400 m (12 X 2013)
5000 m - 18:10 (14 III 2015) / drugie pięć km na Maniackiej /
10000 m - 37:05 (14 III 2015)
21097 m - 1:31:11 (29 VI 2013)
42195 m - 3:27:38 (27 X 2013)
Moja przygoda ze sportem rozpoczęła się w 2007 roku, kiedy to sprawiłem sobie rower. Oprócz tradycyjnego zwiedzania okolicy niezwykle spodobało mi się pokonywanie własnych słabości. Stąd też dość szybko pokonałem jednego dnia 100 km, w kolejnych latach było to i 200 km, a zdarzyło się również dwukrotnie przekroczyć 300 km. Próbowałem swoich sił w zawodach MTB, ale dość szybko się zniechęciłem. Trudno powiedzieć dlaczego. Do dnia dzisiejszego rowerem jeżdżę głównie rekreacyjnie i turystycznie z sakwami. Przejechałem nim blisko 38 tys km. Brakowało mi jednak typowo sportowych wyzwań, ścigania, adrenaliny. Pierwsze biegowe próby miałem w 2011 roku, kiedy to przez cztery miesiące przygotowywałem się do półmaratonu - czas 1:38:02. Byłem z niego niezwykle zadowolony i... przestałem biegać. W grudniu 2012 roku zapisałem się na Bieg Sylwestrowy. Wystartowałem niemalże z marszu uzyskując czas 44:03. Atmosfera biegu i osiągnięty wynik sprawiły, że tym razem tak szybko o bieganiu nie zapomniałem. Zacząłem przygotowywać się do wiosennego półmaratonu, w którym to swoją życiówkę sprzed dwóch lat pobiłem o ponad sześć minut. Wtedy też zapisałem się na Maraton Toruński, który odbędzie się 27 października 2013 roku. Sądzę, że stać mnie na złamanie 3:30:00. To jest mój cel!
Ponadto mam nadzieję nie zaniedbywać roweru tak jak ma to miejscu w tym roku. Do swojego turystycznego towarzysza dokupić szosówkę, którą będę w iście sportowym stylu pokonywał kilometry. Zbliżającą się zimę chciałbym wykorzystać do regularnych wizyt na basenie. Docelowo marzy mi się, by urodził się z tego wszystkiego triathlon. Gdzieś z tyłu głowy nieśmiało kiełkuje myśl, że może nie tylko w tym olimpijskim wydaniu...
Moja dotychczasowa aktywność biegowa: http://run-log.com/profiles/profile/Polsson/
Blog rowerowy: http://polsson.bikestats.pl/
Edycja 4 XI 2013
Maraton Toruński za mną. Relacja tutaj. Cel zrealizowany, czas na kolejny.
Edycja 30 I 2015
Minęło półtora roku. Co się zmieniło? Przede wszystkim rocznikowo przybyły dwa lata dzięki czemu zmieniłem kategorię wiekową. Ponadto waga poleciała trzy kilogramy w dół. Nie rosnę, nie kurczę się. To chyba nic dziwnego. Biegowo działo się niewiele. Udało się co prawda zrobić fajny wynik na dychę w maju zeszłego roku, ale od tego czasu przez pół roku miałem problem z powięziami i męczyłem się z tym okrutnie w zasadzie w ogóle nie biegając. Przeszło. W tzw. międzyczasie przeczytałem trochę książek o treningu i zdrowiu. Od listopada biegam. Kiedy trzeba - wolniej, kiedy trzeba - szybciej. Rozciągam się, rozgrzewam, schładzam. Staram się dokształcać, bo najważniejsze to móc biegać. Życiówki są tylko efektem biegania. Mądrego biegania.
Styczeń jest rekordowy. Będzie prawie 300 km. Waga od grudnia prawie 2 kg w dół. Czytam Danielsa. Niebawem wdrożę w całości jego plan na dyszkę lub półmaraton. Na razie tylko posiłkuję się planem modyfikując go pod własne "widzimisię". Najbliższy cel to życiówka na Maniackiej w Poznaniu. Choć nie będę ukrywał, że przydałoby się po prostu rozmienić 38 minut.
Celem nadrzędnym jest maraton i złamanie trójki. Nie wiem kiedy nastąpi próba. Najpierw życiówka na dychę, później dobrych parę miesięcy treningu pod półmaraton. Tam się pewnie zatrzymam na dłużej, bo do półrocznego planu pod maraton podejdę dopiero wtedy kiedy złamię 1;25 w półmaratonie. Wierzę, że jestem to w stanie zrobić.
Ostatnio zmieniony 17 mar 2015, 20:14 przez Polsson, łącznie zmieniany 6 razy.
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
18 X 2013
Bieganie
Z samego rana wyszedłem potruchtać. Nic specjalnego w moich treningach w najbliższych dniach nie będzie. Nie zamierzam przekraczać 10 km, a tempo nie będzie szybsze niż 5.00 min/km. Nieco pobolewa mnie prawa łydka, a poza tym chcę nabrać świeżości wszak maratoński debiut już za 9 dni. W przyszłym tygodniu dorzucę kilka przebieżek w celu przewietrzenia płuc. Dziś wyszło 7 km w tempie 5.01 min/km.
Rower
Popołudniu udało się wyskoczyć na niezwykle zaniedbany w ostatnim czasie rower. Udało się nakręcić 46,5 km ze średnią 21,5 km/h. Po maratonie zepnę się w sobie, przeorganizuję nieco plan dnia, budzik będę nastawiał na nieludzkie pory i rower wróci do łask. Dorzucę do tego również basen.
Bieganie
Z samego rana wyszedłem potruchtać. Nic specjalnego w moich treningach w najbliższych dniach nie będzie. Nie zamierzam przekraczać 10 km, a tempo nie będzie szybsze niż 5.00 min/km. Nieco pobolewa mnie prawa łydka, a poza tym chcę nabrać świeżości wszak maratoński debiut już za 9 dni. W przyszłym tygodniu dorzucę kilka przebieżek w celu przewietrzenia płuc. Dziś wyszło 7 km w tempie 5.01 min/km.
Rower
Popołudniu udało się wyskoczyć na niezwykle zaniedbany w ostatnim czasie rower. Udało się nakręcić 46,5 km ze średnią 21,5 km/h. Po maratonie zepnę się w sobie, przeorganizuję nieco plan dnia, budzik będę nastawiał na nieludzkie pory i rower wróci do łask. Dorzucę do tego również basen.
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
20 X 2013
Bieganie
Dziś udało się wyjść pobiegać dopiero po 21wszej. Druga połowa października a na zewnątrz 12*, do tego bezwietrznie - fantastycznie się biegło. Zrobiłem 11 km w tempie 4.53/km wplatając w spokojny bieg kilka żwawych przebieżek, które nie trwały dłużej jak 30 sekund. Równo za tydzień będę po debiutanckim maratonie. Nie mogę się już doczekać. Do tego czasu jeszcze dwa spokojne i krótkie biegi - we wtorek i w czwartek.
Bieganie
Dziś udało się wyjść pobiegać dopiero po 21wszej. Druga połowa października a na zewnątrz 12*, do tego bezwietrznie - fantastycznie się biegło. Zrobiłem 11 km w tempie 4.53/km wplatając w spokojny bieg kilka żwawych przebieżek, które nie trwały dłużej jak 30 sekund. Równo za tydzień będę po debiutanckim maratonie. Nie mogę się już doczekać. Do tego czasu jeszcze dwa spokojne i krótkie biegi - we wtorek i w czwartek.
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
22 X 2013
Bieganie
Dziś skromne 5 km w tempie nieznacznie przekraczającym 5 min/km. Nie ma się co rozpisywać. Z coraz większą niecierpliwością czekam na niedzielę. Dziś podczas wieczornego meczu ligi mistrzów skusiłem się na jedno piwko i paluszki i już mam wyrzuty sumienia Byle do niedzieli!
Bieganie
Dziś skromne 5 km w tempie nieznacznie przekraczającym 5 min/km. Nie ma się co rozpisywać. Z coraz większą niecierpliwością czekam na niedzielę. Dziś podczas wieczornego meczu ligi mistrzów skusiłem się na jedno piwko i paluszki i już mam wyrzuty sumienia Byle do niedzieli!
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Maratończykiem być
Kiedy jako wczesny nastolatek startowałem w biegach przełajowych nie zdawałem sobie do końca sprawy z tego co to maraton, jakie to przeżycie i ile to jest to magiczne 42195 metrów. Tego wszystkiego dowiedziałem się w niedzielę 27 października 2013 roku.
Sport w moim życiu był niemal od zawsze. Jak każdy grałem w piłkę, były jakieś epizody koszykarskie, nieco też biegałem. Podczas nauki w liceum i na początku studiów ograniczałem się tylko do kibicowania. W 2007 roku kupiłem rower i zatraciłem się w nim dokumentnie. Do czasu, do 2013 roku, kiedy to równie mocno pokochałem bieganie.
Maraton od wielu lat był gdzieś tam w głowie, w sferze marzeń, niedoścignionego celu. Tak na dobrą sprawę do królewskiego dystansu zacząłem przygotowywać się wraz z początkiem roku. Przebiegłem w tym czasie ok. tysiąca kilometrów. Wcale nie uważam, że to dużo. Wręcz przeciwnie. W tzw. międzyczasie udało mi się przebiec dwie połówki i parę pomniejszych biegów. Za cel wyznaczyłem sobie złamanie 3h i 30 min.
Dzień przed startem odebrałem pakiet startowy. Prognozy pogody były obiecujące. Cała sobota upłynęła na oglądaniu meczów piłkarskich, jedzeniu makaronu i… wizytach w toalecie. Chyba nieco przesadziłem z nawadnianiem. Nie ukrywam, że denerwowałem się dość mocno wszak ponad pół roku przygotowywałem się właśnie do tych jednych zawodów. Bardzo zależało mi na zrealizowaniu założonego celu. Może nawet za bardzo, bo niesamowicie bałem się porażki, która w moim rozumieniu oznaczała niezmieszczenie się w założonym limicie. Dlaczego za bardzo? O tym może nieco później.
Pomimo nocnej zmiany czasu budzik zadzwonił o oczekiwanej porze. Na szczęście wyspałem się dobrze i zerwanie się z łóżka o 7 rano w niedzielę nie było problemem. Na śniadanie trzy kawałki pełnoziarnistego chleba z serem i dżemem, jogurt + płatki śniadaniowe i herbata. Po godzinie dorzuciłem do tego banana i pół litra izotonika. Na starówce pojawiłem się wspólnie z ojcem, Paulą, Ryanem i Sławkiem, który zostawił u mnie swoje rzeczy. Krótka rozgrzewka połączona z ostatnią przedstartową toaletą i można ustawiać się na starcie.
3, 2, 1… START! Poszło.
0 – 10 km
Pierwsze metry po Starówce. Na szczęście nie jest ciasno. Trochę wyprzedzam i po kilku zakrętach wbiegamy na szeroką Szosę Chełmińską, którą biec będziemy aż do końca miasta. Miejsca dużo, co kilometr kontroluję tempo. Założenia przedbiegowe były następujące: każdy kilometr przebiec mniej więcej w czasie 4.58 – 4.59 co finalnie pozwoli na zrealizowanie założeń. Chciałem również trzymać się pacemakera na 3:30. Jednak już po drugim kilometrze, kiedy to ja mam już kilkanaście sekund zapasu względem planu (czyt. biegnę za szybko), pacemaker jest jakieś 100 metrów przede mną. Postanawiam biec swoim tempem. Na 5 km wypijam kilka łyków wody, a na 7 km wbiegam na drogę rowerową – robi się wyraźnie ciaśniej. Na szczęście odpowiada mi tempo współtowarzyszy i do wyprzedzania dochodzi niezwykle rzadko. Jakieś 200 m przede mną widać kilkudziesięcioosobową grupkę na 3:30. W ten sposób dobiegamy do Olka i punktu żywieniowego na 10 km. Kilka łyków wody i kilka kostek cukru. Czekającej na mnie Paulinie krzyczę, że jak na razie wszystko zgodnie z planem. Tempo 4.54 min/km, czas 49.08, miejsce 208. Jest zapas, jest lekkość biegu, jest dobrze.
10 – 21.1 km
Co kilometr kontroluję tempo i niemal idealnie urywam po kilka sekund na każdym kilometrze. Po 10 km ma miejsce dość konkretny podbieg – idzie niezwykle łatwo. Na 14 km zbiegamy z drogi rowerowej i robi się luźniej. Ponownie widzę Paulinę i ojca, którzy i tutaj podjechali samochodem. Informuję Paulę, że mam ok. 45 sekund zapasu względem planu. Biegniemy przez Pigżę i Brąchnowo. Czuję jak wiatr pcha mnie do przodu. Na nawrocie do Łubianki będzie gorzej. Trzymając cały czas równe tempo powoli zbliżam się do baloników na 3:30 – będzie dobra ochrona przed wiatrem. W międzyczasie punkty żywieniowe na 15 i 20 km. Tradycyjnie już kilka łyków wody + kilka kostek cukru. Pojawia się również Kasa na rowerze, robi parę zdjęć. Na skręcie w kierunku Łubianki wiatr dmucha w twarz – jak dobrze, że dogoniłem grupkę na 3:30. Tak też dobiegam do półmetka. Tempo odcinka 4.55 min/km, tempo półmetka 4.54 min/km, czas półmetka 1;43;42, miejsce 188. Jest zapas, jest lekkość biegu, jest dobrze.
21.1 – 30 km
Cały czas wszystko mam pod kontrolą. Każdy kilometr to sprawdzanie tempa. Wszystko się zgadza. W międzyczasie zamieniam parę słów ze współtowarzyszami. Nikogo nie znam, ale dogadujemy się doskonale. Tak też mijamy Łubiankę. Nieco się chmurzy, wiatr przybiera na sile. Ja jednak pomimo ponad 20 km w nogach nie odczuwam (jeszcze!) żadnego zmęczenia. Przed 25 kilometrem wbiegamy ponownie na drogę rowerową. Robi się ciasno, zaczyna padać. Jestem jedną z ostatnich osób w kilkunastoosobowej grupce. Przez parę minut muszę ciągle hamować. Nie biegnie mi się komfortowo. Całą grupkę wyprzedzam na punkcie żywieniowym zlokalizowanym na 25 km. Wszyscy kotłują się przy pierwszym stole, a ja z ostatniego zabieram kubeczek z wodą i rozpuszczony na deszczu cukier. Jeśli już mowa o deszczu – przybiera on na sile. Na szczęście w ogóle mi to nie przeszkadza. Biegnę sam i do 30 km wyprzedzam jeszcze trzy, może cztery osoby. Dołączam w końcu do kolejnego nowego kumpla, z którym biegnę ładnych parę kilometrów. W międzyczasie ponownie widzę Paulę i ojca mówiąc im, że właśnie zaczyna się zabawa. Zmęczone uda pieką, boli nieco prawa stopa, oddech też już nie ten. Nie ma jednak tragedii, wręcz przeciwnie. 30 km mijam z następującymi liczbami: tempo odcinka 4:57 min/km, tempo biegu 4:56 min/km, czas biegu 2:27:48, miejsce 175. Jest zapas, nie ma już lekkości biegu, ale jest dobrze.
30 – 42.2 km
Tradycyjnie nawadniam się i wrzucam w siebie cukier. Tradycyjnie też sprawdzam każdy kilometr. I tradycyjnie również na każdym kilometrze zyskuję dosłownie kilka cennych sekund, które w całym rozrachunku mogą okazać się kluczowe. Biegnie się jednak bardzo trudno. Najpierw zbieg do Strugi Piwnickiej, później podbieg. Nogi nie współpracują już ze mną tak jakbym chciał. Nie zmienia to jednak faktu, że tempo nie spada. Od pasa w dół zaczyna boleć mnie już dosłownie wszystko. Zaczynam odliczać kilometry. Jeszcze tylko 10, jeszcze tylko 9, jeszcze tylko 8. Na 35 kilometrze tradycyjnie korzystam z punktu żywieniowego. Nic się w tej kwestii nie zmienia. Na 36 km grupka osób, transparent i oklaski. To rodzice Niny Meszko, którzy dzięki maratonowi zebrali dla chorej córki 20 tys. złotych na przenośny koncentrator tlenu. Niezwykle mnie to motywuje. Skoro Nina i jej rodzice radzą sobie z przeciwnościami losu to dlaczego ja mam nie dać rady?! Wykrzykuję pod swoim adresem parę mało cenzuralnych słów i staram się przyspieszyć. Niespecjalnie mi się to udaje, ale biegnie się dużo bardziej komfortowo. Zbiegam ze ścieżki na ulice Torunia. Przebiegam przez dzielnicę Wrzosy – dziesiątki razy biegałem tędy trenując do maratonu. Już wiem, że się uda! Niewiadomą pozostaje ile uda mi się urwać. Wyprzedzam kolejnych zawodników, niektórzy idą. Dodaje mi to skrzydeł. Ból niemal znika, ale przyspieszyć już nie daję rady. Przestaję kontrolować czas – biegnę na samopoczucie. Na ulicy dochodzącej do stadionu stoi Ryan. Unoszę rękę w geście triumfu! Zerkam na czas. Niesamowite! Jak dobrze zafiniszuję to może dam radę złamać 3:25! Niestety nie jest tak różowo – przed wbiegnięciem na stadion czeka mnie jeszcze kilkusetmetrowa runda. Ni z tego, ni z owego pojawia się ból istnienia, totalny weltschmerz. Pokonuję pętlę wciąż wyprzedzając i wypluwając płuca. Jest stadion, jest tartan, nie znam czasu. Jeszcze 300 metrów. Wyprzedzam kolejne 3 osoby. Jest meta, jest zwycięstwo. Jestem MARATOŃCZYKIEM! Tempo odcinka 4.54 min/km, tempo całego maratonu 4.55 min/km, czas maratonu 3:27:38, miejsce 144. Jest zapas, nie ma już biegu i jest bardzo dobrze!
Garść statystyk:
Open: 144/675
Kategoria: 21/92
Mistrzostwa Torunia: 14/112
Czas netto: 3:27:38
Tempo: 4:55:25 min/km
Śr. prędkość: 12.19 km/h
Waga: 69.4 -> 67.2 kg
Jedzenie: kilkanaście kostek cukru
Picie: kilka kubków wody mineralnej
Podsumowanie
Dziś, ponad 48 godzin po biegu, uważam, że stać mnie na więcej. Za bardzo skupiłem się na trzymaniu założonego czasu. Swoją drogą wyszło mi to rewelacyjnie. Innymi słowy pobiegłem po prostu zbyt asekuracyjnie. Przez cały bieg miałem gdzieś z tyłu głowy obawę o słynną ścianę. Dopiero w okolicach 39 km zrozumiałem, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Ile można było urwać? Tego nie wiem i nigdy się nie dowiem. Nie zmienia to jednak faktu, że z wyniku jestem niesłychanie zadowolony. Całość pobiegłem niesamowicie równo. Tempa czterech fragmentów to odpowiednio: 4.54, 4.56, 4.57, 4.54. Jeśli chodzi o połówki natomiast to druga z nich była dłuższa o 14 sekund. Kolejny sprawdzian najprawdopodobniej już 13 kwietnia 2014 roku w Łodzi. Powalczę wtedy o złamanie 3 godzin i 20 minut. Cenne doświadczenie zebrane. Teraz tylko dołączyć do tego trening i zbierać plony.
Kiedy jako wczesny nastolatek startowałem w biegach przełajowych nie zdawałem sobie do końca sprawy z tego co to maraton, jakie to przeżycie i ile to jest to magiczne 42195 metrów. Tego wszystkiego dowiedziałem się w niedzielę 27 października 2013 roku.
Sport w moim życiu był niemal od zawsze. Jak każdy grałem w piłkę, były jakieś epizody koszykarskie, nieco też biegałem. Podczas nauki w liceum i na początku studiów ograniczałem się tylko do kibicowania. W 2007 roku kupiłem rower i zatraciłem się w nim dokumentnie. Do czasu, do 2013 roku, kiedy to równie mocno pokochałem bieganie.
Maraton od wielu lat był gdzieś tam w głowie, w sferze marzeń, niedoścignionego celu. Tak na dobrą sprawę do królewskiego dystansu zacząłem przygotowywać się wraz z początkiem roku. Przebiegłem w tym czasie ok. tysiąca kilometrów. Wcale nie uważam, że to dużo. Wręcz przeciwnie. W tzw. międzyczasie udało mi się przebiec dwie połówki i parę pomniejszych biegów. Za cel wyznaczyłem sobie złamanie 3h i 30 min.
Dzień przed startem odebrałem pakiet startowy. Prognozy pogody były obiecujące. Cała sobota upłynęła na oglądaniu meczów piłkarskich, jedzeniu makaronu i… wizytach w toalecie. Chyba nieco przesadziłem z nawadnianiem. Nie ukrywam, że denerwowałem się dość mocno wszak ponad pół roku przygotowywałem się właśnie do tych jednych zawodów. Bardzo zależało mi na zrealizowaniu założonego celu. Może nawet za bardzo, bo niesamowicie bałem się porażki, która w moim rozumieniu oznaczała niezmieszczenie się w założonym limicie. Dlaczego za bardzo? O tym może nieco później.
Pomimo nocnej zmiany czasu budzik zadzwonił o oczekiwanej porze. Na szczęście wyspałem się dobrze i zerwanie się z łóżka o 7 rano w niedzielę nie było problemem. Na śniadanie trzy kawałki pełnoziarnistego chleba z serem i dżemem, jogurt + płatki śniadaniowe i herbata. Po godzinie dorzuciłem do tego banana i pół litra izotonika. Na starówce pojawiłem się wspólnie z ojcem, Paulą, Ryanem i Sławkiem, który zostawił u mnie swoje rzeczy. Krótka rozgrzewka połączona z ostatnią przedstartową toaletą i można ustawiać się na starcie.
3, 2, 1… START! Poszło.
0 – 10 km
Pierwsze metry po Starówce. Na szczęście nie jest ciasno. Trochę wyprzedzam i po kilku zakrętach wbiegamy na szeroką Szosę Chełmińską, którą biec będziemy aż do końca miasta. Miejsca dużo, co kilometr kontroluję tempo. Założenia przedbiegowe były następujące: każdy kilometr przebiec mniej więcej w czasie 4.58 – 4.59 co finalnie pozwoli na zrealizowanie założeń. Chciałem również trzymać się pacemakera na 3:30. Jednak już po drugim kilometrze, kiedy to ja mam już kilkanaście sekund zapasu względem planu (czyt. biegnę za szybko), pacemaker jest jakieś 100 metrów przede mną. Postanawiam biec swoim tempem. Na 5 km wypijam kilka łyków wody, a na 7 km wbiegam na drogę rowerową – robi się wyraźnie ciaśniej. Na szczęście odpowiada mi tempo współtowarzyszy i do wyprzedzania dochodzi niezwykle rzadko. Jakieś 200 m przede mną widać kilkudziesięcioosobową grupkę na 3:30. W ten sposób dobiegamy do Olka i punktu żywieniowego na 10 km. Kilka łyków wody i kilka kostek cukru. Czekającej na mnie Paulinie krzyczę, że jak na razie wszystko zgodnie z planem. Tempo 4.54 min/km, czas 49.08, miejsce 208. Jest zapas, jest lekkość biegu, jest dobrze.
10 – 21.1 km
Co kilometr kontroluję tempo i niemal idealnie urywam po kilka sekund na każdym kilometrze. Po 10 km ma miejsce dość konkretny podbieg – idzie niezwykle łatwo. Na 14 km zbiegamy z drogi rowerowej i robi się luźniej. Ponownie widzę Paulinę i ojca, którzy i tutaj podjechali samochodem. Informuję Paulę, że mam ok. 45 sekund zapasu względem planu. Biegniemy przez Pigżę i Brąchnowo. Czuję jak wiatr pcha mnie do przodu. Na nawrocie do Łubianki będzie gorzej. Trzymając cały czas równe tempo powoli zbliżam się do baloników na 3:30 – będzie dobra ochrona przed wiatrem. W międzyczasie punkty żywieniowe na 15 i 20 km. Tradycyjnie już kilka łyków wody + kilka kostek cukru. Pojawia się również Kasa na rowerze, robi parę zdjęć. Na skręcie w kierunku Łubianki wiatr dmucha w twarz – jak dobrze, że dogoniłem grupkę na 3:30. Tak też dobiegam do półmetka. Tempo odcinka 4.55 min/km, tempo półmetka 4.54 min/km, czas półmetka 1;43;42, miejsce 188. Jest zapas, jest lekkość biegu, jest dobrze.
21.1 – 30 km
Cały czas wszystko mam pod kontrolą. Każdy kilometr to sprawdzanie tempa. Wszystko się zgadza. W międzyczasie zamieniam parę słów ze współtowarzyszami. Nikogo nie znam, ale dogadujemy się doskonale. Tak też mijamy Łubiankę. Nieco się chmurzy, wiatr przybiera na sile. Ja jednak pomimo ponad 20 km w nogach nie odczuwam (jeszcze!) żadnego zmęczenia. Przed 25 kilometrem wbiegamy ponownie na drogę rowerową. Robi się ciasno, zaczyna padać. Jestem jedną z ostatnich osób w kilkunastoosobowej grupce. Przez parę minut muszę ciągle hamować. Nie biegnie mi się komfortowo. Całą grupkę wyprzedzam na punkcie żywieniowym zlokalizowanym na 25 km. Wszyscy kotłują się przy pierwszym stole, a ja z ostatniego zabieram kubeczek z wodą i rozpuszczony na deszczu cukier. Jeśli już mowa o deszczu – przybiera on na sile. Na szczęście w ogóle mi to nie przeszkadza. Biegnę sam i do 30 km wyprzedzam jeszcze trzy, może cztery osoby. Dołączam w końcu do kolejnego nowego kumpla, z którym biegnę ładnych parę kilometrów. W międzyczasie ponownie widzę Paulę i ojca mówiąc im, że właśnie zaczyna się zabawa. Zmęczone uda pieką, boli nieco prawa stopa, oddech też już nie ten. Nie ma jednak tragedii, wręcz przeciwnie. 30 km mijam z następującymi liczbami: tempo odcinka 4:57 min/km, tempo biegu 4:56 min/km, czas biegu 2:27:48, miejsce 175. Jest zapas, nie ma już lekkości biegu, ale jest dobrze.
30 – 42.2 km
Tradycyjnie nawadniam się i wrzucam w siebie cukier. Tradycyjnie też sprawdzam każdy kilometr. I tradycyjnie również na każdym kilometrze zyskuję dosłownie kilka cennych sekund, które w całym rozrachunku mogą okazać się kluczowe. Biegnie się jednak bardzo trudno. Najpierw zbieg do Strugi Piwnickiej, później podbieg. Nogi nie współpracują już ze mną tak jakbym chciał. Nie zmienia to jednak faktu, że tempo nie spada. Od pasa w dół zaczyna boleć mnie już dosłownie wszystko. Zaczynam odliczać kilometry. Jeszcze tylko 10, jeszcze tylko 9, jeszcze tylko 8. Na 35 kilometrze tradycyjnie korzystam z punktu żywieniowego. Nic się w tej kwestii nie zmienia. Na 36 km grupka osób, transparent i oklaski. To rodzice Niny Meszko, którzy dzięki maratonowi zebrali dla chorej córki 20 tys. złotych na przenośny koncentrator tlenu. Niezwykle mnie to motywuje. Skoro Nina i jej rodzice radzą sobie z przeciwnościami losu to dlaczego ja mam nie dać rady?! Wykrzykuję pod swoim adresem parę mało cenzuralnych słów i staram się przyspieszyć. Niespecjalnie mi się to udaje, ale biegnie się dużo bardziej komfortowo. Zbiegam ze ścieżki na ulice Torunia. Przebiegam przez dzielnicę Wrzosy – dziesiątki razy biegałem tędy trenując do maratonu. Już wiem, że się uda! Niewiadomą pozostaje ile uda mi się urwać. Wyprzedzam kolejnych zawodników, niektórzy idą. Dodaje mi to skrzydeł. Ból niemal znika, ale przyspieszyć już nie daję rady. Przestaję kontrolować czas – biegnę na samopoczucie. Na ulicy dochodzącej do stadionu stoi Ryan. Unoszę rękę w geście triumfu! Zerkam na czas. Niesamowite! Jak dobrze zafiniszuję to może dam radę złamać 3:25! Niestety nie jest tak różowo – przed wbiegnięciem na stadion czeka mnie jeszcze kilkusetmetrowa runda. Ni z tego, ni z owego pojawia się ból istnienia, totalny weltschmerz. Pokonuję pętlę wciąż wyprzedzając i wypluwając płuca. Jest stadion, jest tartan, nie znam czasu. Jeszcze 300 metrów. Wyprzedzam kolejne 3 osoby. Jest meta, jest zwycięstwo. Jestem MARATOŃCZYKIEM! Tempo odcinka 4.54 min/km, tempo całego maratonu 4.55 min/km, czas maratonu 3:27:38, miejsce 144. Jest zapas, nie ma już biegu i jest bardzo dobrze!
Garść statystyk:
Open: 144/675
Kategoria: 21/92
Mistrzostwa Torunia: 14/112
Czas netto: 3:27:38
Tempo: 4:55:25 min/km
Śr. prędkość: 12.19 km/h
Waga: 69.4 -> 67.2 kg
Jedzenie: kilkanaście kostek cukru
Picie: kilka kubków wody mineralnej
Podsumowanie
Dziś, ponad 48 godzin po biegu, uważam, że stać mnie na więcej. Za bardzo skupiłem się na trzymaniu założonego czasu. Swoją drogą wyszło mi to rewelacyjnie. Innymi słowy pobiegłem po prostu zbyt asekuracyjnie. Przez cały bieg miałem gdzieś z tyłu głowy obawę o słynną ścianę. Dopiero w okolicach 39 km zrozumiałem, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Ile można było urwać? Tego nie wiem i nigdy się nie dowiem. Nie zmienia to jednak faktu, że z wyniku jestem niesłychanie zadowolony. Całość pobiegłem niesamowicie równo. Tempa czterech fragmentów to odpowiednio: 4.54, 4.56, 4.57, 4.54. Jeśli chodzi o połówki natomiast to druga z nich była dłuższa o 14 sekund. Kolejny sprawdzian najprawdopodobniej już 13 kwietnia 2014 roku w Łodzi. Powalczę wtedy o złamanie 3 godzin i 20 minut. Cenne doświadczenie zebrane. Teraz tylko dołączyć do tego trening i zbierać plony.
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
31 X 2013
Bieganie
Pierwszy dzień po debiutanckim maratonie nie był łatwy. Trudno było podnieść się z łóżka, trudno było chodzić (nie wspominając o schodach), trudno było wciskać sprzęgło i takie tam. We wtorek było jednak już sporo lepiej. Kiedy coś mi spadło na podłogę nie musiałem już prosić Pauli, by mi ów coś podniosła, a chodząc wyglądałem prawie jak normalny człowiek. Wczoraj było jeszcze lepiej, nie wspominając o dniu dzisiejszym. Z tego też powodu zrobiłem delikatne rozbieganie - 7 km w 5.12 min/km. Podczas biegu uda i łydki natychmiast dały znać o sobie, ale biegło się w miarę komfortowo. Jeszcze ze w - 3 tygodnie chcę pobiegać delikatnie, bez większego celu. Potem chcę się przygotowań na złamanie 3;20 w łódzkim maratonie. Jakby ktoś miał jakieś wskazówki, uwagi, plany czy też podpowiedzi to będę zobowiązany. Przygotowanie do pierwszego maratonu to było zwykłe bieganie, teraz chciałbym zacząć wreszcie trenować.
Bieganie
Pierwszy dzień po debiutanckim maratonie nie był łatwy. Trudno było podnieść się z łóżka, trudno było chodzić (nie wspominając o schodach), trudno było wciskać sprzęgło i takie tam. We wtorek było jednak już sporo lepiej. Kiedy coś mi spadło na podłogę nie musiałem już prosić Pauli, by mi ów coś podniosła, a chodząc wyglądałem prawie jak normalny człowiek. Wczoraj było jeszcze lepiej, nie wspominając o dniu dzisiejszym. Z tego też powodu zrobiłem delikatne rozbieganie - 7 km w 5.12 min/km. Podczas biegu uda i łydki natychmiast dały znać o sobie, ale biegło się w miarę komfortowo. Jeszcze ze w - 3 tygodnie chcę pobiegać delikatnie, bez większego celu. Potem chcę się przygotowań na złamanie 3;20 w łódzkim maratonie. Jakby ktoś miał jakieś wskazówki, uwagi, plany czy też podpowiedzi to będę zobowiązany. Przygotowanie do pierwszego maratonu to było zwykłe bieganie, teraz chciałbym zacząć wreszcie trenować.
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
3 XI 2013
Rower
Spokojna jazda z Paulą. Wszystkiego wyszło 36 km. W sensie sportowym nic ciekawego.
Siłownia
Postanowiłem delikatnie zacząć wzmacniać poszczególne partie mięśni. Nie zamierzam nigdzie wychodzić - będę ćwiczył w domu. Stopniowo będę dorzucał kolejne ćwiczenia - nie chcę się zakwaszać. Na początek 3 x 5 pompek + 2 x 25 brzuszków. Będzie lepiej, będzie więcej.
4 XI 2013
Bieganie
Drugie truchtanie po maratonie. W codziennym życiu pomaratońskich śladów już dawno brak. Podczas biegania boli jeszcze co nieco prawe biodro. Poza tym czuć w nogach brak świeżości, ale i tak było o niebo lepiej jak trzy dni temu. Spokojne 6 km w tempie 5.25 min/km. Pracowałem dziś chwilę nad planem dla siebie na łódzki maraton. Coś tam udało mi się stworzyć. To wstępna wersja beta, ogólny zarys. Nieco to dopracuje to wrzucę tutaj - może ktoś pomoże
Rower
Spokojna jazda z Paulą. Wszystkiego wyszło 36 km. W sensie sportowym nic ciekawego.
Siłownia
Postanowiłem delikatnie zacząć wzmacniać poszczególne partie mięśni. Nie zamierzam nigdzie wychodzić - będę ćwiczył w domu. Stopniowo będę dorzucał kolejne ćwiczenia - nie chcę się zakwaszać. Na początek 3 x 5 pompek + 2 x 25 brzuszków. Będzie lepiej, będzie więcej.
4 XI 2013
Bieganie
Drugie truchtanie po maratonie. W codziennym życiu pomaratońskich śladów już dawno brak. Podczas biegania boli jeszcze co nieco prawe biodro. Poza tym czuć w nogach brak świeżości, ale i tak było o niebo lepiej jak trzy dni temu. Spokojne 6 km w tempie 5.25 min/km. Pracowałem dziś chwilę nad planem dla siebie na łódzki maraton. Coś tam udało mi się stworzyć. To wstępna wersja beta, ogólny zarys. Nieco to dopracuje to wrzucę tutaj - może ktoś pomoże
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Odpoczywając po maratonie i odciążając wciąż lekko bolące biodro stworzyłem sobie plan treningowy. Nie wiem na ile dobrze, a na ile źle. Jakby ktoś miał chwilę czasu, zerknął okiem i skrytykował, pomógł lub pochwalił to będę zobowiązany Wszystko w planie na run-logu. To wersja wstępna, będzie jeszcze modyfikowana. Na razie się uczę, czytam, będę korygował błędy na bieżąco.
http://run-log.com/profiles/profile/Polsson/
http://run-log.com/profiles/profile/Polsson/
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Zaktualizowałem pierwszy post wszak miesiące nie pisałem. Pierwsza próba pisania na forum była falstartem. Teraz ma być inaczej. Z góry dziękuję za wszelkie uwagi, szczególnie konstruktywną krytykę. Niezwykle chętnie się czegoś nauczę, coś z tego wyciągnę.
Jutro zawody. Top Cross to w Toruniu bieg przełajowy na dystansie ponad 6 km. Biega się na pętlach po mocno krosowej trasie. Oczywiście to tylko element treningu. Nauczyłem się już, że lepiej nie wypruwać żył na każdych zawodach. Tradycyjnie już początek będzie względnie spokojny, dopiero później dorzucę nieco do pieca.
Jutro zawody. Top Cross to w Toruniu bieg przełajowy na dystansie ponad 6 km. Biega się na pętlach po mocno krosowej trasie. Oczywiście to tylko element treningu. Nauczyłem się już, że lepiej nie wypruwać żył na każdych zawodach. Tradycyjnie już początek będzie względnie spokojny, dopiero później dorzucę nieco do pieca.
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
W weekend działo się co następuje:
Sobota to Top Cross, czyli cykliczne comiesięczne zawody rozgrywane na mocno krosowej trasie na pięciu pętlach o łącznej długości ok. 6700 m. Pogoda nie zachęcała do biegania - wiatr, śnieg i oblodzona trasa. Po starcie pomimo tempa ok. 4.00 /km byłem gdzieś na początku trzeciej dziesiątki. Miałem wrażenie, że niektórzy cisną jakby bieg miał maksymalnie 2 km. Nie zwiększając tempa sukcesywnie przesuwałem się do przodu. Na trzecim kilometrze byłem na siódmym miejscu. Dogoniłem dwójkę a później dwóch pojedynczych zawodników i ostatnie kółko biegłem kontrolując trzecia pozycję. Wiadomo, to zawody treningowe, nie ma co umierać na trasie. Następnego dnia trzeba przecież zrobić trening. Największa satysfakcję sprawiło mi nie tyle miejsce, ile to, że pokonałem chłopaków, z którymi regularnie przegrywałem w zeszłym roku.
W styczniu udało się nabiegać 284 km. W tym były cztery długie biegi (~20 km), cztery treningi szybkościowe i trzy razy stawałem na starcie zawodów, które traktowane były jako mocniejsza jednostka treningowa. Wszystkie trzy bardzo udane: zwycięstwo w Chełmży, wysokie jedenaste miejsce w Łubiance oraz trzecie w pierwszej edycji Top Cross.
Niedziela to z kolei bieg długi, czyli 21 km w tempie 5.06/km. Czas minął szybko w towarzystwie Sławka i Ryana. Bieg bez historii, typowe klepanie kilometrów. Bardzo lubię te biegi. Nogi co prawda zmęczone, ale trening zrobiony bez większych problemów.
Sobota to Top Cross, czyli cykliczne comiesięczne zawody rozgrywane na mocno krosowej trasie na pięciu pętlach o łącznej długości ok. 6700 m. Pogoda nie zachęcała do biegania - wiatr, śnieg i oblodzona trasa. Po starcie pomimo tempa ok. 4.00 /km byłem gdzieś na początku trzeciej dziesiątki. Miałem wrażenie, że niektórzy cisną jakby bieg miał maksymalnie 2 km. Nie zwiększając tempa sukcesywnie przesuwałem się do przodu. Na trzecim kilometrze byłem na siódmym miejscu. Dogoniłem dwójkę a później dwóch pojedynczych zawodników i ostatnie kółko biegłem kontrolując trzecia pozycję. Wiadomo, to zawody treningowe, nie ma co umierać na trasie. Następnego dnia trzeba przecież zrobić trening. Największa satysfakcję sprawiło mi nie tyle miejsce, ile to, że pokonałem chłopaków, z którymi regularnie przegrywałem w zeszłym roku.
W styczniu udało się nabiegać 284 km. W tym były cztery długie biegi (~20 km), cztery treningi szybkościowe i trzy razy stawałem na starcie zawodów, które traktowane były jako mocniejsza jednostka treningowa. Wszystkie trzy bardzo udane: zwycięstwo w Chełmży, wysokie jedenaste miejsce w Łubiance oraz trzecie w pierwszej edycji Top Cross.
Niedziela to z kolei bieg długi, czyli 21 km w tempie 5.06/km. Czas minął szybko w towarzystwie Sławka i Ryana. Bieg bez historii, typowe klepanie kilometrów. Bardzo lubię te biegi. Nogi co prawda zmęczone, ale trening zrobiony bez większych problemów.
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Od początku stycznia biegam pięć razy w tygodniu z wolnym poniedziałkiem i piątkiem. Co za tym idzie zarówno we wtorek jak i w sobotę czuję dużą moc. Świetna sprawa, że udaje mi się tak regenerować zwłaszcza, że nigdy nie robiłem kilometrażu pod 70 km/tydzień.
We wtorek zwykle biegam około godziny spokojny bieg, ale czułem się na tyle dobrze, że wyszło małe BNP - piąty km 4:42, szósty 4:28, siódmy 4:05, ósmy 3:45. Całość to 10 km w tempie 4:50.
Środa to dzień kiedy męczy się biegając tempówki wokół orlika. Tym razem do zrobienia było 3 x 1600m progu (~4.00/km) / 200 m truchtu + 6 x 200m rytmów (~3.30/km) / 200 m truchtu. Łatwo nie było. Zwłaszcza, że po ciemku i na śniegu, ale dałem radę. Część wpadła nawet szybciej niż powinna. Generalnie pozytywnie.
Czwartek to z kolei regeneracja ze Sklepem Biegowym. Lekkie i spokojne 14 km.
Dziś była lutowa edycja TopCrossu. Udało się nabiegać piąte miejsce z czasem 46 s lepszym jak tydzień temu. Nie do końca jestem jednak zadowolony, bo za szybko poszedłem w pierwszej części przez co druga była wyraźnie słabsza. Mam nadzieję, że się nie zakwasiłem.
Jutro tradycyjny już bieg długi. W zależności od samopoczucia albo będzie spokojne 20 km albo 20 km z mocniejszą piątką (~4.30/km) w drugiej części biegu.
Czuję się coraz mocniejszy. Regularna praca procentuje. Coraz bardziej wierzę w to, że w Poznaniu uda się złamać 38 minut. Jeszcze pięć tygodni.
We wtorek zwykle biegam około godziny spokojny bieg, ale czułem się na tyle dobrze, że wyszło małe BNP - piąty km 4:42, szósty 4:28, siódmy 4:05, ósmy 3:45. Całość to 10 km w tempie 4:50.
Środa to dzień kiedy męczy się biegając tempówki wokół orlika. Tym razem do zrobienia było 3 x 1600m progu (~4.00/km) / 200 m truchtu + 6 x 200m rytmów (~3.30/km) / 200 m truchtu. Łatwo nie było. Zwłaszcza, że po ciemku i na śniegu, ale dałem radę. Część wpadła nawet szybciej niż powinna. Generalnie pozytywnie.
Czwartek to z kolei regeneracja ze Sklepem Biegowym. Lekkie i spokojne 14 km.
Dziś była lutowa edycja TopCrossu. Udało się nabiegać piąte miejsce z czasem 46 s lepszym jak tydzień temu. Nie do końca jestem jednak zadowolony, bo za szybko poszedłem w pierwszej części przez co druga była wyraźnie słabsza. Mam nadzieję, że się nie zakwasiłem.
Jutro tradycyjny już bieg długi. W zależności od samopoczucia albo będzie spokojne 20 km albo 20 km z mocniejszą piątką (~4.30/km) w drugiej części biegu.
Czuję się coraz mocniejszy. Regularna praca procentuje. Coraz bardziej wierzę w to, że w Poznaniu uda się złamać 38 minut. Jeszcze pięć tygodni.
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Dużo czasu minęło od ostatniego wpisu. Cztery tygodnie, czyli 20 jednostek biegowych. W weekendy wpadał bieg 20+, do tego jakieś kilkunastokilometrowe rozbieganie. Na dokładkę dorzuciłem trochę roweru, który szczególnie tydzień temu odcisnął spore piętno. Początek sezonu, spory kilometraż, wysokie tempo, zaraz po bieganiu i regenerowałem się po tym naprawdę długo.
Ponadto w weekendy wpadły zawody: dwa tygodnie temu Łubianka i wczoraj TopCross. W Łubiance wpadło piąte miejsce, progres na tej samej trasie w porównaniu do edycji styczniowej wyniósł aż 80 s. Na niełatwej krosowej trasie zrobiłem tempo 3;48/km. Wczoraj natomiast na TopCrossie pod nieobecność faworytów przegrałem pierwszej miejsce ostro tasując się z Arturem Iwickim. Dziś czuję, że mocno dałem sobie w kość. Tempo na krosowej trasie 6,7 km to 3;44/km.
W środku tygodnia wpadały jakieś tempówki. Początkowo były to krótkie odcinki po 200 m aż do treningu, który fajnie wyszedł 6 x 1 km (3;35 - 3;45 / km) na 300 m oddechu po 5;15 - 5;20 / km.
Poza tym spokojne rozbiegania, parę krótkich biegów z narastającą prędkością i tradycyjne czwartki ze SklepemBiegowym. Tydzień zamykałem każdorazowo z przebiegiem ok 70 km. W lutym licznik zatrzymał się na 295 km.
Jeszcze miesiąc temu pisałem, że coraz bardziej wierzę w złamanie 38 minut w Poznaniu. Start, do którego przygotowuję się od listopada już za sześć dni. Na podstawie treningów, zawodów, samopoczucia nie ukrywam, że czas powyżej 37;30 uznam za porażkę. Co więcej, uważam, że stać mnie na bieg w tempie 3;41 / km i złamanie 37 minut.
Pozostaje się dobrze zregenerować, bo czuję, że ostatnie miesiące mocno mnie zmęczyły. Nigdy nie biegałem w takiej objętości i z taką prędkością. Trochę odpoczynku się przyda. Dziś przy tej fantastycznej pogodzie bardzo chciałem iść sobie pokręcić na szosie. Kiedyś przecież kręciło się po 8 tysięcy kilometrów rocznie. Ale jestem mocno obolały po wczorajszym bieganiu. Poza tym czuję, że to wszystko narasta. Nie chcę by banka pękła. Tydzień do Maniackiej tylko z drobnymi przebieżkami w trakcie spokojnych biegów. Tydzień po Maniackiej będzie wyglądał tak samo. A później? A później to będę musiał podjąć jakąś decyzję. W tym sezonie chyba jednak zatrzymam się na 10 km, przynajmniej do przełomu lata i jesieni.
Ponadto w weekendy wpadły zawody: dwa tygodnie temu Łubianka i wczoraj TopCross. W Łubiance wpadło piąte miejsce, progres na tej samej trasie w porównaniu do edycji styczniowej wyniósł aż 80 s. Na niełatwej krosowej trasie zrobiłem tempo 3;48/km. Wczoraj natomiast na TopCrossie pod nieobecność faworytów przegrałem pierwszej miejsce ostro tasując się z Arturem Iwickim. Dziś czuję, że mocno dałem sobie w kość. Tempo na krosowej trasie 6,7 km to 3;44/km.
W środku tygodnia wpadały jakieś tempówki. Początkowo były to krótkie odcinki po 200 m aż do treningu, który fajnie wyszedł 6 x 1 km (3;35 - 3;45 / km) na 300 m oddechu po 5;15 - 5;20 / km.
Poza tym spokojne rozbiegania, parę krótkich biegów z narastającą prędkością i tradycyjne czwartki ze SklepemBiegowym. Tydzień zamykałem każdorazowo z przebiegiem ok 70 km. W lutym licznik zatrzymał się na 295 km.
Jeszcze miesiąc temu pisałem, że coraz bardziej wierzę w złamanie 38 minut w Poznaniu. Start, do którego przygotowuję się od listopada już za sześć dni. Na podstawie treningów, zawodów, samopoczucia nie ukrywam, że czas powyżej 37;30 uznam za porażkę. Co więcej, uważam, że stać mnie na bieg w tempie 3;41 / km i złamanie 37 minut.
Pozostaje się dobrze zregenerować, bo czuję, że ostatnie miesiące mocno mnie zmęczyły. Nigdy nie biegałem w takiej objętości i z taką prędkością. Trochę odpoczynku się przyda. Dziś przy tej fantastycznej pogodzie bardzo chciałem iść sobie pokręcić na szosie. Kiedyś przecież kręciło się po 8 tysięcy kilometrów rocznie. Ale jestem mocno obolały po wczorajszym bieganiu. Poza tym czuję, że to wszystko narasta. Nie chcę by banka pękła. Tydzień do Maniackiej tylko z drobnymi przebieżkami w trakcie spokojnych biegów. Tydzień po Maniackiej będzie wyglądał tak samo. A później? A później to będę musiał podjąć jakąś decyzję. W tym sezonie chyba jednak zatrzymam się na 10 km, przynajmniej do przełomu lata i jesieni.
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Maniacki tydzień nie wyglądał tak jak chciałem by wyglądał. Przekleję zlepek myśli, który widnieje na moim runlogu.
Aby dokładnie poznać historię Maniackiej należy cofnąć się o siedem dni do toruńskiego TopCrossu, gdzie po minięciu mety zamiast się ubrać najpierw leżałem na ziemi a później debatowałem. W efekcie od wtorku kiepsko się czułem. W poniedziałek z kolei czułem dość mocno czworogłowy, który również był skutkiem TopCrossu. Ból na szczęście szybko minął. W środę niestety przeziębienie przybrało na sile, a kulminacje osiągnęło w czwartek. Pół dnia w łóżku, syropy, chusteczki, czosnki, cytryny, tabletki... Delikatnie rzecz ujmując nie czułem się najlepiej. Choć nie dopuszczałem do siebie tej myśli, to na dobrą sprawę pogodzony byłem z tym, że z życiówki nic nie będzie. W dzień zawodów nie czułem się nieco lepiej jednak do pełni formy był ładny kawałek drogi. Dodatkowo zmartwiła mnie rozgrzewka - przy każdym zwolnieniu, stanięciu, odpoczynku kaszel stawał się nie do zniesienia. Nic to, stanąłem w blokach startowych zaraz za elitą i ruszyliśmy. Pierwsze dwa kilometry po 3;45 weszły na hamulcu, trzeci 3;41 również niezwykle lekko. Uwierzyłem w życiówkę wiedząc jednocześnie, że czas życzeniowy, czyli 36;59 jest nieosiągalny. Kolejne dwa kilometry już z większym wysiłkiem wpadają po 3;35 i 3;39. Do tego nadkładam dystans i wiem, że do dziesiątego kilometra trzeba będzie doliczyć co najmniej kilkaset metrów. Koniec końców na półmetku melduję się na 146 pozycji z czasem 18;55. Wtedy myślę sobie, że jak dalej będzie tak szło, to życiówka padnie (poprzednia 38;12), ale do 37;30 się nie zbliżę. Nie mówiąc już o 36;59. Szósty kilometr to 3;35. Biegnie się już trudno, ale nie jest to max. Zaczynam mocno wyprzedzać. Na siódmym zwolnienie do 3;41, ale wciąż tylko i wyłącznie wyprzedzam. Czuję moc i stosunkowo dużo sił jak na ten dystans i to tempo. Podkręcam jeszcze bardziej. Wchodzi 3;35, 3;36 i 3;33. Ostatnie dwieście metrów to tempo 3;05. Wpadam na metę na 89 pozycji na 3709 startujących (na drugiej piątce przesuwam się o 57 pozycji!) z czasem 37;05 (czas drugiej piątki 18;10 - nieoficjalna życiówka na 5 km). Czy zadowolony? Tak. Czy w pełni? Nie. Zbyt asekuracyjna pierwsza część trasy nie pozwoliła mi zrobić wyniku, na który mnie stać. Cieszę się jednak, że zrobiłem życiówkę o ponad minutę i biegając dychę w 37;05 wiem, że potencjał jest na jeszcze lepszy wynik. Wiosnę i lato najpewniej przepracuję pod 10 km. Imprezą docelową będzie dyszka w Grudziądzu pod koniec września. Chciałbym 35;59.
Aktualnie leczę zapalenie zatok...
Aby dokładnie poznać historię Maniackiej należy cofnąć się o siedem dni do toruńskiego TopCrossu, gdzie po minięciu mety zamiast się ubrać najpierw leżałem na ziemi a później debatowałem. W efekcie od wtorku kiepsko się czułem. W poniedziałek z kolei czułem dość mocno czworogłowy, który również był skutkiem TopCrossu. Ból na szczęście szybko minął. W środę niestety przeziębienie przybrało na sile, a kulminacje osiągnęło w czwartek. Pół dnia w łóżku, syropy, chusteczki, czosnki, cytryny, tabletki... Delikatnie rzecz ujmując nie czułem się najlepiej. Choć nie dopuszczałem do siebie tej myśli, to na dobrą sprawę pogodzony byłem z tym, że z życiówki nic nie będzie. W dzień zawodów nie czułem się nieco lepiej jednak do pełni formy był ładny kawałek drogi. Dodatkowo zmartwiła mnie rozgrzewka - przy każdym zwolnieniu, stanięciu, odpoczynku kaszel stawał się nie do zniesienia. Nic to, stanąłem w blokach startowych zaraz za elitą i ruszyliśmy. Pierwsze dwa kilometry po 3;45 weszły na hamulcu, trzeci 3;41 również niezwykle lekko. Uwierzyłem w życiówkę wiedząc jednocześnie, że czas życzeniowy, czyli 36;59 jest nieosiągalny. Kolejne dwa kilometry już z większym wysiłkiem wpadają po 3;35 i 3;39. Do tego nadkładam dystans i wiem, że do dziesiątego kilometra trzeba będzie doliczyć co najmniej kilkaset metrów. Koniec końców na półmetku melduję się na 146 pozycji z czasem 18;55. Wtedy myślę sobie, że jak dalej będzie tak szło, to życiówka padnie (poprzednia 38;12), ale do 37;30 się nie zbliżę. Nie mówiąc już o 36;59. Szósty kilometr to 3;35. Biegnie się już trudno, ale nie jest to max. Zaczynam mocno wyprzedzać. Na siódmym zwolnienie do 3;41, ale wciąż tylko i wyłącznie wyprzedzam. Czuję moc i stosunkowo dużo sił jak na ten dystans i to tempo. Podkręcam jeszcze bardziej. Wchodzi 3;35, 3;36 i 3;33. Ostatnie dwieście metrów to tempo 3;05. Wpadam na metę na 89 pozycji na 3709 startujących (na drugiej piątce przesuwam się o 57 pozycji!) z czasem 37;05 (czas drugiej piątki 18;10 - nieoficjalna życiówka na 5 km). Czy zadowolony? Tak. Czy w pełni? Nie. Zbyt asekuracyjna pierwsza część trasy nie pozwoliła mi zrobić wyniku, na który mnie stać. Cieszę się jednak, że zrobiłem życiówkę o ponad minutę i biegając dychę w 37;05 wiem, że potencjał jest na jeszcze lepszy wynik. Wiosnę i lato najpewniej przepracuję pod 10 km. Imprezą docelową będzie dyszka w Grudziądzu pod koniec września. Chciałbym 35;59.
Aktualnie leczę zapalenie zatok...
- Polsson
- Rozgrzewający Się
- Posty: 20
- Rejestracja: 17 paź 2013, 15:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 1:31:11
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Tydzień po Maniackiej upłynął pod znakiem zapalenia zatok. W zasadzie nie ma o czym pisać. Nie zrobiłem żadnego jakościowego treningu. Dopiero dziś jest nieco lepiej. Tak to podczas każdego spokojnego biegu tętno wyższe o kilkanaście uderzeń i ogólny brak mocy. Jedyny pozytyw całego tygodnia to kilometraż - pomimo wszystko udało się nabiegać 72 km. Liczę, że od przyszłego tygodnia wrócę do normalnych treningów. W środę wypadałoby zrobić wreszcie jakiś trening jakościowy, bo tego u mnie nie grali już od dwóch tygodni.