Aśka 2.0

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Hej ;)
Stwierdziłam, że stary blog chyba za bardzo na mojej kontuzji skoncentrowany. Ciężko było inaczej, ale teraz wisi nade mną jakieś widmo - za każdym razem, jak tam wejdę z tzw. mocnym postanowieniem, przed oczami kilka stron, które wiadomo, jak się kojarzą.
Dla tych, co nie wiedzą - stary blog tu:
http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=57&t=20297
Kręgosłup walnięty, operacja, rehabilitacja itd.
Fajnie było, ale czas zostawić to za sobą.

U mnie dużo zmian. Piszę z Toronto - na razie jestem tu "turystycznie", staram się o pozwolenie na pracę. Przeniosłam się z powodów osobistych i zawodowych. Osobiste - się zdarzyło ;) Zawodowe - pracuję w filmie, a że Kanada to zaplecze USA... Inni ludzie (pod względem kultury pracy), inny sprzęt (pod kątem dostępności do sprzętu różnego rodzaju, a nie - rzeźbienia po kątach). Więc stwierdziłam, że pókim młoda ;) trzeba ruszyć dupę. Zaczynam tu powoli, w pionie kamery - to ważne dla tego właśnie, sportowego i mimo wszystko wciąż kręgosłupowego bloga. W pionie kamery, zanim się zostanie Nagradzanym Oscarami Operatorem... najpierw trzeba być trainee, co właśnie uskuteczniam, potem jest się 2nd Camera Assistant - co właśnie powoli również uskuteczniam. Praca na tych dwóch stanowiskach = dźwiganie, dźwiganie, dźwiganie. Ok, parę innych rzeczy też, i owszem, ;) ale kamera to ciężkie metalowe case'y, dodatkowego osprzętu masa, obiektywy w podobnych metalowych pudłach też swoje ważą, statywy, sratywy itp. itd. No więc najwyższy czas ruszyć dupę ćwiczebnie, bo wkrótce znowu mi kręgosłup szczeli. Sęk dodatkowy w tym, że zwł. na start nie mogę się przyznać, że dźwigać mogę - ale niezbyt wiele, niezbyt często, niezbyt ciężko - bo zwyczajnie nie przejdę przez te szczebelki, nie zatrudnią mnie więcej ("zatrudnią" - wciąż wolontariat uprawiam, swoją drogą, bo pozwolenia niet, to raz, a dwa - zanim się człowiek załapie na płatną robotę, mija trochę czasu, bo środowisko musi poznać, chcieć zatrudnić itd. Dobrze się składa mimo wszystko, bo ten czas mam jednocześnie na wdrożenie w język, zwyczaje, kulturę pracy, samą obsługę sprzętu, którego do tej pory za bardzo nie dotykałam - tyle o ile).

Także mój kręgosłup powoli się upomina o odrobinę troski. Zaniedbałam go troszkę, bo dużo zmian, dużo stresów, odstresowanie bardziej w postaci piwa niż truchtu... Dźwiganie pudeł dokłada swoje i boli. Na szczęście, wystarczy chwilę poćwiczyć - i jest lepiej.

Także czas najwyższy wrócić do ćwiczeń - i ogólnych, i biegackich. Moje dawne triathlony na razie zostawiam. Muszę powoli - z uwagi na kręgosłup - i trochę ostrożniej teraz działać. Nie wiem, czy kiedykolwiek 1/2IM, pewnie się zamarzy, ale na razie bieg plus ogólnorozwojówka - to nic nie kosztuje, a to równie ważne dla mnie obecnie. Rower sprzedaję - przewiezienie go tutaj mija się trochę z sensem, basen - na razie mnie nie bardzo stać :D W trochę dalszej przyszłości powrót do TRI, ale z myślą o krótkich dystansach na start.

Także - lecimy z obrazkami:
Obrazek
3x w tygodniu bieg (na razie marszobieg, ściągnęłam jakąś interwałową aplikację na 5K, i to mój cel obecny - przebiec 5K ;))
3x w tyg po biegu - trochę ogólnorozwojówki na brzuch, ramiona, nogi
2x w tyg - bardziej intensywna ogólnorozwojówka
2x w tyg - porządny stretch
Rozciąganie, oczywiście, każdorazowo po treningach, ale chcę robić również porządne, 60-90' raz na parę dni.

W przyszłości... w przyszłości pływanie, joga, rowerek... Ok, schodzę na ziemię ;)

Ok, tyle na start. Kciuki proszę, żebym wróciła na stałe ;)
Ostatnio zmieniony 22 sty 2014, 22:14 przez Aśka, łącznie zmieniany 3 razy.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Cz, 1 sierpnia 2013

Obrazek

BIEG
ok. 30 min.
5 min rozgrzewka
8x: 1' bieg, 1.5' marsz
5 min schłodzenie

OGÓLNOROZWOJÓWKA
nogi
ramiona
brzuch

+ STRETCH
Ostatnio zmieniony 22 sty 2014, 22:15 przez Aśka, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

zanim wpadnę w rytm, muszę Was poodwiedzać przy każdej okazji, popisać o pierdółkach, żeby mi się coraz bardziej głupio robiło, że nie dopisuję kolejnych biegów.
tak więc od poprzedniego - biegu niet. dzisiaj robota, jutro robota, pon robota, więc mam nadzieję, że we wtorek się poprawię.

jak nie, to jak ktoś ma nadmiar energii, może mnie śmiało w tyłek kopnąć ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

wciąż nie-rutynowo, ale trochę lepiej. trochę ćwiczeń się odbyło, biegów wciąż niet, ale za to długie marsze zamiast tramwaju. więc kilometraż tak, tempo podkręcić trzeba.

chciałam się załamać, żem leń, ale nie ma co się załamywać. pokój sprzątnięty - miejsce na ćwiczenia też już na stałe zrobione, także zaraz powinny pojawiać się wincyj sensowne wpisy ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Obrazek
BIEG
ok. 30 min.
5 min rozgrzewka
8x: 1' bieg, 1.5' marsz
5 min schłodzenie

a ze dwa dni temu - 45 min. siłowych.

powoli ruszam tyłek.

fajnie mi się biegało wczoraj. okolicę mam przednią:
Obrazek
i 5 minut rozgrzewkowego spacerku w zupełności wystarcza, żeby nad jezioro się ode mnie doczłapać. to mnie mocno motywuje. w Waw miałam park Saski - jakieś żule i żuliki, ludzie spieszący się do pracy, i ja - śmigam kółka, żeby pobiegać pół godziny - kółek sto. czasem wkurzało ;) a tutaj mam ścieżkę - mogę biec godzinę w jedną stronę (w dalekiej, radosnej przyszłości ;)), i i tak ścieżka się nie skończy. więc byle zawrócić w połowie.

minus mały - drewna pod stopami niewiele, głównie asfalt, niestety. muszę obczaić trasę w drugą stronę, jak mi się biegi wydłużą - a nuż w kierunku "od miasta" jest trochę lepiej.

plus zarąbisty: dziewczyny, ilu tu facetów z gołą klatą biega... i jakoś szczęście mam takie na mojej ścieżynie, że te klaty hmmmm no, miło popatrzeć ;)

sporo ludzi biega, sporo ludzi roweruje, wrotkuje. generalnie - przyjemnie bardzo. także jest jakaś taka przyjemna motywacja - wiem, że jak już ruszę ten tyłek, to mnie nikt zaczepiał nie będzie tekstami w stylu "a gdzie się pani tak spieszy?", i wtopię się w mały sportowy tłum. najs ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Cz, 15 sierpnia 2013

Obrazek

BIEG
ok. 30 min.
5 min rozgrzewka
8x: 1' bieg, 1.5' marsz
5 min schłodzenie

Dystans: 3.2 km

Szuraniem przez pełzanie, ale za to butki ładne mam :D

Obrazek

Czytam właśnie, że to chyba łogólne treningowe, wcale nie biegowe, a biega mi się bardzo przyjemnie. Kupiłam buty do roboty na planie - żeby były wygodne i lekkie, bo noga odpada po całym dniu. gdzieś na horyzoncie majaczyła wizja powrotu do biegów, więc miały być jakkolwiek biegowe. po przymierzeniu dwustu tysięcy ohydnych biegowych, wszelkich maści, typów, marek - zobaczyłam te ślicznotki, i bez zastanowienia stwierdziłam, że biorę i kropka. bardzo dobrze się okazało, bo wyjątkowo dobrze się sprawdzają w robocie, a i podczas moich pełzań wstępnych jak na razie sprawdzają się super. w odwodzie (tj. w PL czekają, aż sobie o nich przypomnę i je sobie przywiozę w końcu...) czekają na mnie ze sporą gumą saucony bodajże. ale to na dłuższe biegi, i na mój kręgosłup, także na szuranie spokojnie moje adidaski wystarczą.

i kolejna rzecz do kupienia, bo wszystko w kraju rodzinnym zostało: portki, stanik, bluzka.
portki mam takie górskie, odpinane przy kolanie nogawki, stanik zwykły - chwilowo daję radę, ale wraz z wydłużeniem minutażu biegu samego w sobie szybko zacznę marzyć o staniku biegowym. bluzkę mam jakąś sportową, ale słońce praży, opalić się człowiek chce, więc muszę się wybrać po jakie dwa w jednym - najlepszy patent do biegania wg mnie, Pumy bluzka [w PL...] sprawdzała mi się znakomicie. ale to w przyszłym tygodniu chyba już.

no. tyla.

jutro znowu chcę ruszyć tyłek, jak nie, to w piątek. ale progres, progresik, progresiątko ;)

acha, zapisałam się na bieg :D
jedyne, co znalazłam na jesień, 5K, http://www.canadarunningseries.com/zoorun/zooREG.htm
wszystko wyprzedane, wrzuciłam dane na listę oczekujących, mam nadzieję, że się załapię, bo chciałabym jakoś "zainaugurować sezon"... zmotywować się, umiejscowić w Kanadzie, biegnąc w jakimś biegu itd. kto czytał mój stary tekst z czasów osiedlania się w Waw, ten wie, że muszę sobie zapodać takie psychiczne własne miejsce, ulokować się, mieć swój kawałek świata w tym kolejnym nowym świecie. która to moja przeprowadzka? na razie leciałam po polskich miastach - przeprowadzek 4: "rodzinnie" Łódź -> "radosna młodość" Zakopane -> "studia" Łódź -> "radosne po-studyjne hulanki-wciąż-jestem-młoda" Wrocław -> "czas popracować bo kryzys Warszawa", i wreszcie: "teraz chcę żyć normalnie" Toronto.


tak, bieganie oznacza, że powoli znajduję się znów u siebie. pół roku lekkiej psychicznej szarpaniny, decyzji, zmian, stresy wciąż są - wciąż nie wiem, czy uda mi się to zdobyć pozwolenie na pracę itd., ale już na tyle psychicznie "osiadłam", że czas najwyższy - pobiegać. to już moje jezioro Ontario, moja ścieżka biegowa nad nim, chociaż byłam pobiegać zaledwie 3x. ale już jakoś tak - moje to, jak by się przyszłość nie miała potoczyć, więc czas najwyższy się na tej ścieżce umościć, plan w dłoń i serio wygląda, że wróciłam.

a tu mój własny mały motywator. dawno pisane, ale na te myśli, które mi się właśnie zebrały, pojawił się tekst sprzed paru lat jako potwierdzenie, że zaczynam kolejny nowy etap. wiele tej samej mnie, bieganie to moje własne chwile, moje potwierdzenie, że mam znowu swój kawałek miejsca na świecie, i chociaż dzisiaj parę rzeczy w tym tekście wyglądałoby inaczej - bo na razie powoli, na razie piwo raczej, niż "jutrzejsze" zawody, to tyle rzeczy wygląda tak samo.

wklejam moją staroć:
(link tu: http://www.bieganie.pl/?cat=131&id=2459&show=1)

"Dziś po raz pierwszy usłyszałam: nie, kochanie, nie chcę iść do kina, chcę dziś POBIEGAĆ

Bieganie to wolność, ale to oklepane. Bieganie to siła – wewnętrzna – to wie każdy, kto biega. Wiedzą to również ci, którzy nie biegają – chyba dlatego boją się spróbować… boją się odkryć, że nie są słabiakami, goniącymi autobus z zadyszką, boją się odkryć, że jednak można wstawać o szóstej rano i – przed robotą, przed wysłaniem dzieci do szkoły, przed porannym prysznicem i jeszcze zanim ekspres zaparzy pyszną kawę – można pobiec, polecieć… Być…

POCZĄTEK
Zaczęło się zwyczajnie: za dużo tłuszczu, nieprzyjemny widok w lustrze. To dalej główny powód. Powód? Nie, to cel, owszem, ale powodów jest już cała masa. Chwila z samym sobą, poranek, w którym nikt nie przeszkadza, nie pyta, nie dzwoni – bo telefon został przy drzwiach. Zanim zacznę dzień, zanim do kogokolwiek się odezwę, jestem sama, ze sobą. Słucham siebie, oglądam budzące się miasto. Miasto, którego nie lubię, do którego rzuciło mnie życie, i które musiałam jakoś oswoić. Więc co rano wstaję, biegnę, i czuję, że ten kawałek parku, lasku pod domem – jest mój. Nieważne, co się stanie tego dnia, nieważne, ile osób zajedzie mi drogę, jak długo będę sterczeć w korku do pracy i z powrotem i jak bardzo będę kląć (bo klnę głównie w samochodzie…). Krótki bieg, sesja rozciągania – i moje ciało mówi do mnie, wczuwam się w każdy centymetr, analizuję, co dziś boli, co mniej, czuję, jak zmarzł mi tyłek, jak ściskają „czwórki” – i wiem, że to jestem ja – fizycznie, psychicznie, po prostu – bez interpretacji, społecznych etykietek i ról. Po prostu – ja.

ZNAJOMI?
Znajomi się dziwią. Znajomych kiedyś namawiałam, ale już przestałam. Prawie każdy pyta, zagaduje, ale chce usłyszeć: tak, raz w tygodniu, wolnym tempem i to jest to! Ale moja odpowiedź tak nie brzmi. Moja odpowiedź to: wstań rano, idź nawet jak jest -10, zmarznie Ci twarz, zmarznie Ci tyłek, parę razy wszystko będzie bolało. Nie, nie można odpuścić rozgrzewki, a po wszystkim trzeba się porozciągać. Pokazać Ci, jak? Nie pokazać… Za dużo… Za dużo czasu, za dużo wysiłku, za dużo myślenia…

Oddalam się od nich. Oddalam się, bo już ich nie rozumiem, a oni - mimo przytakiwań i mimo „Lubię to” – też już nie rozumieją. Nie wiedzą, czemu wychodzę z imprezy o północy (bo rano zawody), czemu na innej imprezie nie piję do dna (bo rano ciężko będzie wstać na wybieganie), czemu w tygodniu nie mogę się z nimi spotkać po południu (bo akurat wypada trening…) – no, ewentualnie mogą poczekać, aż skończę, ale muszę ostrzec, że długo siedzieć nie będę, bo rano znów trening…

Koleżanki się odchudzają. Ja też. Może jakoś razem, może się podzielimy wskazówkami, dobrymi sposobami? Po pięciu minutach rozmowa przestaje się kleić: zestawienie biegania i stałych pór posiłków z niejedzeniem niemal niczego i obawą przed trzema przysiadami (ale od tego mi się zrobią mięśnie? Nie, to ja nie chcę) nie wypali…

Są też inni. Są kibice, są tacy, którzy mówią: fajnie, masz jakiś cel. Nie to, że sobie machasz hantlami bez sensu, tylko tu zawody, tam kolejne. Łza mi się zakręciła, jak koleżanka mi powiedziała, że fajnie, że nieważne, jaka pogoda i nieważne, że ona właśnie do mnie na piwo przyszła – ja lecę na trening, zostawiając ją w domu na godzinkę, niech sobie pogada z moim chłopakiem i pobawi się w tym czasie z moim psem… Myślałam, że się wkurzy, pójdzie do siebie, ale została i jeszcze takie właśnie zdanie padło – dla niej może niewiele znaczące, dla mnie – kolejny motywator, kolejny kop do tego, żeby się nie poddawać i nie przejmować tym, że nie wszyscy to rozumieją.

RODZINA?
Rodzina kibicuje, podziwia, wspiera. I ta najbliższa – domownicy (właściwie jeden ;)), i ta już dalsza, która przyjeżdża na zawody, klika „Lubię to” w odpowiednich miejscach… Rodzina się powoli zaraża – i tu mnie duma rozpiera. Powoli, bo powoli, ale dziś usłyszałam: nie, kochanie, nie chcę iść do kina, chcę dziś POBIEGAĆ. Jak mogę zaprotestować? Mogę tylko pęknąć z dumy, przyklasnąć i podpatrzyć, czy aby na pewno rozgrzewka zrobiona. Już nawet „rodzinne” zawody były – ja na 10 km, chłopak (na kacu!!! bo przecież nie planował…) na 5 km. Nie wierzyłam, że to nie to, że mi po prostu tyłek na zawody podrzuca, ale ubiera galotki, jak ja, je lekkie śniadanko, wpisuje się na listę, i wio! I czas miał lepszy, niż ja bym miała na 5… :) Dobrze, że biegłam dalej i nie byliśmy w jednej klasyfikacji, bo mogę się pocieszać (tudzież: w sumie to on sam mnie tak pociesza), że mam krótsze nogi wprawdzie, ale wytrzymałość już nieco lepszą… A tak naprawdę – fajnie biec ze świadomością, że na tym drugim kółku biegnie Twoja połówka i biegnie tylko dlatego, że Ty biegasz dzień w dzień, że gapisz się w te wszystkie plany i tabelki i połówka generalnie na co dzień… hmmm… no, ma dość ;) ale po paru miesiącach powoli, z cicha pęk, zaczyna robić to samo. Z całą masą zastrzeżeń, że nie, nie, nie chce pożyczać Twojego super-hiper-biegowego zegarka i ma w nosie, co to jest HRmax, i co znaczy 5:45 na km. W związku z tym, trzy dni temu oboje rozpracowywaliśmy, jak ustawić Garmina tak, żeby osobno zgrywał moje biegi i jego – każdemu na jego własne konto… Nie wiem, czy przyjdzie czas, w którym mój chłopak złapie bakcyla tak mocno, jak powoli i skutecznie łapię go ja – ma inne rzeczy, które są dla niego ważniejsze. Ale cieszą takie drobnostki, jak właśnie zawody na kacu czy powolne podbieranie mojego zegarka – bo to znaczy, że moje biegowe uzależnienie nie tylko „pozbawia” nas wspólnego czasu, jak czasem o tym myślę, ale go nam daje – w zupełnie innej formie. Na tych zawodach czy w parku nie biegniemy razem, ale biegnąc, myślę o tym, że on tam gdzieś daje z siebie wszystko, a on – czego dowiedziałam się już w domu… - jak bardzo ma mnie ochotę zastrzelić, że się dał namówić… po czym wpada na metę… i wszyscy wiemy, co zaczyna myśleć wtedy ;))

BIEGACZE
Nie wiedziałam, co znaczy przynależeć do jakiejś grupy, która ma pasję. Znałam to z innych dziedzin życia, bardziej naukowych – też rzecz niezwykła, ale nie do zauważenia na ulicy czy w sklepie. Biegacza możesz zobaczyć w parku, możesz spotkać go na zakupach. Kupowałam kiedyś kurtkę do biegania zimą w jednej z sieciówek. Pan zachwalał produkty dobre na siłownię. Biega pan zimą? Nie… Na szczęście, poszedł po kolegę. Kolega początkowo polecał to samo, ale od słowa do słowa – zorientował się, że nie truchtam na siłowni w rytm disco, tylko biegam – nieważne, że 10x wolniej, niż on, ale: biegam. Rozmowa przybrała zupełnie inny obrót i w mig wymieniliśmy się informacjami o swoich czasach w dychach, maratonach i innych połówkach. Różnicę dostrzegłam nie ja, ale moi rodzice (traf chciał, że wybraliśmy się na te zakupy wspólnie), którzy usiedli sobie w kącie, czekając, aż skończę przydługawą pogawędkę o tempach, fajnych terenach biegowych, ciuchach… Docenili, że z klienta stałam się kolegą – biegaczem.

I CO?
Za miesiąc pierwsza połówka, jesienią chciałabym chyba pierwsze 42… Jutro cross, znowu mi tyłek z zimna odpadnie, bo wróciła zima. Przetarł mi się paznokieć i choć ranka malutka, to dość mocno we znaki się dająca przy chodzeniu. Ale jutro mi to nie przeszkodzi, jutro będę o tym pamiętać tylko do chwili wyjścia z bloku. Włączę zegarek, poczekam, aż pies się wysika – i ruszymy. Ja szczęśliwa, ona jeszcze szczęśliwsza ;) Zapomnę o przetartym palcu, szybko przestanę myśleć o tym, że zimno mi w twarz i że chyba znowu za lekko się ubrałam… Znowu zobaczę, jak świat się budzi, po drodze podwieszę na drzewie kulkę pokarmu dla ptaków, a potem pobiegnę w alejkę, w której nikogo nie spotkam. Będę ja, mój pies, mój zmarznięty oddech, mój skrzętnie podliczający wszystko Garmin… i dopiero godzinę później będę znowu w Warszawie."



Cholera, nie lubiłam Warszawy... :) Toronto lubię, do Toronto chcę się przenieść. Bieg mi nie tyle pozwala zapomnieć, jaki dookoła jest syf, i że muszę mieć tych kilka chwil, żeby nie zwariować, ile - wracam do siebie samej, którą musiałam zostawić, triathlon poszedł się chrzanić, bo zawiodło ciało, bo walnął kręgosłup. Jak mocno walnął też umysł - widać na moim poprzednim blogu - ile razy usiłowałam do Was wrócić, i nic. Brakowało... poczucia, że wreszcie jest ten czas, że wracam, bo chcę, a nie - bo mi głupio, niedobrze i źle, że musiałam przestać.

I parę innych różnic... Parę...

Heh, fajnie tak wrócić na chwilę do siebie sprzed lat.

Ok, spadam spać, plan nowy do telefonu załadowany (Garmin, zgadnijcie... no, w PL został :)). Wracam, i cholernie się z tego w końcu cieszę.
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Krotka info: on set caly tydzien. Zdjecia nocne wiec masakra godzinowa, zawsze dluzej niz normalnie, i padam na ryj full total. Sprobuje znalezc czas na cw brzucha, minimum zupelne, o bieganiu w tym tyg nie ma mowy :(
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

apdejt niewielki: zkaupiłam Gallowaya (ile ładniej wydany... mała rzecz, a cieszy błyszczący papier czy inna duża czcionka - dla wciąż dukacza, jeśli chodzi o angol, ważna sprawa, bo o wiele łatwiej mi się czyta ;). Ok, z tym dukaczem po ośmiu (?! czas leci...) miesiącach tutaj pewnie nieco przesadziłam, ale wciąż mocno daleko mi do płynnego mówienia, czytania, słuchania, pisania, łomatko ile tego :D

Ok, więc zakupiłam Gallowaya, żeby za szybko nie zacząć i potem nie zastopować z powodu mojego kręgosłupa. Czytam powolutku, ale plan na piątkę sobie przejrzałam dokładniej, i działam. Wprawdzie nie od zera, od zera to jednak dla mnie za bardzo krok wstecz, mimo w sumie dwóch lat przerwy już ponad. Także machnęłam raz marszobieg 30/30, potem stwierdziłam, że troszkę wolniej jednak i kolejny trening wedle schematu 25" bieg/35'' marsz, do pół godziny w sumie, czyli x30.

Biegam z dwiema aplikacjami - NikePlus mi spisuje kilometry, jakiś prosty interwałowiec brzęczy i bzyka, jak się mam ruszyć i cwałem zapodać kolejne sekundy. Wygodne bardzo. Garmin mój czeka na lepsze czasy, bo na takie pierdoły nie ma co brać w ogóle poważniejszych sprzętów. No i insza inszość, że wciąż w PL siedzi, muszę go zabrać w końcu, ale tempo mam tak zawrotne, że spokojna głowa.

Poza aplikacjami - kupiłam sobie coś, co mnie cieszy bardzo, a w PL znaleźć nie mogłam: dziennik treningowy. Jakoś jestem papierolubna, zdecydowanie wolę tę formę od komputerowej, komputer to mi może sam zliczać, jak Garmina podłączę ;) A tak - sama sobie, najlepiej na papierze. No i znalazłam Runner's World, gotowiec, juhu :D W ogóle jest mała różnica. "Mała". Weszłam do księgarni poszukać czegoś o bieganiu... U nas jak jedna półka literatury wszelkiej w temacie się uzbiera, wszelkiej sportowej... to świętować można. Tu - cała alejka, z prawej księgi, z lewej księgi - sport taki, sport śmaki, o bieganiu dwa regały, o triathlonie kolejny, aaaaa! Się zajarałam znowu :D Ale wstrzymuję, wstrzymuję, od wiosny powoli zacznę, na razie bieganie i brzuch.

No, także uzbrojona w te "sprzęty", poginam sobie marszobiegiem, w tempie zawrotnym, na razie 2x wg Gallowaya w minionym tygodniu. Ok, niedużo, ale widać progres częstotliwościowy ;)

Obrazek

26.08. - 01.09.2013

PN
free planowo

WT
Dystans 4.41 km
Czas: 41:58
W tym 30 min.: 30"b / 30"m, plus rozgrzewka i schłodzenie
Po fakcie: ABS, stretch

ŚR
free planowo

CZW
Dystans 4.47 km
Czas: 41:01 krócej, a kawałeczek dalej, ha! ;)
W tym 30 min.: 25"b / 35"m, plus rozgrzewka i schłodzenie
Po fakcie: ABS, stretch

PT-ND
free, pt i dziś planowo, wczoraj pobiegać chciałam, owszem, ale robota nie dała wolnego :/

Jutro skoro świt jadę do Montrealu - na mocno wymarzone spotkanie zawodowe, ha! Z babeczką, która jest córką zmarłego niestety stereografera (spec od 3D), i która przejęła pałeczkę po tacie. Jej dzieł nie widziałam, ale jego... Kto widział "Pinę" w 3D Wendersa, ten wie, że cudo. Mam nadzieję z nią mocno pogadać o jej ojcu, jego metodzie, więc się jaram się :D

Powrót w środę w nocy, biegania niet, muszę odrobić czw-nd, codziennie będzie wtedy - sobie solennie obiecuję, i
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

elo,
tak tylko daje znac, ze sobie powoli truchtam. nie ma co wpisywac, bo osiagi takie, ze papierowy moj dziennik lepiej te szalone liczby zniesie ;)

no i wreszcie z powrotem red corda zamontowalam na suficie, wiec core stability porzadnie zaczelab robic. oj, domagal sie juz kregoslup, domagal...

dodam moze, ze bieganie w tej cholernej kanadyjskiej zimie to spore wyzwanie. wszelkie cinkie biegowe kurteczki poszly do szafy, biegam w plaszczu gorskim puchowym north face'a... a kolana i tak marzna, jak mocniej zawieje. slyszeli o naszych minus 30? no, to niech mi mysli cieple przesylaja, przyda sie :D

ok, spadam potruchtac, zazdroszczac wam nieziemsko cieplej zimy. przynajmniej slonce wyszlo dzisiaj, wiec jakos razniej mi bedzie, ale zimno sie robi jak sie na jezioro chocby patrzy - jak wzrokiem siegne, tak skute lodem calkowicie... fote jakas strzele, jak mi telefon posluszenstwa nie odmowi, i wrzuce nekst tajm. a tymczasem spadam, zanim mnie sie łodechce
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

no proszę, jak Państwo zatęskniło, aż mi się miło zrobiło :D

fotkę Wam zatem wrzucę uroczą - polecam porównać z wpisem letnim i widokiem na "moje" jezioro...

Obrazek

padło pytanie, z czym biegam: z Garminem 310 XT moim starym kochanym. troche mu zajelo zlapanie od nowa satelitow, ale juz spokojnie daje rade. tzn. zależy od pogody. wczoraj zrobiłam wg niego 5 km, dzisiaj identyczna trasa - 3. dzisiejszy pomiar zdecydowanie bliższy prawdy, patrzyłam specjalnie, jak mi dziesiątki metrów mijają. no, ale nawet ekipa star treka ma problemy z zakłoceniami, jak pogoda sztormowa, nie mówiąc o minusach celsjuszowych piekielnych wręcz, więc co się mojemu garminowi dziwić.

co do moich obecnych osiągów - nie no, kochani, aż wstyd. biegam sobie z programem nike na 5 km, więc czasem 2, czasem 3, a czasem 7 wypadnie, ale dopiero jak wejdę na trochę wyższy poziom, wrócę tu znów z wypocinami regularnymi. na razie moim celem największym jest ruszyć dupę w tę cholerną pogodę. czuję się jak Rocky Balboa czy inny zdobywca super szczytów, jak pizga jak w kieleckim, a ja jednak wyjdę i machnę te 30 minut. autoszacun rośnie, no ba! :D

od wiosny, jak będzie to bardziej bieganie przypominało, a mniej ślizganie (owszem, sztuka sama w sobie to iść i biec momentami), wrzucę jakiś plan na dychacza. a na razie cel główny: ruszyć się, mimo wichury, śnieżycy, chilly wind -40, i ruszyć się regularnie 2-3x w tygodniu ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

tu chyba troche lepiej skale "problemu" bedzie widac:

Obrazek


nie wiem, gdzie sie lod konczy, ja granicy z woda nie widze, bo jak wzrokiem siegnac, tak skute na cacy. fajnie widac roznice w poziomie wody - za tym malym walem ochronnym cala powierzchnia jest dobre pol metra wyzej.
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

i ostatnie: w innym mundurku sie z domu nie ruszam:

Obrazek

nie da sie zwyczajnie, bo twarz odpada. nawet po przyslowiowe bulki do sklepu niet.

ale dzisiaj wreszcie -8, myslalam, ze sie z wrazenia roztopie, jak wyszlam na bieganie ;) :hej:
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

kurde, red cord zamontowany, jeden dopiero trening zdążyłam na nim machnąć, minimum absolutne: po cztery powtórki każdego ćwiczenia w 2 seriach (mam ich 30, więc godzinka zeszła z czytaniem instrukcji, bo już zapomniałam mniej więcej wszystko przez rok - tak, od czasu emigrejszyn nie było jak tego cholerstwa zamontować, więc rok bez porządnych ćwiczeń na mój kręgosłup zleciał. jeden raz. i co? i żesz ja pierdzielę, ból out. pamiętałam, że efekty tego dziadostwa były spektakularne, przeca przez chwilę nawet myślelismy z reh, że operacji się uda uniknąć (ale za późno było zdecydowanie), efekty były natychmiastowe i ogromne. i cholera - jeden trening, dzień minął i niemal plerów nie czuję. a plery moje oberwały w ostatnim roku mocno - dźwiganie case'ów ze sprzętem kamerowym to niezłe dziesiątki kg, bólu się uzbierało sporo. jeden red cord i po sprawie.
rzecz jasna, po sprawie na chwilkę jeno, ale motywuje cholernie, żeby wrócić do niego z pełną regularnością i zapałem... ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

pobiegane, poćwiczone, od razu lepiej w głowie się robi.

red cord efekty ma, cholera, nieziemskie. wprawdzie aktualnie jestem na poziomie najniższym z możliwych. aż mi wstyd. śmigałam po 30-50 powtórzeń (zależnie od ćwiczenia), a teraz po 4 w dwóch seriach. ale niech wam to uzmysłowi, że dziadostwo nieco trudne, acz efektywne cholernie i szybko rozwija zwł. mięśnie głębokie. tudzież je "budzi", jak mawiała moja terapeutka, wlewając we mnie pokłady nadziei, że ja te wszystkie mięśnie mam, naprawdę, tylko trzeba dupę ruszyć i ich poużywać ;)

ajajaj, terapii na moje plery mi nieco brakuje, nie ukrywam. ale ponieważ nie ma co się lubi, a się lubi, co się ma, to działam nad tym, nad czym działać solo i bez kasy mogę, tj. właśnie red cord. czuję mięśnie, oj, czuję... wszystkie moje nieużywane... od roku, bo od roku nie miałam pomysłu, jak te linki cholerne na suficie zamontować. sufit mamy nie betonowy - nie byłoby problemu, a z jakiegoś dziadostwa, wzmacniany żelastwem co pół metra czy inne 15 cm. no i ani w dziadostwo nie ma jak się wwiercić, bo jak tektura, ani w żelastwo, bo wiertarki anty-żelaznej czy tam jaki to metal, no ni ma panie w chałupie, ni ma. ale wreszcie się udało wykombinować, i moje szczęście jest niemal bezgraniczne. bo taka różnica, cholera. trochę działałam na piłce tej takiej dużej, ale różnica z red cordem jest mega. zgłoszę się do nich, że ich reklamować mogę i rozpowszechniać, bo pochwałom w kierunku magicznych linek nie będzie końca z mojej strony ;)

no. a poza tym pobiegane wczoraj, pobiegane dzisiaj. potruchtano-przemaszerowane raczej (robie gallowaya, i przy nim już zostanę, z powodu plerów, tak na wszelki wypadek ;)). temperatura w PLUSIE, myślałby kto, że tego jeszcze dożyję na tej Syberii cholernej ;) no i buty mokre, bo jak nam roztapia te śniegi zalegające, to strumienie się robią porządne, warstwa lodu przykrywa wielką kałużę itd. ale na suchych fragmentach - jak się przyjemnie biega, czując wreszcie tarcie jakieś pod podeszwą.

no, wsjo chwilowo.

idę brzuch poćwiczyć, bom właśnie z przebieżki wróciła ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

pobiegane. cholera, za mocno wiosnę poczułam i ubrałam się jak dwa dni temu, nie bacząc, że odczuwalna ponoć dziś -16. jakoś istatni tydzień było w plusie, nawet jeziora spora część odmarzła, to durna założyłam, że już tak zostanie i nieważne, że dziś (odczuwalna - nauczyłam się patrzeć na odczuwalną przez te cholerne "chilly winds") dwadzieścia pięć stopni mniej, niż 3 dni temu. no i trochę mi buźkę owiało, łojjj... próbowałam zasłaniać ręką, bo głównie od zimnego wiatru picniało, "zwykła" temp. jakoś -9, więc spoko, ale rękawiczka na twarzy wiele nie dała, no i biegnij tu z rękami na twarzy. nie, nie da się...

dobrze, że dzisiaj przebieżka jeno 2 km, żeby tyłek ruszyć, bo przy większej odległości odmówiłabym współpracy jednak. trza zapamiętać, że nekst tajm namordnik obowiązkowo.


Red Cord też podziałany. Żeby Wam trochę pokazać, na czym rzecz polega, wrzucam prt screen z moimi ćwiczeniami. A sama dla siebie, zamiast notować w głowie, które ćwiczenie jadę z rozszerzeniem, będę sobie tu wrzucać, ha! O bieganiu nie bardzo piszę, to sobie będzieta patrzeć na mój progres redcordowy :P

Ok, ćwiczenia (w niezbyt zajebistej jakości):

Obrazek

Obrazek

Na stronie producenta są też zestawy po 5-6 ćwiczeń a to dla biegaczy, a to dla pływaczy, ale zawsze, jak się przejadę przez całość, mam wrażenie, że cuda się dzieją z całym moim ciałem, więc nie odpuszczam, jadę z koksem.


Obrazek

Na razie powoli, tj. zgodnie z zaleceniem, jak się nic nie robiło: 2 serie po 4 powtórzenia. Dzisiaj zrobiłam 2 serie po 5 powtórzeń. I tak sobie dokładać powoli będę, z tygodnia na tydzień zapewne.
Plus są cwiczenia, w których progres postanowiony jest o wiele szybszy, z uwagi na ich fundamentalną rolę dla moich plerów. To ćw nr 6, 16-19. Plus znajdzie się za chwilę kilka kolejnych, jak się trochę podciągnę, bo na razie już nie zupełna masakra, jak za pierwszym razem, ale upłynie nieco wody, zanim poszaleję, że hu-hu :D

Ćw 8 jest super ważne, i na terapii robiłam po 30 powtórzeń w 2-3 seriach. Więc to będzie mój pierwszy cel, jak dojdę do 3 serii po 10 z resztą towarzystwa. A potem pomyślę, które w kolejnej kolejności leci na dywanik.

Ćwiczenia 16-19 muszę sobie odnotować, że jest masakra na lewą stronę. Jak zapewne każdy wie, strona stronie nierówna, a jak się ma jakąś wadę, jak np. wypadnięty dysk, jak to pewną Aśkę spotkało, to się może pogorszyć. Bo najpierw po prostu trochę ewentualny syf (np. wypadnięty dysk :P) leci w tę stronę, która jest gorsza, a potem ciało, żeby ją tym mocniej chronić - jeszcze bardziej ją na wszelki wypadek odciąża. No i się osłabia. U mnie się osłabiło mocno, stąd starty niedowładu w lewej nodze (ok, ogólnikami jadąc, nie chce mi się wracać do moich dysków i innych sekwestrów ;)), na terapii to wyrównywałam, ale rok przerwy i dźwiganie sprzętu zrobiły swoje. Różnica jest taka, że na prawą stronę śmigam te ćwiczenia, i aż się proszę o kolejne serie, odpoczywać nie trzeba, jadę od razu 8 powtórzeń na luziku, a lewa strona... lewa strona błaga o litość, minutkę, jeszcze raz, ok, minutka... Myślałam, że skoro prawa leci raz-dwa, to podjadę na prawą więcej serii, ale to będzie błędne koło, bo prawą wzmocnię jeszcze bardziej i lewa ciągle będzie słabsza, nawet jak się będzie stopniowo wzmacniać. Więc na razie próbuję trochę wyrównać, a potem skoczę oczko wyżej.

Czyli podsumowując dziś:

Obrazek

BIEG
dystans: 2.5-3 km
czas: 20:00
marszobiegi: bieg 60sek / marsz 30 sek
pogoda zimniasta wiatrowa

RED CORD
cała trzydziecha, w tym:
serie: 2
powtórzenia w serii: 5
nr 8: 2x 10
nr 16-19: różnica L/P mega, Lewa mus przerwa po każdej serii, każda seria - duży wysiłek. Prawa śmiga ino ino



Obrazek

upiekłam chleeeeb! ciężko tu o dobrą mąkę pełnoziarnistą (czyt.: smaczną), muszę się porozglądać, więc na razie poszła biała, ale i tak chleb jest sto razy lepszy, niż ten syf, który w sklepie na półce dostępny. Nie wierzyłam emigrantom w UK, że chleba, cholera, brak. Uwierzyłam. Mogę sobie kupić tosty... Puchate, paskudne, bleh!

ok. wsjo? wsjo.
Ostatnio zmieniony 22 sty 2014, 22:16 przez Aśka, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ